– Cóż – Krąży po pomieszczeniu. jakby było na to miejsce. – Z pewnością chcesz usłyszeć jakieś podziękowanie, więc dziękuję. – Za tamto z handlarzami też. I za pomoc z natrętnym nachodzicielem – urywa. – To znaczy, nieistotne. Po prostu wiedz, że w jakimś stopniu zawdzięczam ci życie – Przymyka jedno oko i macha prawą dłonią, akcentując "w jakimś stopniu".
– Ależ ja dokładnie to wiem – mówi beztroskim tonem. – Za to ty chyba sobie to właśnie dopiero teraz uświadomiłaś. Nic do ciebie nie mam, Lucille, tak samo jak nic od ciebie nie chcę, nawet głupiego „dziękuję", raptem twoja duma mogłaby się czasem schować. I doskonale wiem, że właśnie w tym momencie zaczniesz mnie atakować, tyle że absolutnie mi się nie chce odpowiadać na twoje ofensywne zaczepki – wzdycha, a w jego tonie po raz pierwszy braknie ironii i sarkazmu, a zastępuje to zwykłe zmęczenie sytuacją. Wstaje ociężale, ze zwieszonymi ramionami, kierując się w stronę drewnianych schodów. Nawet nie myśli o relacji, jaka go łączy z tą dziewczyną, tu nie ma o czym myśleć, bo wszystko go przyprawia o istny ból głowy. Ma ważniejsze sprawy niż bezsensowne, słowne potyczki z rozpuszczoną dziewczyną, która nie potrafi schować swojej dumy do kieszeni, wiedząc lepiej. Wchodzi do pokoju utrzymanego w beżowych kolorach, w którym znajduje się jedynie regał z załamaną półką, szczelnie zasłonione okno nieprzepuszczające światła zewnętrznego i biurko umiejscowione pod nim. Zasiada na krześle, z szuflady wyjmuje nietknięte, nowe saszetki, rozkładając je jedna obok drugiej. Sypki proszek, przechowany w pojemnikach wysypuje na niewielką wagę i każdą działkę, dokładnie odważoną, wsypuje do saszetek, mocno je zamykając. Podpisuje je kolejno: heroina, amfetamina, kokaina i morfina, po czym wkłada je do szuflady zamykanej na klucz, w momencie, gdy przez próg przechodzi Lucille.
– Przepraszam, jeżeli byłam natrętna – Opiera się o framugę i wbija wzrok w chłopaka. – Ja też niczego od ciebie nie powinnam chcieć, teoretycznie. Myślałam, to znaczy, miałam nadzieję, że po tej... sytuacji z handlarzami to się urwie, bo miałam wystarczająco dużo rzeczy na głowie, ty z pewnością także. Nie jestem pewna, czy rozumiesz, ale... – bierze głęboki oddech – ...nie wiem, dlaczego to się tak potoczyło. Nie chciałam przychodzić wtedy do ciebie, do kasyna, narzucać ci się po raz kolejny, w większym stopniu również dlatego, iż jesteś mi obcy, a to dość mocny argument przeciwko. Myślę, że powinnam już iść, jakoś trafię do domu – Unosi naprawdę nieznacznie kąciki ust, a Gabriel spogląda na nią kątem oka, po raz pierwszy nie wyczuwając tych wszystkich negatywnych emocji, jakie zawsze mu towarzyszyły w jej obecności. Ona także zdaje się być pozytywnie nastawiona, a Gabriel zaczyna to doceniać. Minimalnie, ale jednak. Nie odzywa się przez chwilę, zgarniając ze stolika pozostałości po narkotykach, wyrzucając pokruszone tabletki.
– Jeśli nie chcesz mi się ponownie narzucać, to radziłbym zostać ci tą noc tutaj, bo jesteś na dosyć nieprzyjemnej dzielnicy i w całości do domu nie trafisz – wyciąga papierosa z kieszeni, szukając w międzyczasie zapalniczki. – I mimo to, nie narzucasz mi się. Twoje towarzystwo jest całkiem znośne – zwęża oczy, jednak można wyczuć nutkę rozbawienia w tym, co mówi. – W każdym razie mogą cię szukać. Oni nie bawią się w zastraszanie świadków, tylko od razu ich zabijają, wszystko obracając to w taki sposób, że rodzina myśli o tobie jak o samobójcy. Potrzebujesz jakichś wyjaśnień?
– Myślę, że potrzebuję – tak jak się domyśla, dziewczyna na to przystaje. Dla niej to wizja bardzo wygodna, bo może go spytać o co tylko chce, a on powinien odpowiedzieć, bo co innego mógłby zrobić? Powiedzieć „zadaj mi wygodniejsze pytanie, to wtedy ci na nie odpowiem"?
Odchrząka teatralnie, czując się coraz lepiej.
– To był piękny, czerwcowy dzień, kiedy mojej matce nagle odeszły wody, a ojciec zaczął panikować tak bardzo, że...
— Stop. — Unosi dłoń. — Nie to mnie interesuje, a przynajmniej nie teraz.
Patrzy krytycznie na dziewczynę, do żywego urażony faktem, że ta ma głęboko gdzieś cudowną historię jego narodzin. Mile połechtany słowami „przynajmniej nie teraz", odpowiada oburzonym tonem:
– To co ty chcesz wiedzieć? – wstaje z krzesła, podsuwając je pod biurko.
– Dlaczego go nie powstrzymałeś? Widziałam, że stałeś i patrzyłeś, żadnej reakcji. Nawet po strzale.
– A co, miałem się rzucić z płaczem na trupa? To nie jest tak, że każdy zabity nie ma nic na sumieniu i musisz mi uwierzyć na słowo, że on też nie był święty. Tak poza tym, nie brałem udziału w zabójstwie. Miałem dług u tamtego gościa, a on akurat potrzebował przyzwoitki. Jakbym się nie zgodził, prawdopodobnie to ja bym teraz tam leżał. A właściwie, co tam robiłaś? Nie nauczyłaś się jeszcze, że kiedy ludzie kłócą się w ciemnym zaułku, to należy wiać, a nie jeszcze wchodzić na kubły po śmieciach, żeby tylko więcej widzieć?
– Wyrzucałam śmieci, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – Wzrusza ramionami – Mógłbyś jaśniej? Mam na myśli, co takiego skłoniło go do zabójstwa?
Wzdycha.
– To nie jest koniecznie to, co musisz wiedzieć. Był po prostu złym człowiekiem, tyle. Nawet ja nie zamierzam się w to zagłębiać. To czasem może być zgubne – mówi, urywając. Czuje, że ta rozmowa może pójść w złym kierunku, jeśli nie odetnie w tym momencie dziewczynie napływu informacji, o których wcześniej nie miała bladego pojęcia. – Różne rzeczy dzieją się po zmroku – wzrusza ramionami, chwytając za kurtkę leżącą na ziemi. Lekko zakurzona, ale to nic, musiała spaść z oparcia krzesła, kiedy siadał. Otrzepuje ją z kurzu, zakładając. – Na końcu tego korytarza, z którego wychodzą te drzwi jest mój pokój. Możesz tam spać, bo nie jest brudny. Radziłbym nie myszkować po szufladach. Ja idę... do pracy – mówi, nie czekając na odpowiedź dziewczyny. Prawdę mówiąc, faktycznie jedzie do pracy, tej legalnej, i może wątpliwe pozostają jedynie godziny jego pracy, ale przecież można powiedzieć, że są po prostu... ruchome. Lekko. I to nie jest dziwne, że jedzie do warsztatu o dziewiątej wieczorem. Zatrzaskuje drzwi starej chaty położonej nad jeziorem, której lata świetności już dawno minęły, czyli jeszcze za życia poprzedniego pokolenia rodziny O’Hara. W końcu ojciec rodzeństwa nie wiedział, że ktoś postanowi pozbawić go życia, jego żony i mocno pokiereszować Sarah, tak więc dom na pustkowiu pozostał w stanie nienaruszonym po jego śmierci i dosłownie wszystko zostało zostawione tak, jak było za jego życia. Uwielbiał tu przebywać, a Gabriel uwielbiał przebywać z nim, jednak chłopak nie miał czasu nawet na żałobę. Spogląda na poniszczone, marmurowe schody prowadzące do wnętrza domu, oczami wyobraźni widząc płaczącą, dziesięcioletnią Sarah z rozbitym kolanem. Po prawej, w gąszczu drzew i krzaków zwisa na jednej linie zardzewiała huśtawka, na której kiedyś huśtali się godzinami, dopóki nie urośli na tyle, aby nie mieścić się na niej we dwójkę. Wtedy także huśtali się godzinami, tyle że na zmianę. Chciałby odnowić to miejsce, ale jego rodzina rozpada się na tyle, że chyba nie ma po co, dla kogo i z kim tego robić.
Odrywa wzrok od domu, a wspomnienia nagle się rozmywają, stając się coraz to odleglejsze. Wyjeżdża z zarośniętego chwastami podjazdu, włączając się do ruchu, który na ulicy jest jednak prawie żaden. Nie przejmuje się przepisami, to nie w jego stylu. Droga do warsztatu nie trwa długo, na jego parking zajeżdża po niespełna siedmiu minutach, przy okazji grzebiąc po schowkach w poszukiwaniu kluczy. Znajduje je, pobrudzone roztopioną czekoladą, ale to nadal klucze, dzięki którym chwilę później jest już wewnątrz warsztatu. Na rozłożonym łóżku, na zapleczu śpi stary Ted, który na dźwięk przekręcanego zamka odwraca się w stronę drzwi, mierzy Gabriela spojrzeniem, mruczy coś w sennym amoku i z powrotem zasypia. Chłopak uśmiecha się sam do siebie, nie dziwi go to, Ted jest właścicielem warsztatu od zawsze. Schodzi do kanału, pod jeden ze sportowych samochodów do przeglądu, po czym zaczyna sprawdzać wszystko po kolei, coraz brudząc się smarem, kiedy ociera spocone czoło wierzchem dłoni. Ted płaci mu należne znacznie większe od miesięcznego, mówiąc na Gabriela „nocny duszek”, z prostego powodu, że nigdy nie widuje go w ciągu dnia, a kiedy wstaje po nocy, to wszystko jest zrobione, a samochody gotowe do oddania. Oczywiście, nie codziennie, ale regularnie. W warsztacie czas płynie mu bardzo szybko, a nie zwykł opuszczać go dopóki nie dokończy tego, co zaczął, z tego też powodu z powrotem do chaty zajeżdża w środku nocy, po godzinie drugiej. Stara się zachowywać cicho, na wypadek gdyby Lucille spała, jednak okazuje się, że tak nie jest, a w kuchni pali się nikłe, słabe światło płynące ze starej żarówki. Dziewczyna siedzi na rozchybotanym krześle, w dłoniach trzymając do połowy pusty kubek z herbatą. Najwyraźniej sama odkryła, że półki wypełnione są suchym, ale świeżym jedzeniem, a naczynia pomyte. Jakby nie było, dom jest po prostu stary, ale z racji, że Gabriel tu przebywa, to stara się dbać o jego wyposażenie. W ciszy siada po drugiej stronie stołu, odsuwając delikatnie krzesło do tyłu. Siada, patrząc się wprost na dziewczynę.
– Dlaczego nie śpisz?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz