Strony

5 lis 2019

Od Brianne C.D Xavier

Beżowa ramka na zdjęcia, taka w kolorze kawy z mlekiem, pusta w środku, stała bezczynnie na komodzie kilka miesięcy, od momentu kupna, aż do teraz. Nie miałam odpowiedniego zdjęcia, aby je tam umieścić, bo i jakie? Ze znajomymi? Dobre sobie. Odkręciłam drobne śrubki za pomocą jakiegokolwiek długopisu, obracając każdą pojedynczą kilka razy między palcami. W drugiej ręce trzymałam wywołane wcześniej zdjęcie, jedno z niewielu, które miałam i które coś dla mnie znaczyło. Włożyłam je delikatnie wewnątrz ramki, zakręciłam tylną część, jak ja to nazywałam „pleckami", a następnie ustawiłam na parapecie okna. Spojrzałam krytycznie. Może lepiej byłoby postawić to na komodzie? Albo na szafce nocnej? Zaraz. Od kiedy przejmuję się takimi rzeczami? Obróciłam się wokół własnej osi, słysząc nagle nawoływanie mojego imienia. Nie powtórzyło się ani razu więcej, a do tego było odległe i brzmiało, jakbym znajdowała się pod wodą. Opadłam na łóżko z cichym stęknięciem, przechylając lekko głowę na prawą stronę, dłonią dotykając swojej skroni. Mój wzrok ponownie zetknął się z ramką, a raczej ze zdjęciem w jej wnętrzu. Przedstawiało mnie. Szczerze uśmiechniętą, głaskającą psa należącego do dziadków. Z tym że i dziadkowie, i pies już nie żyją, a w momencie robienia zdjęcia miałam niespełna jedenaście lat. Był to mój ostatni, szczery uśmiech aż do teraz, czyli do osiemnastego roku życia. Ale nie rozpamiętywałam tej chwili zbyt długo, jedni są bardziej weselsi, inni mniej i nie ma co się nad tym rozwodzić. Z tą myślą wstałam, gotowa do zajęcia się kolejną sprawą, jaką bezwątpienia były szkolne zajęcia popołudniowe. Te poranne, obowiązkowe, kończyłam dzisiaj o trzynastej, tak więc teraz przyszła kolej na dwugodzinny trening baletu. Z szafy wyjęłam niedużą, sportową torbę na ramię w kolorze pudrowego różu, do której następnie spakowałam pointy, body, rajstopy oraz różową frotkę do włosów. Zamykając szafę dostrzegłam swoje odbicie w lustrze, które chwilami miałam ochotę po prostu zakryć. To wszystko, ta twarz zroszona ciemnymi piegami kontrastującymi się z moją karnacją, zbyt pulchne policzki, niewymiarowo wyglądające ramiona w stosunku do bioder, czyniło mnie zdecydowanie mniej pewną siebie. To właśnie balet stopniowo mnie naprawiał, a raczej moje własne zdanie o sobie i moją nikłą pewność siebie. Chociaż moje żelazne przekonania i poglądy nie były w stanie zostać zmienione przez innych, to w rzeczywistości bardzo dużo brakowało mi do bycia pewną siebie. Zwykle po prostu chowałam głowę w piasek.


     Z westchnięciem zabrałam litrową butelkę wody z blatu, narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Bardzo często o tym zapominałam, przez co dwa lata temu zostaliśmy brutalnie pozbawieni piekarnika, a mimo, że znaliśmy sprawcę, nie udało się nam udowodnić mu winy. I zostaliśmy bez piekarnika na kolejne pół roku, bo po prostu brakowało nam na niego pieniędzy. Ogród okalający mój jednopiętrowy, skromny dom był nieco zaniedbany. Przechodząc przez niego obserwowałam liczne chwasty pnące się w górę po kolczastych łodygach czerwonych róż przy ogrodzeniu, którym ewidentnie brakowało wody. Przy żwirowym podjeździe umiejscowione zostały rabaty przez ojca, a mimo, że były uschnięte i paskudne, to matka, pogrążona w depresji nie pozwalała zrobić z nimi zupełnie nic, nawet podlać. Włożyłam słuchawki do uszu, puszczając losową piosenkę. Ręce miałam schowane w kieszeniach czarnej bluzy z kapturem, a blond włosy przewiązałam wstążką, niezgrabnie wiążąc je tym sposobem w kucyka.
     Droga do szkoły zawsze była najgorsza. Właściwie, nie tylko ona, każde wyjście poza moje bezpieczne, domowe cztery ściany było istnym koszmarem na jawie. Pokonałam niespełna kilka metrów, gdy nagle w ciemnych zakątkach mojego umysłu zakiełkowało przerażające uczucie, że ktoś najzwyczajniej w świecie mnie goni, chcąc mojej krzywdy. Każdy najmniejszy szmer za moimi plecami sprawiał, że automatycznie odwracałam się w tamtym kierunku, za wszelką cenę chcąc uciec. Miałam nieodparte wrażenie, że wszyscy nagle zmieniają swoją drogę na rzecz śledzenia mnie i obgadywania. Nieważne jak absurdalne to było, przyśpieszyłam kroku, w rezultacie czego pod szkołą znalazłam się kilka minut później, z wysokim tętnem, sarnimi oczami rozszerzonymi w strachu i z widocznie zgarbioną sylwetką. Na całe szczęście było tu tak dużo ludzi, że byłam jedynie jednostką pośród ich wszystkich i zapewne nikt mnie nie zauważał. Z niewielką ulgą przeszłam przez drzwi wejściowe szkoły, oddychając głęboko. Wewnątrz było mnóstwo ludzi, na co mój humor tylko się pogorszył.
     Każdy mój dzień był walką o kolejny. Nie miałam depresji, choć miewałam podobne stany, psychiatry nie odwiedzałam, bo wychodziłam z założenia, że jest mi on niepotrzebny. Wolałam męczyć się sama ze sobą, niż żeby ktoś musiał to robić - nawet, jeśli chodziło o lekarza i nawet, jeśli to była jego praca, to ja nie chciałam. Trzymałam się swojego monotonnego życia, baletu, rysowania i na ogół rzeczy, które lubiłam i które mi wychodziły. Za ich sprawą mogłam oderwać się od problemów chociaż trochę. Wbrew pozorom i tego co mnie spotkało, nadal tkwiła we mnie ta optymistyczna iskierka, której większości osób brakowało.
     Weszłam do szatni, do której drzwi ulokowane zostały po prawej stronie wąskiego, długiego korytarza. W środku siedziały już trzy przebrane dziewczyny, a jedna właśnie zdejmowała torbę z ramienia. Podążyłam za jej śladem, odkładając swoje rzeczy na ławkę. Nie miałyśmy razem treningów, a przynajmniej nie na jednej sali i nie w piątkę. Ja zajmowałam zawsze salę z numerem cztery razem z Mary, niską brunetką, która najbardziej w świecie lubiła zajęcie o nazwie „bycie złośliwym i zgryźliwym dla Brianne". Rozmawiały, jednak ja nie miałam z nimi aż takiego kontaktu, aby włączyć się do rozmowy, ba, większość mnie po prostu nie lubiła, traktowała jako dziwaczkę i wyrzutka. Wzięłam butelkę wody pod pachę i wyszłam z szatni, idąc na salę. Tam zaczęłam się rozciągać, póki byłam sama i nikt mi nie dyktował co mam robić oraz gdzie się ustawić. Usiadłam na tyle wygodnie, na ile było to możliwe na podłodze, po czym kolejno zaczęłam rozciągać poszczególne partie ciała. Gdy weszła Mary razem z naszym trenerem, rozmawiając o czymś, co mnie jak zwykle nie interesowało, ja zaczynałam rozciąganie przy drążku. Po krótkim „dzień dobry" wróciłam do tego, co mi przerwano, a Mary podeszła do mnie, niby przypadkowo strącając moją rękę z drążka. Spojrzałam na nią krzywo, a ta jedynie wzruszyła ramionami, zajmując się sobą. Z westchnięciem zrobiłam to samo.
– Przybrudziłaś się – wskazała na brzuch, gdzie widniały trzy szare, cienkie paski prawdopodobnie od przetarcia. – Nawet uprać rzeczy nie mogłaś? Z takim nastawieniem mogłabyś odpuścić sobie balet. Na twoje miejsce na pewno znalazłby się ktoś bardziej utalentowany, a przede wszystkim ktoś, kto zasługuje, by tu być – szepnęła w moją stronę z szyderczym wyrazem twarzy, na co jedynie prychnęłam, z przyzwyczajenia wiedząc, że po prostu nie należy jej odpowiadać na te marne zaczepki. To nie zmieniło jednak faktu, że ten tekst, jak każdy inny zabolał, ale na szczęście tylko przez moment, bo uświadomiłam sobie, że ona może i ma pieniądze na najnowszy strój, ale ja mam coś ważniejszego - talent. I nikt nie wmówi mi, że go nie mam, bo nie bez powodu jestem tu, gdzie jestem. Pozostałe czterdzieści pięć minut ćwiczyłyśmy solową część układu, który miał zostać zaprezentowany za dwa tygodnie na scenie miejscowego teatru. Cieszyłam się z występu, bo od dawna w żadnym nie brałam udziału, a ten, mam nadzieję, da mi motywację i pozwoli powrócić do regularnych ćwiczeń i treningów. Czas zwykle mija mi bardzo szybko, gdy tańczę, tak było także tym razem. Nim się spostrzegłam była przerwa, a ja miałam w zamiarze udać się do sklepu obok po drugą butelkę wody. W szatni szybko narzuciłam na siebie dresy, po chwili idąc już po części szkolnej budynku. Ludzi było zdecydowanie mniej, ale przepychanki trwały nadal, co było nieodłączną częścią szkolnej społeczności. Trochę to potrwało, zanim dobiłam się do głównego korytarza, a z niego do, prawie, drzwi wejściowych. W ostatnim momencie drogę zagrodził mi chłopak o rudawych włosach. Był nieco wyższy, przez co wyminięcie go nie było łatwe. Wyciągnęłam rękę, aby postukać go po ramieniu, w innym przypadku po prostu by mnie nie zauważył.
– Hej, przepraszam, mogłabym prze... – urwałam w połowie zdania, gdy chłopak niespodziewanie odskoczył, odwracając się w moją stronę. – Wszystko dobrze? – podniosłam brwi, widząc jego niemal zwierzęce przerażenie błyszczące w oczach. Przesunęłam się delikatnie, gdy ktoś uderzył mnie w bark, chcąc przejść obok. Wydawał się być zagubiony, jednak nie mi było go oceniać. Każdy miał swoje dziwne i dziwniejsze zachowania. Jak ja. Ten jednak pokiwał szybko głową, jakby na odwal, wcale mnie nie słuchając. Zaczął się nerwowo rozglądać, jakby szukając drogi ucieczki. Czy moje towarzystwo było aż tak złe? Czasami tego nie rozumiałam.
– Wydajesz się źle czuć – spojrzałam na niego krytycznie, opierając jedną dłoń na biodrze. – Nie chcesz może usiąść? Trochę tu duszno – wymamrotałam. Miałam wrażenie, jakby wcale nie było mu duszno. Fakt, zdawał się dusić, ale nie powietrzem w budynku, tylko atmosferą i otaczającymi go ludźmi. Miałam bardzo podobnie, tylko umiałam to kontrolować, a przede wszystkim trzymałam swoje emocje na wodzy do momentu, gdy zostawałam sama ze sobą.
– Jest dobrze – wymamrotał pod nosem niezbyt pewnie. Miał dość przyjemny dla ucha głos, jednak nerwowość dalej biła od niego na kilometr.
– Na pewno? Chyba jednak niezbyt dobrze się tu czujesz. Chodź – uśmiechnęłam się przyjaźnie, a przynajmniej spróbowałam.
     W pierwszym momencie chciałam złapać go za nadgarstek, jednak chłopak wydawał mi się być z tych, którzy tego nie lubią, tak więc zrobiłam kilka kroków, dwracając się w jego stronę, aby zobaczyć, czy jednak zdecydował się ruszyć za mną. Nie wiedziałam czy za mną pójdzie, ale skoro mogło być mu tutaj źle, to dlaczego miałam odejść bez słowa i bez próby pomocy? Na moich ustach uporczywie widniał słaby, pocieszający uśmiech, który miał za zadanie go zachęcić, tak przynajmniej czytałam w książkach. Niestety, nawet kontaktów międzyludzkich musiałam się uczyć w takowy sposób. Obserwowałam reakcję przestraszonego chłopaka, który ponownie rozejrzał się w widocznej dla każdego panice. Po dłuższej chwili wybrał pójście za mną, co nieznacznie mi pochlebiło. Czyli nie byłam najwidoczniej taka okropna, nawet jeśli podświadomie wiedziałam, że nieznajomy mi chłopak wybrał po prostu mniejsze zło. Szliśmy jedynie chwilę, praktycznie od razu skręciłam do jednej z sal, oczywiście dobrze wiedząc co robię. Klasa była nieużywana i zapomniana, ale przez nieuwagę pracowników, wiecznie otwarta. Niewielkie pomieszczenie wypełnione zostało kilkoma ławkami, a przy tylnej ścianie stały krzesła, jedno na drugim w rządku.
– Nigdy tu nikogo nie ma – powiedziałam, zamykając za nami drzwi. Szkolny gwar umilkł w sekundę. – To dawna klasa muzyczna i jest dźwiękoszczelna. Dobre miejsce do odpoczynku – posłałam mu nieśmiały uśmiech, kompletnie nie wiedząc jak zareaguje. Sprawiał wrażenie przerażonego, a ja nie wiedziałam dlaczego. To była zwykła fobia społeczna, czy jego zachowanie miało drugie dno? Ten tylko spojrzał na mnie z niezrozumieniem, na co westchnęłam.
– Chcesz, żebym cię tu zostawiła? – spytałam, widząc jego szczerą niechęć do mnie. Nie byłam osobą, która łatwo się poddawała, ale także moje pokłady dobroci nie były nieskończone i nigdy nie próbowałam pomóc komuś na siłę. Tym razem także tak było, „nie" było dla mnie zupełnie wystarczające, aby odpuścić, nawet jeśli w głębi duszy chciałam, żeby temu komuś było dobrze. Taka już byłam, że dobro nieznajomych często stawało się ważniejsze, niż moje własne. Nie wątpiłam, że kiedyś stanie się to zgubne, ale na ten moment moje życie nie znaczyło zbyt wiele i dla mnie, i dla innych.
– Nie – odparł stanowczo po dłuższej chwili zastanawiania się, a na moją twarz mimowolnie wpłynął uśmiech. Woda poczeka. Trening także.
– Okej, to może... Jak masz na imię? – siadłam na nieco zakurzonej ławce, wpatrując się w chłopaka. Dzieliła nas spora odległość, ale dzięki niej chyba oboje czuliśmy się w miarę komfortowo. – Ja jestem Brianne.
– Xavier – odparł, spoglądając na zegarek. – Przyszedłem tu po torbę – dodał, bardziej do siebie niż do mnie, a jego wzrok stał się nieco bardziej nieobecny, chyba że to było jedynie moje odczucie.
– Wiesz gdzie ją zostawiłeś? – zaprzeczył, kręcąc głową.
– Dzisiaj rano na egzaminach.
– Egzaminy były na pierwszym piętrze. Pewnie jest w kantorku u sprzątaczki. Zaprowadzić cię, czy wolisz sam? – przekrzywiłam nieznacznie głowę, wpatrując się w chłopaka. Całkowicie nie martwiłam się tym, że mój trening trwa od kilku minut.
„Nie polubi cię. Niepotrzebnie się starasz”
Usłyszałam nagle. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nic nie zauważyłam. Moje spojrzenie spoczęło na listkach drzewa za oknem, trwałam w zawieszeniu kilka lub kilkanaście długich sekund, nie bardzo kontaktując. Westchnęłam, stojąc ze zgarbionymi ramionami, a zupełnie nagle naszło mnie uczucie kompletnego, psychicznego jak i fizycznego zmęczenia. W przeciągu sekundy wyrwałam się z letargu, patrząc jak Xavier stoi z wyczekiwaniem w oczach. Najwidoczniej się zgodził, a mi to po prostu umknęło. Odchrząknęłam, a na moje usta powrócił uśmiech.
– W porządku. Chodźmy.

+40 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz