Odnoszę wrażenie, iż dawniej ludzie o wiele bardziej dbali o swoje rzeczy. Zapewne to kwestia mniejszych zarobków, ale uważam, że była to dobra mentalność. Szacunek do posiadanych przedmiotów sprawiał, że mimo zepsucia się czegoś, reperowano to i usilnie próbowano na nowo przywrócić do życia, aby jak najdłużej służyło człowiekowi. Co więcej, zasada ta dotyczyła nie tylko przyziemnych, materialnych przedmiotów, ale i związków. Ludzie, zamiast kończyć relację, szukali kompromisów, próbowali wprowadzać zmiany i walczyć o drugą osobę, jak o coś najcenniejszego. Możliwe, że tylko ja odnoszę takie wrażenie, ale może więcej osób ma takie same odczucia, co do tej kwestii. Zresztą, im dłużej o tym myślę, tym większe mam wyrzuty sumienia, gdyż ulegam wygodzie i przestaję walczyć, a nawet podejmować jakąkolwiek próbę. Z głową pełną przytłaczających myśli otworzyłem lodówkę, przy okazji gładząc leniwie nieokiełznane, poranne włosy. Na widok całkowitej pustki wewnątrz, zmarszczyłem z poirytowaniem brwi i wydałem z siebie cichy pomruk niezadowolenia. Czego się spodziewałem? Nie było mnie w domu przez ogrom czasu, a jakby tego było mało, urwałem się z pracy, nie mówiąc o niczym biednemu Smithowi. Na szczęście staruszek zrozumiał moją sytuację i nie wydzwaniał do mnie w każdej, wolnej chwili, aby zagrozić mi zwolnieniem. Mniejsza z tym, przecież nadal mam pracę. Najwyższa pora skończyć ten nawał myśli. Zwartym krokiem ruszyłem w kierunku szafy, narzuciłem na siebie ubranie nadające się do wyjścia na miasto i chwyciłem w dłoń leżący na komodzie portfel, który zadziwił mnie swoją lekkością. Gdy go otworzyłem, ujrzałem marne 140 avarów. Oto mój budżet na dziś.
Nieco naburmuszonym spojrzeniem zmierzyłem znienawidzoną okolicę, po czym zamknąłem za sobą drzwi i udałem się w kierunku sklepu. Podczas swojej drogi mijałem wielu ludzi. Począwszy od staruszek noszących ciężkie zakupy, poprzez roześmianych nastolatków, a skończywszy na rodzinie, która radośnie przemierzała ulicę, prowadząc ożywioną rozmowę. Szczęśliwa rodzina. Niby to coś naturalnego, a zdaje mi się, że trudno jest teraz taką spotkać. Schowałem dłonie do kieszeni w spodniach i przyspieszyłem kroku, pogrążając się tym samym w kolejnej fali rozmyślań. Kiedy zamierzasz się z nią zobaczyć? Jak długo będziesz zwlekał? Czy warto? Z każdą minutą miałem coraz większą ochotę zatrzymać się, po czym złożyć dłoń w pięść i uderzyć się w głowę, aby skupić myśli wokół bólu, a nie rudowłosej. Louise, dlaczego mi to robisz?
Pozostawiałem za plecami kolejne budynki, co jakiś czas odrywając wzrok od ziemi. Nieoczekiwanie z mojego stanu wyrwały mnie przeraźliwe wrzaski. Uniosłem leniwie głowę, po czym spojrzałem na źródło dźwięku, czyli kłócącą się za rogiem parę.
— Żałuję, że kiedykolwiek Cię poznałam!
— Powiedz mi, dlaczego to zrobiłaś? Czy byłem dla ciebie zły? Traktowałem cię jak swoją księżniczkę, dbałem, żebyś zawsze była szczęśliwa, a kiedy przychodziły smutne dni, pocieszałem cię i wspierałem, a ty? Odpłaciłaś mi się zdradą!
— Jack jest znacznie lepszy niż ty. We wszystkim. Ty straciłeś pracę, musimy funkcjonować, przeliczając dokładnie pieniądze, a ja nie chcę tak żyć! Należy mi się trochę luksusu od życia!
Mężczyzna ze zrezygnowaniem popatrzył na kobietę, po czym wbił wzrok w ziemię.
— Wiedz, że ci wybaczam. Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić, bo nadal Cię kocham. — odszedł, wyraźnie przybity.
Dziewczyna obrzuciła partnera nieco zdezorientowanym i jednocześnie zaskoczonym spojrzeniem, a po chwili zapłakała i pobiegła w jego stronę, ofiarując mu czuły pocałunek.
Na widok tej sceny, moją twarz przyozdobił delikatny uśmiech. Chciałbym kochać Louise taką miłością, która potrafi przebaczyć wszystkie przewinienia, Codziennie, pod koniec dnia kładłbym się obok niej na łóżku i mówiłbym „przepraszam i wybaczam”. Dbałbym o to, aby mojej miłości nigdy nie przyćmiło ani bogactwo, ani chęć wygodnego życia.
Pora odłożyć te przemyślenia na później. Nareszcie dotarłem do sklepu. Momentalnie uderzyło mnie jasne i chłodne światło oraz dźwięk skanowanych przez kasjerki produktów. Nie zwlekając, przemierzałem kolejne regały i wsadzałem do koszyka żywność. Kilka bułek, dwa kartony mleka, ser, wędlina, makaron, parę składników na jutrzejszy obiad, napoje, owoce, warzywa i przekąski-słone oraz słodkie. Gdy spojrzałem na wypełniony koszyk, przez moment zwątpiłem, czy wystarczy mi pieniędzy, ale czym prędzej rozwiałem tę myśl i ochoczo ruszyłem w kierunku kasy, wyobrażając sobie samotną noc pod kocem, z kieliszkiem obrzydliwego wina w dłoni. Idealnie. Zaraz, nie wziąłem przecież trunku! Szarpnąłem ciałem i obróciłem się w przeciwnym kierunku, ruszając z poirytowaniem w stronę alejki z alkoholami. Cóż, tym razem musiałem zaakceptować fakt, iż jestem spłukany, dlatego chwyciłem najtańsze wino, którego brzydziłby się nawet nałogowy alkoholik o niezbyt wysublimowanym guście. Niczym zbity pies, ze smutkiem oglądałem droższe trunki, na które nie było mnie stać. Gdy tak zatraciłem się w tym rozżaleniu, usłyszałem głos dziecka.
— Babciu, babciu!
— Co się stało?
— Czy mogę kupić tę lalkę? Ma takie piękne włosy... Kosztuje 20 avarów!
— Przepraszam, ale nie mam pieniędzy. — powiedziała to z tak wielkim smutkiem, że moje serce drgnęło. — Musimy kupić składniki na śniadanie i obiad, ledwo nam na to wystarczy, a co tu dopiero mówić o lalce.
— Dobrze, rozumiem. — dyskretnie spojrzałem na dziewczynkę, która dziarsko odkładała zabawkę.
— Ależ jesteś wyrozumiała, kocham Cię wnusiu.
— Ja Ciebie też babciu!
Z bólem serca odłożyłem butelkę i sięgnąłem po portfel, wyciągając z niego 50 avarów. Cholera, tyle pieniędzy. Ruszyłem truchtem za uroczą dwójką i delikatnie szturchnąłem dziewczynkę w ramię.
— Masz. Daj to babci i kup sobie za to lalkę i składniki na porządny obiad. — obdarowałem ją nieco skrzywionym uśmieszkiem, po czym zniknąłem za regałami i ruszyłem w kierunku kasy, aby wreszcie wrócić do domu i zjeść coś konkretnego.
Kobieta kasuje kolejno produkty, a ja nerwowo zerkam na kwotę, która widnieje na małym wyświetlaczu, licząc na to, abym musiał uniknąć wstydu związanego z brakiem gotówki.
— 102 avary.
Cholera.
— Proszę odliczyć te przekąski. — wskazałem palcem na pudełko ciastek, paluszki i czekoladę.
Kasjerka skrzywiła się nieco, po czym wpisała do maszyny jakiś dziwny kod.
— 89 avarów.
Jak na styk. Zapłaciłem, czując na swojej twarzy falę gorąca, po czym spakowałem rzeczy i wyszedłem na zewnątrz. Gdy tylko postawiłem pierwsze kroki poza sklepem, usłyszałem znajomy głos.
— Babciu, to on!
Starsza kobieta zmrużyła oczy i ruszyła w moim kierunku, a dziewczynka poszła za nią, radośnie machając nową lalką.
— Ja, nie wiem jak Panu dziękować. — położyła dłoń na mym ramieniu i mocno uścisnęła. — Jak mamy się odwdzięczyć?
— Nie musi Pani. — z lekkim zakłopotaniem podrapałem się po szyi.
— Dziękuję. — powtórzyła, lekko się wzruszając. — Jest Pan dobrym człowiekiem.
Ostatnie zdanie staruszki bardzo mocno we mnie uderzyło. Odniosłem wrażenie, że ta nieznajoma skruszyła kawałek mojej skorupy, którą osłaniam się w każdym możliwym momencie.
Uśmiechnąłem się, a po chwili pomachałem dwójce na pożegnanie i ruszyłem w kierunku domu z torbą pełną zakupów. Wina napiję się kiedy indziej.
Moje ciało przeszył zimny dreszcz, a serce domagało się większej ilości takich pochlebstw, jednak nie było to spowodowane moją próżnością, a chęcią czucia się wartościowym, kochanym człowiekiem.
Ponadto, marzę o tym, aby dać Louise takie samo poczucie, a swoją miłość wyrazić tak, jak to dziecko. Naturalnie, bez żadnych zahamowań, nawet w trudnej sytuacji. Pragnę obdarować ją uczuciem bezinteresownym, tak, jak wnuczka swoją babcię. Mimo tego, że jej opiekunka nie miała pieniędzy na lalkę, nie obraziła się, a jedynie utwierdziła babcię w przekonaniu, że nadal ją kocha, a bieda i liczne wyrzeczenia nigdy tego nie zmienią.
Kuźwa, te myśli nie zamierzają mnie dzisiaj opuścić.
— Proszę wspomóc bezdomnego! — okolicę przeszył nieco zdławiony, zachrypnięty głos, siedzącego pod drzewem starca. Spojrzałem na brudnego, zaniedbanego mężczyznę, który głaskał swojego psa, na jego widok skrzywiłem się z obrzydzenia i kontynuowałem podróż w kierunku domu.
Jest Pan dobrym człowiekiem.
Momentalnie zawróciłem, po czym niechętnie podszedłem w stronę biedaka.
— Pieniędzy nie mam, więc pewnie nie będziesz zainteresowany pomocą, starcze. Zapewne wolałbyś trochę avarów, na jakiś taki trunek, co? — zaśmiałem się szyderczo, traktując go z wyraźną wyższością.
Jest Pan dobrym człowiekiem.
— Nie, proszę Pana. Nie jestem alkoholikiem. Walczę o przeżycie, więc jedzeniem nigdy nie gardzę.
Jego odpowiedź sprawiła, że poczułem się jak skończony dupek. A myślałem, że to przydomek Aarona.
— W takim razie trzymaj. — stwierdziłem, że przetestuję tego mężczyznę, dlatego sięgnąłem do torby na zakupy i wyciągnąłem z niej małą, nieco spieczoną bułkę.
— Dziękuję, chłopcze! — obdarował mnie szerokim uśmiechem, po czym rozerwał pieczywo na pół i podzielił się ze swym psem.
O cholera, co za człowiek. Czynienie dobra przychodzi mu naturalnie, a ja, zamiast pomóc, drwiłem z niego, aby się dowartościować. Babcia ze sklepu nie powinna kierować do mnie swych pochlebnych słów. Nawet nie wie, jak bardzo minęła się z prawdą.
— Wie Pan co... Proszę to wziąć. — wręczyłem biedakowi całą torbę z zakupami.
Nieznajomy obrzucił mnie spojrzeniem tak radosnym, że zrobiło mi się wstyd, z powodu mojej zgorzkniałości.
— To bardzo miłe z Twojej strony. A teraz usiądź.
Z zaintrygowaniem spojrzałem na starca, a następnie pochyliłem się i oparłem o szeroki pień drzewa, siadając tuż obok dziadka.
— Gdy byłem młody, miałem oczy takie same jak ty. Pełne obojętności, smutku i niechęci do innych. Byłem życiowym sztywniakiem. — zaśmiał się cicho. — Mimo młodego wieku nic mnie nie cieszyło. Miałem bogatych rodziców, sporo pieniędzy, liczne wygody, ale to wszystko nie jest stałe i daje tylko złudne szczęście. Chyba sam wiesz, że jak kupisz coś nowego, to cieszysz się tym tylko kilka dni, a później nie daje to już takiej radości, jak na początku. Ale, mój drogi chłopcze, nie inwestuj w bogactwa materialne, bo cóż ci z gotówki, skoro będziesz sam jak palec? Dbaj o miłość, bo to ona wszystko napędza. Walcz o nią. Ja to zrobiłem i nie żałuję. Poznałem wspaniałą kobietę i żyłem z nią aż do jej śmierci. Bywały ciężkie momenty, ale naprawialiśmy relacje, a nasze wspólne życie z każdym dniem nabierało wspaniałych barw. I, synu, w przeciwieństwie do nowych przedmiotów, obecność żony cieszyła mnie całe życie, a nie tylko kilka godzin, czy dni.
Wywód starca sprawił, że obrzuciłem go zaskoczonym spojrzeniem.
— Powiedziałem coś nie tak? — zaśmiał się, po czym wystawił dłoń. — Charles.
— Noah. — uścisnąłem rękę nowo poznanemu jegomościowi, który zaskoczył mnie swoją wiedzą i życiowym doświadczeniem. — Mieszkam w przedostatniej szeregówce, kilka ulic stąd, nieopodal tej charakterystycznej wierzby, na pewno ją Pan kojarzy. Gdyby potrzebował Pan miejsca do snu albo jedzenia, proszę śmiało pukać.
— Oj, dziecko, dziecko. Jesteś dobrym człowiekiem. Może kiedyś skorzystam z twojej oferty. A teraz idź i walcz o swoje szczęście.
— To właśnie zrobię!
Oj, Louise. Chciałbym kochać cię tak, jak ten staruszek swoją żonę, aż do końca... Bo od miłości nie ma przerwy.
Nieco zamroczony dzisiejszym dniem, otworzyłem drzwi do domu i usiadłem na trzeszczącej sofie, ciągle rozmyślając. Dopiero po kilkunastu minutach zdałem sobie sprawę, że jestem spłukany i nadal nie mam nic, co mógłbym włożyć do garnka.
Chrzanić to! Pora zawalczyć o swój los. Potruchtałem żwawo w kierunku swojej szafy w sypialni, gdzie za ubraniami, w jednej z kopert trzymałem nieco ponad tysiąc pięćset avarów, które zachowałem na czarną godzinę. Bez większego zastanowienia, wyjąłem jedną trzecią kwoty i pognałem w stronę miasta, do najbliższego jubilera.
— Witam, potrzebuję złotej bransoletki, najlepiej z możliwością wyrobienia grawerunku, teraz! — trzasnąłem drzwiami i zdjąłem kaptur, wchodząc do wnętrza budynku.
— Na grawerunki należy czekać dzień dłużej.
— Nie mam na to czasu, zapłacę 50 avarów więcej.
Sprzedawca uśmiechnął się szyderczo i potarł dłonie.
— To zmienia postać rzeczy. W takim razie, jaki model Pana interesuje? — przysunął w moją stronę ekskluzywną skrzyneczkę z poduszeczką, w której leżały różne modele.
— To szczere złoto?
— Ależ oczywiście.
Przyjrzałem się dokładnie każdej z nich, ale jedna szczególnie przykuła moją uwagę swoją prostotą, ale jednoczesną elegancją.
— Poproszę tą. — wskazałem palcem na lśniącą bransoletkę.
— Ma Pan dobry gust. Klasyka zawsze się wybroni. W takim razie, jaki chce Pan grawerunek?
— Na zawsze Twój.
— Że co proszę?
— Na zawsze Twój. — Sprzedawca spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem — Taki chcę grawerunek. — burknąłem z lekkim poirytowaniem.
— Ach, tak! Przepraszam. — zarechotał cicho, po czym wyjął błyskotkę z futerału i na kilkanaście minut zniknął w innym pomieszczeniu. — Voila! Piękne. — poprawił swój wąs, po czym oparł się o ladę. — A teraz proszę o czterysta avarów.
Aby uniknąć żalu, po nadszarpniętym budżecie, nie patrzyłem nawet na pieniądze i czym prędzej wręczyłem je w dłoń sprzedawcy. — Jeszcze zapakuję i gotowe.
Schował bransoletkę w piękne, bordowe, zamszowe pudełeczko i ostrożnie przysunął je w moją stronę.
— Dziękuję, do widzenia! — wyszedłem żwawo ze sklepu, chowając przedmiot do jednej z kieszeni i ruszyłem w stronę kwiaciarni, gdzie kupiłem wielki [ i drogi [ałć, mój portfel cierpi]] bukiet krwistych róż. Już miałem truchtać w stronę domu Lou, kiedy uświadomiłem sobie, jak jestem ubrany.
— Cholera.
Wróciłem do domu i sięgnąłem do szafy, aby wyciągnąć nowiutki, użyty jedynie raz garnitur. Aby polepszyć efekt, przygładziłem nieco włosy i psiknąłem się odrobiną wody kolońskiej.
Jestem gotów, Louise, a ty? Pomyślałem, chowając futerał z bransoletą do kieszeni marynarki.
Puk, puk.
Louise?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz