Strony

31 sie 2019

Od Candice C.D Izzy

Zirytowana przyjaciółka mija mnie, żeby jak najszybciej wyjść za drzwi, ale ja zamiast iść za nią stoję pogrążona w totalnym niezrozumieniu. I nie wiem nawet, na kogo patrzeć — Dupka, który wydaje się niezbyt wzruszony wszystkim, czy lekarza, który nieustannie powtarzał, że dobrze wie, kim jest pani Mortensen. Przez to w mojej głowie otworzyła się dziwna luka. Ubytek w informacjach. Nawet szukając teraz czegokolwiek w swoim umyślę, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że przyjaciółka zwyczajnie mi czegoś nie powiedziała. Dawno nie zachowała się tak dziwnie. Właściwie to nigdy nie zachowała się aż tak dziwnie. Już prędzej pomyślałabym, że to moja przyjaciółka jest chora na głowę niż swobodnie, autentycznie odnoszący się do znajomości z nią lekarz — przepraszam, Izzy.
Z nerwowym uśmiechem żegnającym mężczyzn opuszczam pomieszczenie, wiedząc, że to będzie najlepsze, co mogę zrobić w tej żenującej, kłopotliwej sytuacji. Odnajduję Isabelle niemal na środku korytarza. Rozgląda się za mną w wyraźnej złości, jednak na mój widok rysy jej twarzy delikatnie łagodnieją.

— Co cię ugryzło, Mortensen? — Marszczę brwi, łapiąc się pod boki. Sama już moja postawa żąda od niej porządnych wyjaśnień. — Wyglądasz jakbyś miała na czole przycisk „hej, kliknij mnie, żeby zniszczyć cały świat”.
Wzdycha ciężko, jakby chciała za wszelką cenę uspokoić emocje.
— Mój obecny humor to wina facetów. Jakby nie było drugiej płci na ziemi... — mówi, sprawiając, że ledwo wstrzymuję ciche parsknięcie. — I nie miej mi tego za złe, ale mam ochotę jak najszybciej uciec z tego budynku. 
— Zaraz, zaraz. — Zaczynamy powoli przecinać korytarz, ale nie oznacza to, że się zamknę. Nadal w głowie kotłuje mi się nieporozumienie sprzed zaledwie paru minut. Nawet, gdybym chciała pomyśleć o tym składnie, logicznie, to nie, bo to się zwyczajnie nie trzyma kupy. — Musisz mi coś wyjaśnić.
— Co takiego? — Oho, zaraz znowu się wkurzy. Jeszcze moment i na płeć piękną również zacznie narzekać.
— Co to był za lekarz? — Trzymam się myśli, że ewidentnie wie, kim był. Tylko opornie jej idzie, by się do tego przyznać, i prawdopodobnie przez to czuję się taka zaniepokojona. W końcu moja przyjaciółka regularnie odwiedza szpital, raczej nie z powodu chorego znajomego.
— Też chciałabym to wiedzieć. — Wzdycha cicho. — Tak uwstecznieni psychicznie lekarze w szpitalu, dasz wiarę? 
— Powiedział, że jesteś jego pacjentką — przypominam jej. — Wymyślił sobie to?
— No na pewno — stwierdza. — Możemy wrócić już do mieszkania? Inaczej całe miasto ucierpi na mojej chęci destrukcji. — Uśmiecha się z przekąsem. Chwilowo wolę zrezygnować z dyskusji, tym bardziej, że Izzy broni się niezwykle zaciekle, choć wie, że racji nie ma. Znając ją już tyle czasu, wiem, kiedy jej twarz mówi „hej, próbuję cię oszukać, ale mi to nie idzie”. Ewidentnie zapomniała, że jestem bystrzejsza niż Dupek
Reszta południa i wieczór mija spokojnie. Bez wzmianek o tym, co działo się w szpitalu, choć potrzeba, by rozwiązać tę zagadkę, powoli zjada moją cierpliwość. Od paru godzin niemal drżę z nerwów i niewiedzy, nie mogąc skupić się na żadnej podjętej czynności.
Może Izzy ma jakieś papiery?
Musi mieć. 
Patrzę na dziewczynę ukradkiem. Siedzi wyluzowana na kanapie i je pianki z paczki, choć dopiero co skończyła czekoladę. Co za słodyczoholik. Wiem, że nie powinnam tak po prostu zacząć grzebać w jej rzeczach, właściwie w ogóle nie powinnam, ale jak do cholery żyć z taką niewyjaśnioną sprawą. Nie, stop, grzebanie będzie złe. Oddycham pełną piersią, by się uspokoić, choć wygląda to tak nienaturalnie, że Isabelle od razu pada na mnie swoim wzrokiem.
— Dobrze się czujesz? — Marszczy brwi.
Uśmiecham się w jej stronę.
— Cudownie. — Chyba sama słyszę sarkazm w swoim głosie. Chowam twarz za czasopismem, w który się wczytuje. Przy okazji zauważam promocję na całkiem elegancką kolekcję butów. Próba zachowywania się normalnie nigdy nie była prostsza.
Słyszę, jak dziewczyna się przeciąga.
— Robimy coś jutro?
— Co takiego? — pytam, unosząc jedną brew.
— Nie wiem, cokolwiek. Jakiś bar.
— Żebyś skończyła tak, jak ostatnio? — Prawie parskam śmiechem. Jednocześnie do głowy przychodzi mi jedna sugestia, która spycha wyjście z przyjaciółką na drugi plan. — Ale nie, nie mogę, mam już co robić.
Tak się krzywi, jakby usłyszała co najmniej wieść, że kogoś zabiłam.
— Tak się składa, że nie masz jutro zmiany w bibliotece. — Opiera łokcie o oparcie kanapy i wpatruje się we mnie, pokonując mnie własną bronią. Nieczyste zagranie.
— Tak się składa, że mam też swoje życie prywatne — parskam rozbawiona, nadal nie zdradzając jej, że cokolwiek ukrywam. Rzadko zdarzało się, bym to robiła przed przyjaciółkami, dlatego gdzieś z tyłu głowy już ćmiły wyrzuty sumienia.
Mortensen, jak przewidywałam, staje się nieco podejrzliwa.
— Ty i życie prywatne. Akurat. Co takiego może być ważnego od wyjścia z bff? — Nie wierzy mi. Więc teraz kłamiemy obie.
— Tajemnica narodowa. — Rzucam czasopismo na szklany stolik i uśmiecham się do niej zadziornie. — Idę się kąpać, chociaż tam mnie nie nękaj.

***

Koło południa już jestem w trakcie zupełnie spontanicznej podróży. Julia i Izzy, jak się okazało, mają jakieś inne plany, więc do głowy nie przyszło mi nawet wypytanie o nie. Wychodzę nieco nerwowo z komunikacji miejskiej i pilnuję chodnika, by nie zgubić drogi do szpitala. Mówi mi o nim jednak tyle znaków, że bez problemu się odnajduję w rzadko odwiedzanej okolicy. Między drzewami pobliskiego parku miga mi światło odbijane od okien szpitala. Upewniając się, że żaden skrzat mnie nie śledzi, oglądam się za siebie, po czym idę pewniejszym krokiem dalej. Moja motywacja nieco gaśnie, gdy przypominam sobie, iż jedyne co wiem o tym lekarzu to to, że jest brunetem i ma metr osiemdziesiąt. Śmieszne, że tamtym razem po wejściu do szpitala Izzy dokładnie mnie przed nim ostrzegała. A teraz udaje, że go nie zna... 
— Przepraszam bardzo. — Wreszcie docieram do recepcji, gdzie natychmiast spogląda na mnie kobieta ubrana w biały kitel. — Czy wie pani może, gdzie znajdę lekarza? Jest mniej więcej tego wzrostu — próbuję to zobrazować, sięgając wyżej ręką — ma brązowe włosy... i... i chyba jest ogolony. — Podaję dziwny fakt, na którego dźwięk aż sama marszczę brwi. Żywię ogromną nadzieję, że kobieta mi pomoże.
Tylko chwilę wygląda na skonfundowaną. Po zaledwie paru sekundach uśmiecha się do mnie promiennie.
— Musi pani mówić o doktorze Wellingtona.
Oddycham z ulgą.
— Świetnie. Gdzie mogę go znaleźć? — Uważnie się na nią patrzę i tysiąc razy bardziej skupiam, byleby zapamiętać, wszystko, co mi powie. Najpierw jednak spogląda na zegar.
— Ma teraz przerwę i powinna go pani znaleźć w kawiarence szpitalnej — informuje mnie, a ja kiwam głową w podzięce, nie hamując uśmiechu.
— Dziękuję! — Odwracam się, poprawiam torbę na ramieniu i idę tam, gdzie prowadzą mnie rozwieszone po korytarzu strzałki. Parter. Pierwsze piętro, czytam w drodze. Łazienki. Kawiarnia. Skręcam ponownie i już widzę plecy lekarza w białym fartuchu, który sączy kawę przy telefonie. Wypadałoby mu jakoś przeszkodzić. Przeszkadzanie nigdy nie szło mi zbyt trudno, więc jest to jedynie formalność w tym momencie.
— Pan Wellington? — Staję przodem do niego, odruchowo kładąc torbę zaraz obok siedzenia. Mężczyzna pogrążony w lekkim zdziwieniu nawet nie zdąża mi odpowiedź, a ja już zasiadam przy stoliku z uśmiechem na twarzy. — Muszę z panem pomówić. Mam nadzieję, że ma pan momencik?
— Tak, to ja — odpowiada dopiero. — Mam momencik. Coś się stało? — Przygląda mi się uważnie. Aż zbyt uważnie. — Ja panią kojarzę — w końcu wydusza.
— Umm. Tak, byłam wczoraj z gabinecie z Isabelle Mortensen — tłumaczę. — I właściwie to o niej chciałabym pomówić.
— Ach, pani Mortensen — mówi ze zmęczeniem. — Wczoraj nie spodziewałem się takiej szopki. Nawet nie umiem jej wyjaśnić — dodaje zwięźle i dodaje cukier do swojej kawy. Jej woń szybko mnie pobudza.
— Ja też nie — zgadzam się z lekarzem. — Więc twierdzi pan, że... Isabelle Mortensen to pana pacjentka?
— A i owszem.
Więc jednak. Sytuacja sama sprawia, że przestaję czuć się pewnie. Kłamstwo mojej przyjaciółki zaczyna docierać do mnie wyraźniej, nie wiem też, dlaczego to zrobiła, ani co jej właściwie dolega, że tu jest. Czuję coś więcej niż samo zmartwienie, co mus widzieć lekarz, bo milczy, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Coś nie tak, potrzebuje pani wody? — pyta uprzejmie. Prędko odgarniam niesforne kosmyki włosów z twarzy i ciężko wzdycham, kręcąc głową.
— Proszę mi tylko powiedzieć... co jest z Isabelle? — mamroczę cicho. Nawet zbyt cicho, poważnie i ostrożnie. Staram się zachowywać normalnie, lecz z każdą chwilą czuję, jak kamień wykrusza się z mojej twarzy.
— Bardzo chciałbym, ale nie mogę. To tajemnica służbowa.
— Nic a nic? — nalegam wyraźnie, jednak nie wpływa to na mężczyznę. — Chcę tylko wiedzieć, dlaczego moja przyjaciółka tu przychodzi. — Śledzę go wzrokiem, jakby myśląc, że tym go skutecznie zatrzymam.
— No to musi pani dowiedzieć się tego bezpośrednio od niej. — To słowa, jakimi mnie żegna. Nie mówię nic, tylko siedzę ze wzrokiem tępo wbitym w przestrzeń przede mną. Nawet biel ściany mnie wykańcza. Cały ten szpital to jakieś cholerne zło. Dopiero teraz czuję, jak ogarnia mnie wielka, nieustępliwa frustracja.
Do mieszkania wchodzę niczym duch. Dąsam się powoli do salonu, gdzie odkładam torbę. Moją obecność zdradza dopiero ciężkie, pełne problemów westchnienie. Padam na skraj kanapy.
— Candice? — Słyszę głos Izzy, a zaraz potem towarzyszy temu dźwięk zamykanych drzwi od sypialni. Czuję, że dziewczyna zbliża się do mnie, choć nawet nie muszę patrzeć w jej stronę, by to stwierdzić. — Wyglądasz jakoś dziwnie. Promocja ci uciekła? — Uśmiecha się do mnie przebiegle i rzuca się na kanapę obok mnie. Staram oddać ten sam humor, ale okazuje się to aż zbyt odlegle od rzeczywistości.
— Nie — przeczę zwięźle. Jej uśmiech się zmniejsza, co powoduje, że moje serce się ściska. — Izzy. Okłamałaś mnie. — Spojrzeniem padam prosto w jej oczy. Nie wiem, co w nich widzę, ale na pewno rozpoznaję zawód i zdziwienie.

Izzy?
Dum, dum, duum

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz