-Więc taki był twój plan? Pierwszy pocałunek ze ślepym? Masz jakiś fetysz niepełnosprawności słonko- Uśmiechnąłem się i podniosłem, opierając dłoń o ścianę.
-Bardzo możliwe. Poza tym wolałem ślepego męczybułę, niż obcych ludzi
-Czyli jednak coś z tym a romantycznym masz, albo coś- Podniosłem się do końca i powoli przejechałem dłonią po jego piersi. Kiedy dotarłem do środka jego piersi, strzeliłem mu z palca i westchnąłem.
-No to dasz się zaprosić na obiad? Ja stawiam?- Uśmiechnąłem się pomimo okropnego humoru, jaki przed jego przybyciem miałem. Co się działo? Zadzwoniła matka z pytaniami, jak tam dalej u mnie i oznajmiła, że wpada z wizytą. Będzie dzisiaj. No idealnie! Milo się na coś przyda! Może uda mi się ją wygonić z pokoju? Zanim zdążył coś powiedzieć, mój pies dał o sobie znać cichym szczeknięciem. No tak, trzeba się wyspacerować, jednak musi chodzić. Jebany kundel.
-Już s k a r b i e – Wysyczałem słowo i złapałem za smycz i powoli go ubrałem. Dalej czekałem na odpowiedź chłopaka.
-A co proponujesz?- Odezwał się, kiedy wreszcie ogarnąłem psa.
-Co tylko zechcesz S ł o ń c e- Mruknąłem i zacząłem szukać telefonu, bo jak zawsze zostawiłem go tam, gdzie nie powinienem.
-JA PIERDOLE- Warknąłem w końcu, bo klepanie szafek nie dawało sukcesu.
-Co ty taki niemiły? Coś ci zginęło?- Jad w jego głosie mnie dobił.
-Oddaj!
-Ale co?
-Telefon! W tej chwili!
-Jesteś niemiły...
-Proszę?
-Nie czuje coś przekonania.
-Bardzo ładnie proszę? Nie mam jak cię zabrać na obiad, jeśli nie mam telefonu, mam przy nim pieniądze- Wysyczałem, gryząc się co chwila w język. Cichy śmiech był gwoździem do mojej trumny. Wykonałem krok w jego stronę, trochę źle wymierzyłem odległość, przez co wleciałem w jego osobę moim ciałem. Stałem zdecydowanie za blisko, ale nie cofałem się. Wysunąłem dłoń i zacisnąłem palce na jego twarzy, czując jak lekki zarost, drapie moje opuszki.
-Bardzo ładnie proszę, daj mi telefon
-A uśmiechnij się, chociaż- Czułem, jak stara się normalnie mówić, jego słowa były minimalnie zniekształcone przez moje zaciśnięte dłonie. Na moje usta wypłynął uśmiech, kiedy starałem się nie uderzyć kogoś, kogo nie widziałem. Zdjął moją dłoń ze swojej twarzy i po drodze wcisnął mi telefon w dłoń. Głośno wypuściłem powietrze i wsadziłem telefon do kieszeni. Złapałem klucze i stanąłem na klatce schodowej. Milo chyba wyszedł, bo mogłem bez problemu zamknąć drzwi.
-To gdzie chcesz iść?- Zapytałem, patrząc w przestrzeń. Pies czekał grzecznie obok mojej nogi.
-Ty zapraszasz, wymyśl coś- Odezwał się za mną.
-Pizza?
-Nieee
-Makaron?
-Niee
-Jezusie daj mi siłę, chińskie?
-To może jednak pizza?
-To ja już wolę chińskie- Mruknąłem.
-No to makaron- Zadecydował Milo i zaczął schodzić po schodach. Powoli ruszyłem prowadzony przez Toniego. Dotarliśmy do drzwi. Pies momentalnie zaczął piszczeć.
-Już, chwila- Puściłem go, żeby załatwił swoje potrzeby i czekałem aż wróci. Kiedy skończył, podszedł i zaczął prowadzić mnie za Milo dalej.
-Wiec jak minął ci dzień?-Zaczął w końcu chłopak.
-Kiepsko
-Czemu?- Otarł się lekko ramieniem o moje ramię.
-Matka wpada do miasta, mocno tego nie chcę. A właśnie, wiem, że zabrzmi dziwnie. Ale mam sprawę...
-Słucham cię?
-Masz pomysł, jak mogę sprawić, że moja matka przestanie chcieć mnie odwiedzać. Tak... Często?
-Czemu jej nie chcesz?
-Poza tematem, mam nadzieję, że wiesz, gdzie idziesz, bo ja nie mam. Bo jest uciążliwa, typowa matka, która szuka pozytywu we wszystkim i kocha mi opowiadać, jak to cudowna moja starsza siostra jest i czego to ona nie osiąga. Wiesz, semestr temu pływała na Haiti i pomagała ofiarom głodu czy coś, ja w tym czasie płakałem w pokoju, bo straciłem kolejny procent widoczności.- Jego dłoń znalazła się na moich plecach. Czy on mnie właśnie pocieszał?
-Mi jak się coś w rodzinie nie podoba, to od razu mówię. Potem często się kłócimy, ja wychodzę, ale następny dzień jest lepszy, bo każdy sobie wszystko przemyśli.- Spokojnie tłumaczył, a jego dłoń dalej nie opuściła moich pleców. Dopiero po chwili zsunął ją.
-U mnie to tak nie działało. Rodzice chcą mieć idealną rodzinę, ja trochę chyba nie pasują, kto by chciał mieć ślepe dziecko? Nawet nie widzą, jak mógłbym być z kimś w związku, to przecież ciężar. Moja ślepota obciąża ludzi dookoła mnie.
-Nie chce ci gadać jak matka, ale nie myśl o tym, po co się dołować. Poza tym z doświadczenia wiem, że jak myślimy o tym, to potem wychodzi całkowicie co innego. Powiedz jej, że nie chcesz, by tak często przyjeżdżała i pierdzieliła o ideałach świata.
-Jak bym jej nie powiedział, twierdzi, że musi mnie odwiedzać, bo inaczej nikt już się ze mną nie będzie kontaktował i nie będę miał z kim rozmawiać. Może jak bym jej wyleciał z wielką orgią w pokoju, to by nie wracała, i na pewno nie usiadłaby na kanapie...- Zaśmiałem się do siebie na ten pomysł. Ślepa orgia? Czemu nie? Pokręciłem głową i zatrzymałem się na postój psa.
-Pasy?-Zapytałem Milosha.
-Yup, mądra ta twoja psina.
-Jak by cię od małego układali do takiego czegoś, to też byś potrafił- Kiedy ruszyliśmy, poczułem, jak na moim nadgarstku zaciska się dłoń. Milosh zatrzymał mnie w połowie drogi.
-Zły kierunek- Mruknął i szarpnął mnie w drugą stronę. Kiwnąłem głową bardziej sam do siebie i zmieniłem trasę.
-Dobra, jesteśmy, chcesz stoli w lokalu?
-Może być, mają klimę?- Zapytałem z nadzieją w głosie. Przestąpiliśmy próg lokalu i uderzył nas lekki podmuch zimnego wiaterku. Najlepiej. W taką pogodę klimatyzacja była zbawienna.
-Przepraszam, ale nie wolno z pieskiem!- Kelnerka znalazła się obok nas.
-To pies przewodnik
-Um, no i?
-Taki pies ma prawe wejść w zasadzie wszędzie?
-Zapytam szefa, proszę nie brać tego do siebie, po prostu nie wiem co zrobić- Wypaplała i najwyraźniej odeszła.
-Dlatego lubię wychodzić bez psa, mogę przynajmniej mieć spokój od ludzi, którzy chcą go albo głaskać, albo marudzą- Zwróciłem się tam, gdzie wydawało mi się, był Milosh. Dłoń na dole moich pleców uświadczyła mnie w błędzie. Stał po drugiej stronie.
-No to dokładnie to, co powiedziałem tylko w dobrym kierunku- Mruknąłem.
-Miałeś być też dla niego miły
-Jestem, po prostu zauważam, to co się dzieje.- Mruknąłem i wystawiłem palec lekko szturchając bok chłopaka.
-Mogę panów zaprosić do tego stolika, bardzo przepraszam za niedogodność- Odezwał się męski głos
-dziękujemy- Mruknąłem i pozwoliłem Toniemu się prowadzić. To była chyba jakaś budka. Stolik i dwie kanapy? Wymacałem siedzenie i powoli usadziłem swoje cztery litery.
-To, co zamawiamy?
******
Po jedzeniu i wypiciu przez Milo piwa a przeze mnie lemoniady, wolałem nie ryzykować alkoholu, po ostatnich przygodach postanowiliśmy wrócić do akademika. Zapłaciłem i powoli wyszedłem z lokalu, kładąc przy tym dłoń na brzuchu.
-Jezu, ładnie mówiąc, to się nażarłem jak świnia- Odetchnąłem.
-Więc jesteś w swoim żywiole- Zacisnąłem usta na te słowa i po prostu ruszyłem, on się naprawdę prosił. Telefon w mojej kieszeni zawirował i głośno wykrzyczał imię mojej rodzicielki.
-Halo?
-No gdzie jesteś?
-Co cię....- Zamilkłem ze świadomością, że Milo stoi obok a miałem być miły, ale w sumie tylko dla niego i psa.
-Co cię to obchodzi? Mówiłem, że masz nie przyjeżdżać.
-Znowu się zamknąłeś w pokoju?
-Jestem na... Spacerze z Tonym i znajomym – Mruknąłem.
-Idealnie! Poznam, wreszcie twoich kolegów!- Matka odłożyła słuchawkę. Głośno wypuściłem powietrze i zacisnąłem usta.
-Co jest?
-Matka, a co innego? Mogę mieć prośbę?
-Niewidem?
-Zachowuj się, tak jak byś mnie pieprzył codziennie.
1300+słów <2
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz