Puszczam się kanapy, przewracając oczami. Przypomina to trochę Hugo, gdy mając jeszcze pięć lat, łapał się nogi stołu, mówiąc, że on do żadnego przedszkola nie idzie. Naprawdę trudno było go przekonać, a jeszcze trudniej złapać. Richard wyglądał przezabawnie, gdy zniecierpliwiony wyciągał raz za nogę swojego syna i próbował go przekonać, że przecież nie zostawiają ich tam na wieczność. Widocznie upartość jest u nas przekazywana genetycznie z pokolenia na pokolenie.
Podnoszę się z błogim uśmiechem na ustach, dając tym samym wygrać Candy. Jej rude kosmyki wystają z fryzury, gdy krzyżuje pewnie ręce na piersi.
- Już idę. Mamo - wystawiam do niej język, chowając się za ścianą pokoju, zanim oberwę poduszką w plecy.
Delikatnie przyćmiony przez alkohol umysł sprawia, że w spokojnych, cichym i kojarzącym się ze snem pokoju, zachciewa mi się jedynie położyć i wtulić twarz w poduszkę. Muszę jednak zmyć z siebie sól morską, bo inaczej moja skóra jutro będzie wołała o pomstę do nieba. Sięgam po czystą bieliznę i szarą koszulkę Supermana, którą zarąbałam bratu przy pierwszej lepszej okazji. Posiadam swoje piżamy i to nawet takie, które w swojej słodkości przekraczają granicę dwudziestojednoletniej, poważnej kobiety, ale luźna bluzka do łóżka, to jednak luźna bluzka.
Otwieram laptopa i sprawdzam na szybko wszystkie wiadomości.
O nie.
Czeka mnie jutro trening taneczny i to, jak dosłownie napisała Rita, bolesny trening. Od tygodnia zmagam się z ułożeniem jakiegoś konkretnego układu, wypisuję do ludzi, ale naprawdę nie mam pomysłu na nic. Czuję się jak muzyk bez natchnienia albo malarz z zaczętym, a nieskończonym obrazem. Pozostał mi tydzień na wymyślenie czegoś, a z tego, co kojarzę, Rita ma ambitne plany na jakieś konkursy. Oczywiście nie traktuję to jako niechciany obowiązek. Taniec pozwolił mi się wyładować. Właściwie znalazłam w nim pewnego rodzaju ulgę. No i dziewczyny nie narzekają, że ciągle kręcę się rano po domu, idąc pobiegać. Przygotowuję się na półmaraton, a to wymaga ode mnie wyjątkowego zapału.
Przez chwilę walczę sama ze sobą, czy odpisać przełożonej, ale na dobrą sprawę lepiej, żebym powiedziała jej jutro prosto w oczy, że mam mały... hm, kryzys?
Zamykam laptopa, żeby dalej się nie gryźć z moim brakiem inspiracji. Zapytam może później dziewczyn. Za parę dni, jak już będę w całkowitej desperacji.
Wychodzę z pokoju i od razu idę do łazienki tak, żeby matczyno-karalny wzrok Candy nie uśmiercił mnie po raz kolejny.
- No idę, widzisz? - unoszę ręce w obronnym geście i znikam za drzwiami łazienki.
Po wziętym naprawdę szybkim prysznicu i wyczesaniu swoich długich włosów, które niby proste, przez co uważane, że są najbardziej poukładane, sprawiają mi naprawdę dużo problemów, ubieram się w swój nocny strój do łóżka i wychodzę.
Zgłodniałam. Na plaży nie mieli nic ciekawego do jedzenia, a ja co do tej kwestii jestem naprawdę wybredna. Kierunek kuchnia to najlepsze co mogę zrobić.
- Mogłabyś zasłonić ten tyłek sobie, a nie paradujesz wszędzie - śmieję się cicho pod nosem z tej uwagi.
Byłyśmy świadkami już tylu własnych, o wiele gorszych sytuacji, że chodzenie w bieliźnie naprawdę mi nie przeszkadza. Jeżeli jesteśmy w swoim towarzystwie, dlaczego miałabym się krępować. Chyba że sytuacja wymaga środków w postaci wieczornego ubrania się. Na całe szczęście, nasze mieszkanie na wieczór pozostaje naszym mieszkaniem.
- A co? Nie podobają ci się moje kształtne pośladki? - oglądam się za siebie i z szerokim uśmiechem idę do kuchni.
Dobry humor mi się utrzymuje. Tak naprawdę, rzadko kiedy pokazuję ludziom inny rodzaj siebie. O ile mnie nie zmuszają do zmiany postawy. Jednak dzięki kilku drinkom na plaży, jestem jeszcze bardziej rozluźniona i chętna do pośmiania się.
- Chcecie coś na przekąskę? - wołam z kuchni, wiedząc, że właściwie dziewczyny doskonale mnie słyszą.
- A jesteś w stanie coś zrobić? - upewnia się Candy. Wiem, że w tej chwili nieco się ze mną droczy, ale jestem jej w stanie wybaczyć za dotrzymywanie mi towarzystwa i obrony wszystkich ludzi na imprezie.
- Jak widzisz, jeszcze potrafię sama stać i chodzić - ciepła woda z prysznica nie tylko mnie orzeźwiła, ale spowodowała, że czułam się nieco trzeźwiej na umyśle - Dostaniecie po porcji roszpunki z sosem ziołowym - wyjmuję oliwę z oliwek oraz wszystkie potrzebne rzeczy.
- To miało być na obiad! - słyszę z salonu, ale już za późno, bo udało mi się otworzyć paczkę z sałatą.
- Zrobię wam inną sałatkę, nie płacz Julia - odpowiadam i zabieram się za robienie mojej przekąski. Którą oczywiście się podzielę, ale większość i tak przywłaszczę sobie, sądząc, że dziewczyny i tak wcinają coś swojego.
Po nałożeniu do miseczki zabieram ze sobą moją wieczorną sałatkę i idę się usadowić w wygodnym miejscu z dziewczynami. Obieram jeden koniec kanapy, zabierając od Candy poduszkę i układam się wygodnie, dołączając się do filmu. Z tego co zdążyłam zakodować, to najprawdopodobniej Julia zaczęła go oglądać, czekając, aż wrócimy do mieszkania. A właśnie. Jeśli już o tym mowa...
- Co takiego ważnego miałaś dzisiaj do zrobienia? - pytam z czystej ciekawości, choć dobór słów mógł zabrzmieć nieco pretensjonalnie.
Nadal pamiętam rozmowę sprzed południa, zanim postanowiłam wbić do biblioteki, gdzie pracuje Candice. Wiem, że jeśli Julia mówi, że ma coś ważnego do załatwienia i jej nie ma, to znaczy, że jest to coś naprawdę ważnego.
Rudowłosa unosi brwi, ale nadal spogląda w ekran telewizora. Julia posyła mi spojrzenie tak, jakby upewniała się, że to pytanie na pewno było skierowane do niej i odwraca z powrotem wzrok. Oblizuję widelec, nadal chętna na usłyszenie wyjaśnienia.
Podobno wymagam od innych zbyt dużego otwierania się, ale wbrew wszelkim pozorom nie robię tego na złość. Zrobiłam się, jakby to ładnie ująć, bardziej bezpośrednia. I gdzieś z tyłu nadal włącza mi się kontrolka "lepiej to zostaw", ale będąc w towarzystwie najbardziej zaufanych osób pośród wielu, nie czuję potrzeby wycofania się.
Julia? Candy?
+10PD
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz