Wtrącona przez Adama, zupełnie niepotrzebna dygresja skutecznie zdusiła mój entuzjazm. Wyraz jego twarzy nie dawał mi jednak powodu do tego, by stwierdzić, że żartował. Zresztą kiedy on żartuje na temat seksu? Prędzej już uwierzyłabym w to, że jeszcze w drodze do Avenley stanie się coś, czego sobie zazwyczaj nie odmawiamy.
- Tak, to racja — rzuciłam wymijająco, cudem powstrzymując się od dodania „załatwimy to później”, gdyż odebrałby to bardzo jednoznacznie. — Kończ jeść, a ja lecę po walizki.
- Czekaj, skończę, to ci pomogę — mówił, zajmując przynajmniej połowę ust pospiesznymi kęsami jedzenia. Zanim odeszłam w kierunku drzwi, Adam już był gotów pomóc mi z walizkami. Od przeprosin taty nie bał się już przekroczyć progu drzwi, a więc mógł bez problemu chwycić za jedną walizkę i przede wszystkim należycie pożegnać moją rodzinę. Mama znów zapewne się rozklei pod pretekstem, że nie będziemy się tak długo wiedzieli, i to był w sumie bardzo dobry pretekst, bo udzielał się również mi. Kocham rodziców nad życie, rozłąki nigdy nie są proste. Mimo iż wiedziałam, że równie dobrze czuć się będę wśród rodziny Adama, to jednak zawsze pojawi się ta nutka smutku, że odległość znów wygrywa.
Kiedy bagaże znalazły się już w bagażniku samochodu, w ogródku stała już mama, by nie kazać nam z powrotem kręcić się po domu. Podeszłam do niej ze znajomą, narastającą już w sercu tęsknotą i nie czekając na znak, przytuliłam ją mocno, w odwecie czując matczyny uścisk.
- Będę tęsknić, mamo. — Uśmiechnęłam się szeroko i pocałowałam kobietę w policzek.
- Ja za tobą też, skarbie.
- Tato, za tobą też. — Mój uśmiech udzielił się również tacie, któremu zgorzkniały wyraz twarzy towarzyszył większość poranka. I on zmięknął, pozwalając mi go mocno i długo przytulić.
- Wróć jeszcze niedługo. Obiecuję być lepszym tatą. I teściem. — Mrugnął do mnie, a słowa spowodowały, że parsknęłam cichym śmiechem.
- Kocham was, wiecie?
Odsunęłam się na tyle, by to Adam mógł przejąć pałeczkę, i w tym czasie upewniłam się, czy w samochodzie jest wszystko, czego nam potrzeba. Przy okazji pośród jedzenia od mamy dostrzegłam także małe upominki, bo co jak co, ale mama nigdy ich sobie nie oszczędzała. Tym razem był to między innymi dżem truskawkowy, o jaki prosił Adam.
- Dobra, w drogę. — Westchnął Adam. — Trochę będzie jej przed nami.
- Damy radę. — Wsiadłam na miejsce pasażera i tak długo, jak tylko mogłam, machałam na pożegnanie stojącym w ogrodzie rodzicom. Bóg wie, kiedy uda mi się wrócić na te stare śmieci, ale w głowie już odpaliła mi się tęsknota za rodziną, domem, nawet tym małym, czasem skrzypiącym łóżkiem.
I właściwie pierwsza część trasy zleciała niesamowicie szybko. Jako pasażer mogłam sobie pozwolić na zamknięcie oczu — chyba przerodziło się to w chwilowy sen, bo gdy tylko je otworzyłam, czułam, jakbym była w zupełnie innym wymiarze.
- Spałam? — mruknęłam, przeciągając się, choć pas mnie tak ograniczał, że pozycja, jaką przyjęłam, była jeszcze bardziej niewygodna.
- No, ze dwie godziny. — Parsknął, na co rozszerzyłam oczy. — Ślinisz się, jak śpisz, wiesz? — Zafalował brwiami, co sprawiło, że miałam ochotę go pacnąć w tył głowy. Byłabym do tego skłonna, gdyby nie to, że ta nagła, bardzo silna chęć mogłaby zaowocować wypadkiem.
- Kłamiesz. — Odruchowo wytarłam się rękawem.
- Dobra, kłamię — zaczął się śmiać. — Dojeżdżamy za jakieś piętnaście minut. O dziwo nie ma korków i jedzie się całkiem przyjemnie.
Skinęłam głową, myślami powracając jeszcze do domu rodzinnego, gdzie samym porankiem wydarzyła się rzecz niespodziewana, czyli przeprosiny od ojca.
- Hej, Adam — mruknęłam, zapatrzona w drogą przed nami. Zatrzymało nas czerwone światło na zupełnie pustej ulicy. — Też zdaje ci się, że te przeprosiny mojego ojca nie były do końca szczere?
- No nie wydaje mi się... — Podrapał się po głowie i korzystając z krótkiej przerwy, oparł łokieć o odsuniętą szybę. Wysoka temperatura powoli dawała o sobie znać, szczególnie pod nagrzewającą się blachą auta. — Może i przeprosił, ale nie czułem, ani nie widziałem jego szczególnego zaangażowania. Nie wiem, może się mylę. Sama widziałaś, że robił to z niechęcią.
- Masz rację. — Bezsilnie opadłam głową na wysunięte oparcie. — Ale w końcu się przekona.
- Może nie przekona, a po prostu przyzwyczai — wymamrotał, ruszając autem dalej. — Tak czy siak twoja mama o mnie dba tak bardzo, że z chęcią przyjadę jeszcze raz.
- Moja mama cię uwielbia. — Parsknęłam śmiechem.
- A kto mnie nie uwielbia? — Podniósł brwi.
- Ja.
- Bullshit — odparł przekonany. — Jak zaprzeczysz, to wiedz, że możesz stracić u mnie miejsce na jednej stronie łóżka — zaznaczył z naciskiem.
- Dobra, dobra. Zamknę się dla miejsca na łóżku.
Jednak wbrew postanowieniu, że będę siedzieć cicho, resztę drogi zajęła niezobowiązująca rozmowa. Przeglądałam telefon, ciągle pilnując GPS, a gdy głównym wejściem wjechaliśmy ponownie w szeregi Avenley, wyłączyłam go z uwagi na niski poziom baterii. Kiedy dotarliśmy do sporego domu, rzekłabym, że nawet rezydencji, większości osób albo nie było, albo spali ciągle zamknięci w pokojach. Gdyby nie to, że mieliśmy wczesną pobudkę, zapewne obudziłabym się dopiero parę minut temu.
- Adam? — przemawiałam cichym głosem, nie chcąc, by ktoś zerwał się ze snu. — Czyje to bagaże? — Postawiłam swoją walizkę zaraz obok ściany, by ręka od niej odpoczęła.
Adam najwyraźniej sam nie wiedział, do kogo należały dwie białe, spore walizki, dlatego pierwsze spojrzenia po mieszkaniu skierował do kuchni i pokoju gościnnego, który znajdował się na samym końcu korytarza.
- Ktoś musiał przyjechać. — Wzruszył ramionami. — Tak czy siak jestem na razie zbyt zmęczony, by gotować jedzenie dla iks osób. Niech sobie zrobią, mama pewnie jest w domu. — Przetarł oczy, zabierając pierwszą z dwóch walizek na górę, gdyż gdyby zrobił to od razu z dwiema, hałaśliwie tłukłby się o ściany.
Wzięłam torbę z jedzeniem i z zamiarem rozpakowania usadowiłam się przy aneksie kuchennym. Zaczęłam wyjmować wszystko po kolei z zachowaniem wyjątkowej ciszy: począwszy od rogalików i bułeczek, których jeszcze nie ruszyliśmy, a kończąc na dżemach truskawkowych. Uwiedziona żywą i przyjemną barwą zawartości słoika, odkręciłam nakrętkę, by troszeczkę podjeść, jednakże tak niefortunnie, że z użyciem większej ilości siły odrobina dżemu rozbryznęła mi prosto na białą koszulkę.
- Cholera — syknęłam cicho, szybko zbierając gęste jedzenie. Pozostały widoczne, czerwone ślady wsiąkające w gładki materiał.
Korzystając z tego, że nadal tylko ja znajdowałam się w kuchni, chwyciłam za nową koszulkę ze swojej walizki i sprawnym ruchem zdjęłam z siebie tą brudną. Pozostałam półnaga przez najwyżej minutę. Poprawiłam włosy, sprawdziłam, czy to, co założyłam, również było w pełni czyste i jak się okazało, było.
Kiedy chwyciłam za słoiki i stopniowo przekładałam je do lodówki, kątem oka dostrzegłam coś, co sprawiło, że prawie wytrąciłam sobie dżem z rąk. A raczej kogoś. Mój wzrok w dużym szoku i niezrozumieniu obejmował postać nieznanego, młodego mężczyzny. I nie był nim Adam, co było jeszcze większym powodem do odczuwania coraz to silniejszego skręcania w żołądku.
Jak długo tu stał?
Adam?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz