- Nazwisko - zażądał jeden z ochroniarzy. Starała się wyglądać na pewną siebie i beztroską tak jak jej polecono. Mimo wszystko minęło parę sekund, zanim zdobyła się odpowiedź wzorowaną do wcześniej przygotowanych wypowiedzi:
- Amanda Lightwood - sama aż się zdziwiła na dźwięk swojego gładkiego głosu. Spodziewała się raczej wyraźnie słyszalnych drgań, powątpiewania. - Przyszłam do Dirka Lightwooda - dodała po chwili. Ochroniarz zmarszczył czoło, po czym przepuścił ją w drzwiach. Weszła do środka i przełknęła głośno ślinę. Uprzedzono ją, że budynek jest bogaty i będzie w nim tłum ludzi, ale nie spodziewała się złotych żyrandoli, kelnerów poruszających się zgrabnie pomiędzy wystrojonymi uczestnikami zgromadzenia z kieliszkami wina na tacach. Dyskretnie poprawiła słuchawkę w uchu.
- I pamiętaj. Jeden błąd a umrzesz szybciej, niż zdążysz mrugnąć - usłyszała głos należący do Paula, łysego mężczyzny, który ją uprowadził. Cichy szum w słuchawce nieco ją dekoncentrował, jednak mimo wszystko pozwoliła się prowadzić poleceniom Paula.
Po niemalże połowie godziny znajdowała się już na piętrze, kierując się w stronę wielkiego obrazu przedstawiającego jakąś scenę z wojny. Czuła jak drętwieją jej nogi, gdy dyskretnie usiłowała zdjąć z pierścionka małe urządzenie. Następne dwie minuty poświęciła na dostanie się do obrazu. Rozejrzała się ostrożnie na boki upewniając się, że nikt nie patrzy, po czym jednym ruchem przyczepiła do ściany małe urządzenie. Liście nieznanej jej jak dotąd rośliny zasłoniły skutecznie małą bombę, do której wybuchu zostało piętnaście minut.
Celem misji było zniszczenie ściany na której wisiał obraz - za nim znajdował się sejf, w którym rzekomo miał się mieścić ogromny skład narkotyku.
- Mała, schodź powoli na dół. Za dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund wkraczamy - odezwał się ponownie Paul. Już się dowiedziała co jej grozi w przypadku niepowodzenia ze strony Edgara Westwooda, szefa gangu dla którego wykonywała teraz pracę. Nie mogła uwierzyć, że ją porwano tylko dlatego, żeby podłożyła bombę. Nikt z ich grupy nie mógł tego zrobić, bo zostaliby rozpoznani. Mimo, iż jej część zadania została już wykonana, wciąż nie potrafiła uspokoić bicia serca oraz oddechu. A co, jak ktoś zaraz do niej strzeli? A co, jak kamery uchwyciły jej twarz i teraz będzie jej szukać jakaś organizacja śledcza, przysporzy sobie jeszcze więcej kłopotów, narobi wrogów? Opcji było tak wiele, a coraz to nowsze i wcale nie lepsze przychodziły jej do głowy.
- Pięć minut - odezwał się głos w słuchawce, gdy podeszła do tacy z alkoholem. Wypiła kieliszek wina paroma łykami, po czym odłożyła go na blachę. Wzięła drugi i skierowała się wolnym krokiem po schodach w dół. Alkohol w żaden sposób jej nie uspokoił. Nie wiedziała nawet, czy tak naprawdę jego działanie było uspokajające. Być może nawet się nieświadomie pobudziła. Chodzenie w szpilkach było dla niej niemalże jak kalectwo, dlatego też zanim znalazła się na parterze, minęła kolejna minuta.
- Do łazienki na lewym skrzydle, pamiętaj - odezwał się Paul, a ona rozglądnęła się na boki w poszukiwaniu jakiegokolwiek miejsca do odstawienia pustego kieliszka. Nie widząc nigdzie żadnego kelnera postanowiła wejść do toalety z kieliszkiem i tam go gdzieś zostawić. Nie mogła marnować czasu. Starała się wyglądać na opanowaną, gdyż zdenerwowanie w takim miejscu rzucałoby się zbytnio w oczy. Dziwił ją fakt, że nikt tutaj nie widział w niej dziecka. Makijaż wykonany przez Beę, murzynkę należącą do gangu Vultures najwyraźniej mocno ją postarzył. Wkrótce znalazła się u celu.
- Dwie minuty, śpiesz się - kolejne nakreślenie czasu ze strony mężczyzny. Weszła do środka toalety, po czym odstawiła na umywalkę pusty kieliszek. Weszła do środkowej kabiny, gdzie jak jej powiedziano, znajdowało się niewielkie okno, przez które miała wyjść. Czekała zgodnie z wcześniejszym poleceniem aż do komendy nakazującej otworzenie okna i wystawieniu przez nie rąk.
- Teraz - głos Paula wywarł na niej jeszcze większą presję, ale szybko wykonała to, co miała wykonać. Poczuła, jak ktoś chwyta jej ręce pod łokciami i wyciąga na zewnątrz. Syknęła cicho, gdy przejechała brzuchem po wystającej metalowej części framugi okiennej.
- Pośpiesz się - ponagliła ją Bea, pomagając wstać. Następnie chwyciła za nadgarstek i pociągnęła szybko w swoją stronę. Szybkim krokiem skierowały się od furgonetki, do której wkrótce weszły. - Mamy dwie minuty - oznajmiła murzynka odpalając silnik i ruszając z piskiem przed siebie. Po połowie tego czasu już znajdowały się pod wcześniej ustalonym oknem. To przez nie mieli wyrzucić worki z zapakowaną kokainą. Zadaniem dziewczyn było władowanie ich na tył furgonetki i poczekanie na resztę ekipy.
- Ściągnij buty, będzie szybciej - powiedziała do Rachel, a ta posłusznie zajęła się ściąganiem obuwia. Zdjęła ze stóp niewygodne szpilki i od razu poczuła lekką ulgę. Nagle rozległ się ogromny huk, dźwięk tłuczonego szkła, krzyki oraz piski. Zaczęło się - bomba wybuchła. Obie natychmiastowo wysiadły z pojazdu, gotowe do przejęcia narkotyku. Nie musiały długo czekać, by okno się otworzyło i pierwsze dwa materiałowe wory upadły ciężko na chodnik. Musiały je targać we dwójkę przez ciężar. Z tego co było wiadomo Rachel, zostało jeszcze sześć lub osiem takich. Pierwsze dwa strzały wywołały gęsią skórkę na jej ciele. Przerażenie utrudniało sprawne poruszanie się, a kolejne dwa worki już leżały na ziemi.
- Szybciej - odezwała się nerwowo Bea, będąc już przy następnym łupie.
W momencie, gdy zostały trzy worki, przez okno na parterze wybiegła siódemka mężczyzn w garniturach - na to właśnie czekały. Ruszyły natychmiast na przód furgonetki. Trzy pozostałe worki rzuciła reszta, po czym sami weszli do środka samochodu, trzaskając głośno drzwiami. Ciemnoskóra ruszyła gwałtownie do przodu, w oddali słychać już było wycie sygnałów alarmowych policji oraz pogotowia. Straż pożarna także powinna się zjawić już niedługo, Rachel w bocznym lusterku widziała płomienie wydostające się zza okna na piętrze.
Minęło piętnaście minut, zanim znaleźli się na miejscu. Z budynku wyszła spora grupa nieznajomych Rachel ludzi, żeby odebrać skradziony 'rarytas', jak to określali.
- Spisałaś się, młoda - pochwalił ją Paul, klepiąc ją porozumiewawczo po ramieniu. Skierowała się za nim, przystanęli parę metrów od zgiełku. - Zrobiłaś już to, co miałaś zrobić. Z nami zostaniesz do jutra, dla własnego jak i naszego bezpieczeństwa - wytłumaczył, na co pokiwała głową ze zgodą.
- Podwiozę cię rano, o ósmej masz być już gotowa - zawołała z boku Bea.
- Pamiętaj, że jeśli komuś chociaż piśniesz o tym, co się stało, marnie skończysz. Uwierz, że mamy wtyki i gdybyś cokolwiek powiedziała, wiedzielibyśmy o tym pierwsi. Mam jednak wrażenie, że trochę kasy również pomoże, co? Towaru ci nie damy, jeszcze by cię z nim nakryto - oznajmił, a Rachel uśmiechnęła się blado. Pieniądze wydały się jej miłą wizją, zwłaszcza że przeżyła ogromny stres. Ba, nadal wciąż nerwy nią szarpią. Znajduje się w końcu wśród uzbrojonych, niebezpiecznych ludzi.
Dochodziła ósma, gdy Rachel oraz jej wyższa, czarnoskóra towarzyszka weszły do jakiegoś modelu starszego auta.
- Zawiozę cię pod klub, skąd cię wzięli, okej? - spytała, a ta jedynie skinęła głową w odpowiedzi. "Chciałaś powiedzieć "porwali", suko" - pomyślała Rachel. Nadal nie mogła uwierzyć w to wszystko. Była ciekawa, czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność. Szczerze wątpiła, gdyż nie było jej nie jakoś długo.
Droga nie zajęła im więcej, niż dwadzieścia minut. Bea zatrzymała samochód dokładnie przed klubem, a Rachel natychmiastowo wysiadła. Bez słowa skierowała się przed siebie, w stronę przeciwną niż ta, którą mogłaby się dostać do siebie. Nie chciała, żeby znała chociażby kierunek którym trzeba iść.
- Ja pierdolę - to jedyne, co miała do powiedzenia.
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz