Strony

29 lip 2019

Od Lucille C.D Gabriel

     Szybkie pytanie, szybka odpowiedź. Może inaczej — bardzo proste, banalne pytanie, które najbardziej kojarzy się z okresem dzieciństwa, kiedy rodzic przyłapuje dziecko na graniu w gry video o dwudziestej trzeciej, kiedy nazajutrz musi wstać dość wcześnie, aby zdążyć do szkoły. Wtedy spuszcza się głowę i idzie do łóżka, a po chwili zasypia, dość prosty mechanizm. Dlaczego Lucille wciąż nie śpi? To dość dziwna sprawa, bo sytuacja jest w pewnym sensie odwrócona. Wierci się, w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji, atakuje ją chłód, następnie jest jej zbyt gorąco, głowę zaś zaprzątają setki myśli, najwięcej zaczyna się na “a co, jeśli…”. Od dziecka uwielbiała rozmyślać wieczorami, ale teraz, a właściwie pół godziny temu, jedyne co chce usłyszeć to świergot ptaków porankiem, nie krzyk własnych myśli. Ale tego mu nie powie.
     — Jakkolwiek bym chciała, niespecjalnie mi to po drodze. — Bierze łyk herbaty. — Więc przyszłam tutaj, zrobiłam sobie herbaty i czekam na… coś — dodaje beznamiętnym tonem, jakby zmęczona, wyprana z emocji. I, tak na dobrą sprawę, z pewnością w środku nie skacze z radości, nie kipi energią. Zresztą, rzadko tak bywa. — Nie przejmuj się, nie czekałam na ciebie, czasami po prostu potrzebuję czegoś ciepłego, to całkiem dobry sposób na bezsenność.
     — Nawet nie pomyślałem, że na mnie czekałaś, nie schlebiaj sobie już tak. — Zdejmuje brudną bluzę przez głowę, rzucając ją na oparcie krzesła, na którym siedzi. — Jak tak bardzo ci tu źle, to drzwi nie są zamknięte na klucz.
     — O niczym takim nie powiedziałam, nie dopowiadaj sobie. — Wzrusza ramionami. — Zresztą, sam zapytałeś. I, o, popatrz, już całą wypiłam. Wracam do pokoju. Miłej nocy.


     Odsuwa krzesło niemalże bezgłośnie, po czym podchodzi do zlewu i wstawia do niego szklankę, zalewa wodę i odchodzi, kierując się w stronę schodów. Leniwym krokiem pokonuje każdy stopień, a jedyny dźwięk, jaki słychać, to ten jej oddechu, jaki odbija się od ścian, tworząc echo, oraz zetknięcia stóp z zimną powierzchnią schodka, później następnego, kolejnego, aż przestaje zwracać na to uwagę i zamiast iść na palcach, stawia całą stopę. Na górze jest jeszcze goręcej, niż na dole, więc od razu po wejściu na piętro, przez głowę przechodzi myśl, aby otworzyć okno w pomieszczeniu, w jakim śpi. Wchodząc do swojego tymczasowego, dokładnie jednodniowego pokoju, zamyka drzwi najciszej, jak potrafi, choć nie wychodzi jej to zbytnio, jakby za sprawą przeciągu. Instynktownie obraca się w stronę przeciwnej ściany. Okazuje się, iż okno już jest uchylone, co, tak na dobrą sprawę, jakoś nie dziwi Lucille, najprawdopodobniej otworzyła je przed spaniem, żeby trochę się przewietrzyło. I, rzecz jasna, tak się stało, można powiedzieć, iż w środku jest nawet chłodno, jednakże nie na tyle, aby zamykać je tak szybko. Finalnie powietrze i tak by się ociepliło. Odciągając od siebie wszystkie myśli dotyczące temperatury panującej w sypialni, dziewczyna nieświadomie przełyka ślinę, jakby bała się ponowić próbę zaśnięcia, po czym siada na łóżku. A później kładzie na nim nogi. Potem głowę. Okrywa kołdrą tylko do połowy, obracając w stronę drzwi. Co jak co, ale ten nawyk pozostał z dzieciństwa, kiedy to horrory wywoływały u Cille taki strach, iż zawsze bała się, że ktoś wejdzie do jej pokoju, kiedy ta będzie zasypiała. Z tego względu za każdym razem układa się tak, żeby mieć je na widoku. Nawet okna prowadzące na zewnątrz nie są tak przerażające, jak drzwi, w jej mniemaniu. A tym bardziej otwarte drzwi i ciemność za nimi, która jedynie pobudza wyobraźnię, o ironio, dziewiętnastoletniej, rzec można, kobiety. Słabe światło księżyca w niewielkim stopniu oświetla pokój, dzięki czemu nie panuje w nim kompletny mrok, którego też unika za wszelką cenę. Właściwie, to właśnie o tej porze wyobraźnia dziewczyny pracuje na pełnych obrotach, szczególnie, kiedy dzień był pełen wrażeń. Albo chociaż nieco inny, niż inny, i to w tym złym sensie. Dokładnie tak, jak dzisiejszy.
     Jak bójka, jak strzał, jak strach. Przed oczami pojawia się ten obraz, kiedy nieświadoma zagrożenia czyhającego za rogiem szła grzecznie wyrzucić śmieci. Zakradła, schowała za siatką i oglądała, jakby to było widowisko. Później zobaczyła Gabriela, krew w jej żyłach zastygła. Nim zaczęła krążyć znowu, padł strzał, a szatyn zniknął w cieniu, pojawiając znikąd, gdy zabójca, napastnik dostrzegł ją i uświadomił sobie, iż ta dziewczyna może być świadkiem popełnionego przez niego przestępstwa. Gdyby nie pomoc O’Hary, najprawdopodobniej również ona zginęłaby z rąk bezlitosnego mężczyzny. Miło. Naprawdę.
     Choć stara się nie myśleć o dość osobliwych wydarzeniach z dnia dzisiejszego, najróżniejsze myśli zjadają ją od środka, przez co czuje się coraz gorzej. Dodatkowo, Cecilia z pewnością odchodzi od zmysłów, spędzając noc na obsesyjnym zamartwianiu się, gdzie mogłaby podziewać się Lucille Anabeth Cheyenn Evans-Darrington, jak nie w domu. Na dodatek bez jej wiedzy. Z pewnością odlicza godziny, aż będzie mogła pełnoprawnie udać się na policję, żeby zgłosić zaginięcie, po czym uświadomić sobie, iż jej córka jest już w świetle prawa pełnoletnia i odpowiada za siebie.
     Ściąga z siebie kołdrę, aby po chwili przykryć się nią po pas, a drugą jej połowę zaciągnąć pod głowę i położyć na niej. W przeciwieństwie do poduszki, jest przynajmniej zimna, a takie podkładki są najlepsze. Unosi stopę, przerzuca nogę przez nogę, zmienia pozycję, dzięki czemu teraz leży na plecach, wpatrując się w biały, niczym nie różniący się od innych sufit, który po kilku sekundach zdaje się być zbyt nużącym. Przenosi wzrok na szafkę naprzeciw łóżka, stoi pusta, więc wysnuwa, iż Gabriel wziął wszystkie rzeczy do swojego prawdziwego mieszkania. Skąd ten wniosek? Pewnego pięknego dnia powiedział jej, że w jego domu panuje ogromny nieład, nic nie jest na swoim miejscu, a ten domek, nie dość, że poza miastem, to czysty i na ogół zadbany, ale nie pod kątem zakurzenia, po prostu pod nogami nie walają się najróżniejsze przedmioty. Z pewnością to jej wada, jednakże zawsze była ciekawska i gdyby nie fakt, iż po podłodze może czołgać się seryjny morderca, a włącznik światła jest zbyt daleko, mogłaby podejść do niej i nawet otworzyć jedną z szafek. Ale, no dobrze, może aż tak wścibska by nie była. Zamyka więc oczy, z nadzieją, iż zdoła zasnąć. Nie skupia się na dźwiękach dochodzących z parteru domku.
     Mija godzina, kiedy Lucille nareszcie udaje się zasnąć.

     Poranek, jak to poranek, jest ciężki. Nie dość, iż dziewczyna budzi się zdecydowanie zbyt późno, bo po jedenastej, choć obiecała sobie, że dziewiąta to jest maksimum, to jeszcze czuje się nie najlepiej. Światło razi ją po oczach, więc obraca się na brzuch i zanurza głowę w poduszce. Po chwili musi ją podnieść, zważywszy na słaby dopływ powietrza do nozdrzy. Kilkanaście sekund zajmuje jej oswojenie się z natarczywymi promieniami słońca, a kiedy w końcu udaje się, jest w stanie podnieść się i w jakimś stopniu zignorować negatywne uczucia. Pomimo tego, że Cille kręci się w głowie, a powieki zamykają się, nie czekając na interwencję całej reszty organizmu, staje na chyboczących się nogach i idzie w kierunku drzwi. Otwiera je co prawda delikatnie i niespecjalnie gwałtownie, ale i tak rozlega się głośne skrzypienie, świadczące o tym, jak wiekowe są zawiasy. Schody, na całe szczęście, nie wydają z siebie tak irytujących dźwięków, schodzi więc na dół. Właściwie, zatrzymuje się na ostatnim stopniu i, usłyszawszy głosy kilku mężczyzn, dyskretnie zagląda do pokoju dziennego. Na widok około sześciu osób cofa się gwałtownie do tyłu, w myślach błagając wszystkie deski, po których będzie szła, żeby nie skrzypiały zbytnio, w strachu, iż ktoś mógłby zauważyć jej obecność, co raczej nie jest pożądane. Wbiega po schodkach na piętro, po czym zakrada się do pierwszego lepszego pomieszczenia, gromiąc wzrokiem drzwi do tego, w którym spędziła noc — pieprzone zawiasy. Trafia do całkiem podobnego, z tą różnicą, iż nie ma tutaj łóżka, stoi przede wszystkim biurko, zapewne niemłode. Bierze głęboki oddech. Może tu przeczekać te kilkadziesiąt minut, aż pójdą. Tylko zastanawiające jest to, kiedy to się stanie.
     I wtedy dzieje się coś, co mrozi jej krew w żyłach. Przeklęte schody zaczynają wydawać z siebie coraz głośniejsze dźwięki, przy czym mogłoby wydawać się, że pokonuje je stado słoni. Pierwsze, co przychodzi jej na myśl, to to, że jest w pułapce. Szansa na to, iż wejdą właśnie tutaj, staje się coraz większa, zważywszy na to, że na piętrze nie ma wiele pokoi, a zeszłego wieczora to tutaj zastała Gabriela, a co za tym idzie, musiał robić coś ważniejszego. Z paniką wymalowaną na twarzy rozgląda się wokoło, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki.
     Okno dachowe.
     Rzuca się w jego kierunku i otwiera je najszerzej, jak potrafi. Jedną nogą opiera się o szafeczkę stojącą tutaj, drugą zadziera bardzo wysoko, byleby postawić ją na futrynie, albo nawet dachu. Podpiera się dłońmi i unosi do góry, nieporadnie wymachując drugą stopą. Nie da się ukryć, że to najprawdopodobniej dzieło jakiegoś cudu, ale wdrapuje się na dach, cholernie gorący, ale wciąż dach, czyli miejsce, w którym nikt jej nie zobaczy. Przecież nie chce narzucać się Gabrielowi jeszcze bardziej, co dopiero pakować w jego życie. Poza tym, ci mężczyźni wyglądają groźnie.
     Odsuwa się trochę na prawo, upewniając się, iż nikt jej nie dostrzeże, pod jakimkolwiek kątem stanie. Do jej uszu dochodzą głosy, więc, tak, można powiedzieć, że Lucille udało się przewidzieć przyszłość. Stoją w tym pokoju, prowadzą zawziętą rozmowę, na której Cille nawet nie próbuje się skupiać, żeby nie wyszło na to, iż podsłuchuje, nawet nieświadomie. Nagle słyszy trzask, jakiś szmer. Powoli odwraca głowę w stronę okna, które jeszcze przed momentem było otwarte. Teraz nie. Ktoś je zamknął, a Lucille utknęła na dachu.
     Po dwudziestu minutach siedzenia na nagrzanym dachu, zaczyna zmieniać pozycję, aby przygotować się na opuszczenie domku przez gości. Kiedy drzwi wejściowe otwierają się, a te same głosy znowu się nasilają, skrada się na drugą połowę dachu, z jakiej spokojnie może obserwować wydarzenia dziejące się przed domkiem bez obawy, że może zostać zauważona. Szanse są jak jeden na pięćdziesiąt.
     Odjeżdżają. Lucille wypuszcza powietrze z niemałą radością. Jedynym problemem, jaki wciąż istnieje, jest to, że nie potrafi zejść. Poważnie, nie ma tutaj żadnego sensownego wyjścia, może poza kominem, chociaż to i tak niezbyt przemyślane i mądre. To wcale nie jest ani przemyślane, ani mądre, w żadnym calu. Zjeżdża najniżej, jak może, kurczowo trzymając się desek, dzięki którym nie spadnie z hukiem. Analizuje podłoże, na jakie potencjalnie może zeskoczyć, a także przygląda się wszystkim oknom, jednakże większość z nich jest wstawiona pionowo. Gabriela nigdzie nie widać, jednak Lucille jest pewna, że nie pojechał z tamtymi. Widziała, jak wraca do środka. Nagle jej stopa zsuwa się zdecydowanie zbyt szybko, dziewczyna traci równowagę i przeklina wszystkie śliskie deski oraz brak jeszcze jednej, przez co wpadła nogą w dziurę. Osuwa się do tyłu, a kiedy nie ma już czego się złapać, bezgłośnie modli się, żeby jej kręgosłup wytrzymał ten upadek. Przeszywający ból pojawia się z chwilą, kiedy ciałem dotyka zimnej ziemi pod drzewami. Kątem oka dostrzega, że obok rośnie róża, więc o tyle dobrze, iż upadła o dwa metry bliżej. Unosi głowę, wciąż leżąc na plecach. Prawa ręka pulsuje, jednakże nie jest to ból porównywalny do tego przy złamaniu, bo to już przeżyła. Będzie żyć. Kiedy próbuje usiąść, nieświadomie podpiera się na właśnie tej ręce. Syczy, ale nie opada po raz drugi, tylko przenosi ją do przodu. Wtedy okno przed nią otwiera się. Wychyla się z niego Gabriel.
     — Dzień dobry. — Uśmiecha się niespecjalnie szczerze, zważywszy na samopoczucie. — Zanim zapytasz o cokolwiek, proszę, nie miej mi tego za złe. Nie chciałam się wtrącać, nie chciałam nawet spotykać się twarzą w twarz z twoimi przyjaciółmi, dlatego ucieczka na dach była najrozsądniejsza. Przepraszam.
     Lucille zaciska usta na widok krwi sączącej się z drugiego łokcia.

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz