W pewnym momencie niekontrolowanie przyspieszam, czując się obserwowana. Mam wrażenie, że słyszę za sobą czyjeś kroki, jednak kiedy się odwracam, nikogo nie ma. To potęguje mój strach, jednak staram się zachować zimną krew. Przysiadam na zimnej, wilgotnej fontannie, zupełnie nie patrząc na to, że moje ubrania będą za chwilę mokre. Staram się uspokoić oddech, jednak nic nie pomaga kolejny odgłos dochodzący do moich uszu. Słyszę szuranie po kamiennych płytach, którymi wyłożony jest rynek miasta, a następnie czuję chłód. Staram się nie rozglądać, dobrze wiedząc, iż po prostu zobaczę coś, czego nie chcę.
Ze strachu nagle wyrywa mnie dzwonek mojego telefonu, a słysząc go, podskakuję w miejscu. Chrząkam, naciskając zielony przycisk.
– Stacja kolejowa. Już. Teraz – słyszę znajomy głos Camerona, na co marszczę brwi. Już się w coś wkopał? Szybko. Te „odwiedziny" widocznie nie zajmują mu długo. Jego rozgorączkowany ton sprawia, że znów na chwilę przysiadam, nie bardzo wiedząc co teraz mam robić. Nie wiem gdzie jest stacja kolejowa, nie wiem po co mam tam iść, bo może Cameron jednak jest seryjnym zabójcą i porywaczem, a jego telefon to pułapka?
Wstaję, włączając w telefonie mapę. Zgodnie z nią na stacji powinnam być za jakieś siedem minut idąc pieszo, więc nie tracę więcej czasu tylko idę tam, gdzie mnie kierują. Skoro tak bardzo Cameronowi zależy, abym w szybkim tempie zjawiła się na peronie oznacza, że po prostu nie jesteśmy tu tak mile widziani, jak nam się wydawało, a przynajmniej takie mam wrażenie. Nie jestem tu po to, aby być mu kulą u nogi, więc po prostu bez słowa wykonuję jego polecenie, którego nie wydałby bez potrzeby. W dodatku, mężczyzna wydaje się być raczej beztroskim na codzień, więc mój niepokój nieznacznie wzrasta po jego telefonie.
Mijam otwierające się knajpy i kawiarnie, wracających do domów ludzi, czy to z imprez, czy to z nocnej zmiany i wtedy właśnie zauważam, że jest trochę po siódmej rano. Zgodnie z czasem pokazanym na stronie internetowej, na stacji jestem po siedmiu minutach marszu. Odnajduję Camerona, który sprawia wrażenie nieco spanikowanego. Jest wściekły i wydaje mi się, że zdeterminowany, aby znaleźć inną drogę ucieczki, niż pociąg jadący dla nas niedogodną trasą. Wychodzę z założenia, że przed czymś uciekamy, bo w końcu nie jestem głupia i mam zdolność zdrowej oceny sytuacji.
– Są jeszcze autobusy – wtrącam, widząc jego nieporadność, jednak ten zbywa mój pomysł, twierdząc że nie mamy na to czasu.
Kilkanaście minut później siedzimy w obcym samochodzie, z obcymi ludźmi, jadąc niewiadomo gdzie. Małżeństwo w (chyba) podeszłym wieku jedzie kolejne sto kilometrów stąd, na co Cameron jedynie przytakuje, że tak, my też możemy udać się tam, gdzie oni.
– Jedziemy na grzyby – Odzywa się nagle nieznajomy mężczyzna, na co marszczę czoło. Nie za późno na grzyby? Myślę, jednak nie mówię tego na głos. Wystarczy, że siedzę z nieznajomymi ludźmi kilkaset kilometrów od „domu". – Do rodziców Helen. Mieszkają obok dużego lasu. A wy skąd przybywacie? – mężczyzna łapie mój wzrok w lusterku, na co szybko wbijam spojrzenie w fotel.
– Z Avenley River – Odpowiada mój towarzysz, kiedy ja oglądam widoki (czytaj: mijające w zawrotnej szybkości drzewa) za oknem.
– Dorastałem tam – Mruczy nasz kierowca. – Nic dziwnego, że uciekacie.
– Co ma pan na myśli? – Pytam nagle, czując w środku zasiany przez niego niepokój.
– Jeszcze się nie przekonaliście? A no tak, młodzi jesteście. Bardzo pechowe miasto – Mówi tak, jakby bardzo nie chciał nam zdradzać powodu, dla którego myśli w ten sposób o Avenley. – Nie trzeba być winnym czegoś, aby wplątać się w prawdziwe problemy – jego ton głosu ponownie spowity jest nutką tajemnicy, zauważam też, jak spogląda w lusterku na Camerona, posyłając mu, w moim mniemaniu, dziwny uśmiech. Nagle czuję się bardzo niekomfortowo, przez co obdzieram skórki wokół paznokci do samej krwi, nie patrząc nigdzie indziej, niż na własne ręce splecione na kolanach. W tym samym momencie zaciekawia mnie, chyba, jego żona, siedząca na miejscu pasażera. Nawet się nie przywitała, gdy wsiedliśmy do samochodu, a jej wzrok jest tak samo nieobecny, jak był na początku. Patrzę się dyskretnie na jej profil, zauważając, że ta po prostu siedzi, patrząc się przed siebie. Mruga co, średnio, dziesięć sekund, co sprawia, że staję się lekko przerażona jej postawą. Może ten facet coś jej podaje? A grzyby w listopadzie są tylko marną zasłoną dla jego zaburzeń? Ewentualnie po prostu wszystko z nimi w porządku, a ja jestem zbyt przewrażliwiona i nieufna w stosunku do obcych.
– Wie pan – Słyszę nagle głos Camerona. – My jednak wysiądziemy w Litchway. To jest po drodze.
– Jesteście pewni? Niezbyt przyjazna okolica. My za to możemy podrzucić was nieco dalej, z pewnością tam będzie wam lepiej. Nie pierwszy raz podwożę zagubione dusze – Odzywa się, a ja kątem oka widzę, jak kobieta powoli odwraca głowę w moją stronę. Łapię z nią kontakt wzrokowy, a jej spojrzenie jest zupełnie puste i bez wyrazu. Trwa tak przez kilka sekund, po czym po chwili znowu wraca do poprzedniej pozycji, a po moich plecach przechodzi dreszcz. Co jest z nią nie tak?
– Poprosimy w Litchway – Mówię stanowczo. Nikt więcej nie podejmuje tego tematu, jedziemy w ciszy. W rzeczywistości nawet nie wiem czym jest Litchway oraz gdzie się znajduje, jednak mam szczerą nadzieję, że Cameron nie wyprowadzi nas w pole. Ewentualnie, także zauważył ich dziwne zachowanie i po prostu na nasz cel podróży wybrał najbliższą miejscowość, aby po prostu stąd wysiąść. Czuję napięcie wiszące między nami, jednak po kilku minutach drogi mężczyzna zjeżdża na pobocze, a ja przez przednią szybę widzę zardzewiały, obskurny i przekrzywiony znak z napisanym „LITCHWAY”. Wzdycham z ulgą, z racji że w końcu wysiadamy, nawet jeśli mamy zostać w tak nieprzyjemnej miejscowości, na jaką ta wygląda. Ciężko mi się do tego przyznać, ale wolę być sama z Cameronem w kiepskim miejscu, niż sama z kiepskim towarzystwem, a w bezpiecznym miejscu. Ponadto, chcąc nie chcąc, chyba zaczynam mu ufać. Na moje nieszczęście.
– Do widzenia – Mówię, zatrzaskując za sobą drzwi samochodowe. Mężczyzna macha nam na pożegnanie, a kobieta wpatruje się w obraz przed sobą, jak przedtem.
Wzdycham z ulgą, gdy stoję na chodniku obok Camerona. Przez chwilę nie odzywamy się do siebie, a ja stoję bez ruchu, prawą ręką trzymając nadgarstek lewej.
– Wiwat prawdziwe przygody! – Słyszę krzyk Camerona, na co jedynie wywracam oczami, zdejmuję ciążącą mi na ramieniu torbę, po czym siadam na mokrym krawężniku. Jesteśmy w czarnej dziurze, gdzie jeżdżą tylko tiry. W najlepszej sytuacji nas zgwałcą.
– Nie przejmuj się, Bri – Uśmiecha się do mnie. Może ten dzień nie będzie wcale taki zły, na jaki wygląda? – Ze wszystkiego da się wyjść. Złapiemy innego stopa, a teraz, kiedy mamy chwilę dla siebie, chodźmy coś zjeść – mówi pogodnie.
– Zjeść? – Marszczę czoło. – Widzisz tu chociaż jakiś bar albo cokolwiek? Bo ja widzę las, powiedz, zamierzasz nam coś upolować? – prycham, jednak na mojej twarzy widoczny jest, mimo wszystko, uśmiech. – Możemy iść czegoś poszukać – dodaję po chwili.
– W takim razie chodźmy. Wzdłuż autostrad zazwyczaj są jakieś bary.
Zakładam z powrotem torbę, po czym ruszamy w drogę. Mam skrytą nadzieję, że nie będziemy długo iść. Nieprzespana noc daje mi się we znaki dopiero teraz, więc oby po drodze był także jakiś motel z całkiem wygodnymi i czystymi łóżkami. Cameron, słysząc mój pomysł, wystrzeliłby pewnie z propozycją drzemki na ściółce leśnej, bo przecież „wiwat przygoda!”, więc z tego powodu nawet nie mówię mu tego, o czym myślę. Mężczyzna idzie kilka kroków przede mną, a odwraca się w moją stronę dość rzadko, dlatego też wykorzystuję sytuację i z torby wyciągam tabletki. Wkładam kilka do ust, po czym szybko popijam wodą, upewniając się, że Cameron niczego nie widział.
– Chyba coś widzę – Mówi, jednak dalej idzie przed siebie, a ja za nim podążam. To chyba najlepsze wyjście, bo jako kobieta mam bardzo słabą orientację w terenie, a on, cóż, wygląda na to, że lepszą.
– Jakoś szybko – Mruczę do siebie, czego Cameron zapewne nie słyszy, bo mi nie odpowiada. Po kilkunastu następnych przebytych krokach widzę neonowy znak przydrożnego baru. Kręcę głową ze zrezygnowaniem, widząc w jakim jest stanie. Drewniany, z niemalże rozpadającym się dachem, spróchniałymi belkami i brudnymi oknami. Nie muszę otwierać drzwi baru, aby mocą wyobraźni słyszeć ich potworne skrzypienie. Bardzo nie chcę wchodzić do środka, Cameron pewnie też, ale nie mamy innego wyjścia, jeśli chcemy zjeść coś ciepłego. Nawet, jeśli ma być to zagrzane w starej, śmierdzącej starym jedzeniem mikrofali oraz coś ciepłego jedynie z wierzchu.
Błoto przed barem nam nie sprzyja, jednak wkrótce wchodzimy do środka. Wewnątrz jest zimno prawie tak samo, jak na zewnątrz, na co marszczę nos z niezadowoleniem. Spodziewałam się chociaż minimalnego ogrzewania. Może oni nawet starej mikrofali nie mają? Za zakurzoną, drewnianą ladą stoi młoda kelnerka ubrana w bluzkę ze sporym dekoltem i zdecydowanie zbyt krótką spódnicę w kolorze, uwaga, czerwonym. Chyba umila chwile przejezdnym, nie tylko podając jedzenie.
Ściany baru wyłożone są drewnem, właściwie wszystko tu jest drewniane, nie umyte, oplecione pajęczynami i w jednym kolorze. Z obrzydzeniem siadam przy najbardziej zacienionym stoliku, a Cameron zajmuje miejsce naprzeciwko mnie, biorąc do ręki... coś, co wygląda jak menu. Wzdycham, czując znajome pulsowanie w skroniach. W tym momencie pajęczyna na starym, pożółkłym bukiecie ustawionym na stoliku wydaje mi się bardzo interesująca. Nagle słyszę pisk, przez co podskakuję.
– Słyszałeś to? – Pochylam się nad stolikiem, mówiąc nieznacznie ciszej, jednak wystarczającą odpowiedzą staje się zdezorientowany wzrok Camerona.
– Umm... – Podnosi na mnie wzrok, odrywając się od karty. – Nie?
Nieco wystraszona, gwałtownie podnoszę się na krześle, przez co stół, na którym opieram dłonie, głośno trzeszczy.
– Muszę do łazienki – Mówię szybko, idąc w stronę drewnianych drzwi oznaczonych jako damska toaleta. W środku, rzecz jasna, nie pachnie zbyt ładnie, ale w tym momencie nie liczy się to dla mnie. Myję szybko dłonie, nerwowym gestem strzepuję z nich nadmiar wody, a resztę wycieram o czarne dżinsy, nie widząc nigdzie papierowych ręczników. Cała łazienka jest niewielka, spowita w, praktycznie, mroku, wywołanym głównie przez brak okien oraz światła. Siadam pod ścianą, przytykając dłonie do uszu, w nadziei, że nagle cały świat ucichnie. Słyszę nieznany mi wcześniej zgrzyt, jakby przeskakujący w drzwiach zamek, a następnie kątem oka widzę kogoś stojącego w jednej z kabin. Zamykam oczy, kuląc się i czekając, aż wszystko ustanie. Nie mam pewności ile tak siedzę, nawiedzają mnie coraz to gorsze przywidzenia i przesłuchy, gdy nagle, z sekundy na sekundę wszystko znika. Wzdycham, boli mnie głowa, gdy otwieram oczy. Siedzę na brudnej podłodze, oparta o ścianę, świadoma, że muszę wracać. Przecież Cameron może mnie zacząć szukać, może myśleć, że poszłam do łazienki, aby następnie uciec przez okno i zostawić go samego. Zbieram się w sobie, aby wstać. Przeczesuję palcami włosy, mając nadzieję, że moja twarz nabierze kolorów zanim dojdę do stolika. Wychodzę z łazienki, od razu zauważając Camerona.
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz