Strony

5 lis 2019

Od Noelii do Rosalie

Mam chyba jednak słabość do blondynów. Tym razem na tapecie mojego telefonu widniał wizerunek niejakiego Michała - wysokiego, przystojnego mężczyzny, którego wystalkowanie zajęło mi niecałe dwa dni. Rozmiar buta, ubrań, uczelnie, praca, stan cywilny i marka motoru, jakim się porusza mieściły się już w mojej głowie. Miał urocze, niebieskie oczka i lekko zgarbiony nos, czyli mój ideał.
Takie myśli męczą mnie co chwilę, chociaż dobrze wiem, że nie potrzebuję ani partnera, ani partnerki. Dziwne, miłosne akty, które zauważałam na ulicy nie przyprawiały mnie o napad Fangirlingu, a raczej mdłości. Nie brzydzę się ludzkiego ciała, a wręcz przeciwnie - jest piękne i tajemnicze, a znalezienie odpowiedniej mentalnie osoby w moim przypadku, będzie bardzo ciężkie. To, że wyglądam na te marne trzydzieści lat, nie znaczy, że w głębi duszy jestem identyczna. Z jednej strony czuje się na piętnastolatkę, która cieszy się z powodu, że jakiś chłopak mi odpisał. Z drugiej - tej trudniejszej - strony, jestem zrzędzącą i racjonalnie myślącą czterdziestolatką. Połączenie tych dwóch wieków jestem nie do wytrzymania. Czysty przykład wydarzył się tamtego dnia. Wstawanie wydało się dziwnie łatwe. Kości nadal jednak strzelały jak stary CKM, albo radziecki Ivan. Największym zdziwieniem okazały się być zagojone rany na dłoniach. Moje ciało nigdy nie było tak... em... w całości? Jedyne co zostało to blizny. Ale przyzwyczaiłam się już, że są częścią mnie. Wiem co stało się przy każdej. Wiem kto mi to zrobił, jak oraz jego wyraz twarzy. Wszystko. Wyprostowałam ramię, na którym widniała jedna z licznych blizn. Później wyprostowałam nogę i resztę ciała, aby wreszcie założyć szlafrok i zejść po schodach do kuchni. Lodówka i szafki puste, a mi nie chciało się przygotowywać jakichś cudacznych potraw. Włosy żyły swoim życiem. Widziałam tylko pojedyncze wiązki światła, które jakimś cudem przenikały przez tą szopę. Zrobiłam na głowie bardzo niechlujną, niską kitkę i zabrałam się za pielęgnację twarzy. Mój wygląd powoli zaczynał nabierać jakiejś wartości, a lustro nie pękało w momencie, w którym do niego podchodziłam. Ciepła woda i jakiś płyn micelarny starczyły, jednak sińce pod oczami nie zejdą tak łatwo. To była moja pierwsza przespana noc od tygodnia. Czuję, jakby ktoś ściskał moją głowę w okolicach skroni. Kości strzelają mi mocniej, niż zwykle, a nos zrasta się źle i robi się coraz bardziej krzywy. Lubię poobijane, krzywe nosy, ale chciałabym poczuć ból jego łamania. Szkoda, że nigdy nie poczuję żadnego bólu... 
~*~
Raz, dwa, trzy, cztery... i krew. Trysnęła na moją twarz, ścianę i ręcznik, w którym byłam zawinięta. Spojrzałam się tylko na rękę, która została udekorowana rozcięciem. 
- No kurwa... A  już mogłam mieć całe ręce. - złapałam za bandaż i nieuważnie zawinęłam go wokół dłoni. W głębi duszy jednak brakowało mi widoku krwi, a jeszcze bardziej przerażonych twarzy moich ofiar. Tęskniłam za krzykami i tym błagalnym wzrokiem. Wydaje mi się, że moje życie było już wypełnione wredotą i okrucieństwem po sam czubek głowy. Dosłownie nauczyłam się karmić ludzkim strachem. Mimo rany i tak musiałam wyjść z domu, bowiem umówiłam się na spotkanie w restauracji w sprawach służbowych. Wchodząc do budynku wraz ze znajomym nie zauważyłam przechodzącej obok nas kelnerki. Zamachnęłam się płaszczem i zrzuciłam całą zawartość niesionej przez nią tacy.
- Jezu przepraszam bardzo... - rzuciłam się do zbierania potłuczonego szkła.

Rosalie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz