Strony

16 lis 2019

Od Brooke - CD. Charlie

     Czy to, że w całym tym szaleństwie chciałabym choć jedną, beztroską chwilę dla siebie jest tak bardzo złe i egoistyczne? Czułam wyrzuty sumienia na samą myśl o tym, że ja mogłabym bawić się i zapominać o świecie gdzieś daleko od tej szpitalnej rzeczywistości, podczas gdy moja mama leży w jednej z jego sal, a babcia ma zostać lada chwila pochowana. Byłam coś winna im obu, mimo, że pierwszej z nich nienawidziłam, a druga mimo wszystko nie zawsze traktowała mnie fair. Ale musiałam doprowadzić tę sprawę do końca i dowiedzieć się, co lub kto stoi za wypadkami chodzącymi po rodzinie Middleton, skoro dotknęło to również moje niczemu nie winne, nienarodzone dziecko. Ciągłe roztrząsanie tej sprawy we własnej głowie, gdy jeszcze leżałam przykuta do szpitalnego łóżka i sama wiele nie mogłam zrobić przytłaczało mnie. Potrzebowałam działać. Chciałam realnie móc wpłynąć na rozwój wydarzeń i na własną rękę wszcząć poszukiwania sprawcy całego tego zamętu wokół babci, mamy i mnie, ale to nie było takie proste. Nie, gdy jedyną poszlaką była Rose, która w dodatku obecnie była nieosiągalna. Więc czy to takie straszne, że po mojej głowie przeszła myśl, by na tę parę godzin nareszcie poczuć się jak zwykła, niewmieszana w żadne duże afery nastolatka, która po prostu cieszy się życiem? Dawno nie miałam okazji takiej udawać, a chyba potrzebowałam właśnie takiego dnia, by po ostatnich ciężkich miesiącach móc dać umysłowi odpocząć i postarać się wrócić do siebie. Pozbyć traum i zawahań, które mnie ograniczały. Chciałam po prostu znów być w pełni sobą. Teraz miałam obok siebie osobę, z którą to wszystko mogłoby stać się jeszcze łatwiejsze, niż na początku sądziłam, że mogłoby być.
     — A na co masz ochotę? — Z ust dziewczyny padło pytanie, skierowane w moją stronę. Zamyśliłam się. Nie wiedziałam o niej prawie nic, skąd miałam wiedzieć, że moja wizja spędzenia wspólnie kilku przyjemnych chwil będzie pokrywała się z jej, że nie będzie wolała zająć się czymś innym? Skąd w ogóle wzięłam przypuszczenie, że będzie interesowało ją cokolwiek związane ze mną nie licząc naszego małego śledztwa? Nie odzywała się do mnie przez ostatnie trzy dni. Dzwoniąc do niej dziś rano obawiałam się nawet, że nie odbierze. Dawniej nie przejmowałabym się takim zachowaniem ze strony innej osoby, ale teraz zdziwiona tym faktem odkryłam, że brakowało mi towarzystwa Charlie, nawet jeśli nie spędzałyśmy ze sobą jakoś wiele czasu. Chyba każdy w pewnym momencie swojego życia uświadamia sobie, że potrzebuje obok siebie kogokolwiek, by mieć chociażby do kogo się od czasu do czasu odezwać. Przyszedł czas i na mnie. Zaś to przypominało mi o fakcie, jak beznadziejnie samotna jestem, i że moim jedynym stałym towarzystwem są tylko szczury w pokoju matki. A nawet one nie są bezinteresowne, ba, wyżerają mi tynk ze ściany.
     — W obliczu tego wszystkiego, jak bardzo źle świadczy o mnie fakt, że mam ochotę choć raz pomyśleć o sobie? — zadałam pytanie niemal retorycznie, rzucając je w przestrzeń. Nie zdążyłam tak naprawdę zastanowić się nad porządniejszą odpowiedzią na zadane mi przez dziewczynę zapytanie, gdy ta posłała mi zdziwione spojrzenie i odezwała się.
     — Dlaczego to miałoby być coś złego? — odparowała. Westchnęłam, decydując się nie robić sztucznego tłumu w niemal pustym o tej porze holu i ruszyłam w stronę wyjścia, a Charlie naturalnie podążyła za mną. Niech nie myślą, że panuje tu taka renoma, że ludzie pragną przebywać w tym miejscu dłużej niż muszą. Prawda jest taka, że nawet normalnego posiłku nie potrafią podać, a mówię to ja, drobniutka dziewczyna przyzwyczajona do małych porcji wątpliwej jakości jedzenia. Gdyby nie doktorek, na pewno postarałabym się wyjść stąd przed czasem. Tylko on umilał mi samotne chwile, mimo, że nie prowadziliśmy żadnych rozmów wykraczających poza jego profesję, a jego wizyty były chwilowe, ze względu na nadmiar pracy. Z tego co zauważyłam, to brak życia innego niż te w szpitalu najwyraźniej mu nie przeszkadzał, bo wiecznie chodził zadowolony i pracował na pełnych obrotach. Czasem miałam wrażenie, że nie potrafi wystać minuty bez chodzenia w kółko dla rozładowania energii. Pracoholizm i nadmiar kawy się kłania, moi drodzy. Byłam autentycznie ciekawa, w jaki sposób on daje radę usiedzieć nad papierami. Chyba, że przekazuje je do wypełnienia komuś innemu. Bo może. No bo kto mu zabroni?
     Żarty żartami, ale jednak czułam się trochę zawiedziona. Temat mojej babci nie padł między nami ani razu, nawet oficjalnie, co dawało mi jasny sygnał na to, że nic nowego w tej sprawie nie zostało odkryte. Wiedziałam, że gdyby doktor dowiedział się czegoś znaczącego, od razu by się tym ze mną podzielił, nie chcąc zostawić sprawy samej sobie. A to, że nikt nie próbuje już drążyć faktu śmierci staruszki oznaczał, że śledztwo zostało zamknięte. Niedobrze. Zostaliśmy z tym sami.
     Jego znaczące spojrzenia podczas krótkich rozmów o stanie mojej matki wskazywały wyraźnie na to, że i jej wypadku nie uważał do końca za wypadek. A przynajmniej nie z jej winy. To wpędzało mnie w paranoję. Gdzieś tam na zewnątrz hasał zabójca mojej babci, mojego nienarodzonego dziecka, osoba, która zaczaiła się na mnie i nie zawahała się mnie skrzywdzić oraz próbowała mocno poturbować, o ile nie zabić kobietę, która mnie urodziła. Czułam, że muszę w końcu porozmawiać z doktorem o wszelkich moich domysłach i wątpliwościach, bo niedługo zeżrą mnie od środka, a ja oszaleję. W tej sprawie byłam gotowa mu zaufać, w końcu nie miał powodu, by działać na moją szkodę, poza tym i tak już nieoficjalnie siedział w tym wszystkim, próbując dowiedzieć się czegokolwiek, co mogłoby pomóc nam choć trochę zbliżyć się do prawdy, która nadal pozostawała przed nami nieuchwytna. Był starszy ode mnie, z pewnością mądrzejszy, wiedział więcej o tym co się wokół działo i z pewnością miał własne podejrzenia, więc szkoda by było zmarnować taką szansę na rozmowę z nim, ale wiedziałam, że nie mogę jej uskutecznić nadal znajdując się w szpitalu jako pacjentka. Zanotowałam więc w głowie, że jak najszybciej powinnam skontaktować się z mężczyzną w taki sposób, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Siedemnastoletnia dezerterka i sporo starszy, raczej znany lekarz mogliby wzbudzić sensację, tak po prostu popijając razem kawkę w jakimś lokalu. Najciemniej jest pod latarnią jak to mówią, więc najwidoczniej będę musiała wrócić do tego szpitala tak, by Rose się o tym nie dowiedziała. Ale nie dziś. Dziś był czas dla mnie, dla Charlie, dla nas obu, z dala od tego całego syfu związanego z moją rodziną. To czas, by po miesiącach stresu i płaczu otrząsnąć się i pozwolić sobie na dobry, nowy start. Trochę zabawy nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a przynajmniej tak powtarzałam sobie kiedyś. Czas zaufać samej sobie, no nie?
     — Skoro tak stawiasz sprawę — oznajmiłam, stając na chodniku i rozglądając się. Rześkie powietrze spowodowało gęsią skórkę na moich nagich ramionach. Z racji, iż miałam na sobie długie spodnie i koszulkę na krótki rękaw, chłód lekko doskwierał w moją odsłoniętą skórę. Wiedziałam jednak, że zaraz przyzwyczaję się do tej temperatury. Jak na w miarę wczesną godzinę, była wręcz przyjemna. Poza tym, już niejednokrotnie w środku zimy przedzierałam się przez ulice miasta, grubo po północy, w jedynie cienkiej bluzie, więc przy tym dzisiejszy dzień to pestka. — To zrobimy dziś coś, co lubię. A raczej dawniej lubiłam, ale takie rzeczy się w tobie nie zmieniają — stwierdziłam niewinnie, machając dłonią na taksówkę. Miałam w kieszeni spodni kilka drobnych monet od Rose. Powinno starczyć na podrzucenie nas chociażby parę kilometrów dalej. O powrót będziemy się martwić później.
     — Powinnam się bać? — zażartowała, a ja wzruszyłam ramionami w odpowiedzi. Cóż, to zależało od jej umiejętności, ale tego nie mogłam powiedzieć na głos, by nie połapała się, o co mi chodzi przed czasem. Za mądre towarzystwo mi się trafiło, skubana. Jedna z taksówek podjechała do nas, a ja bezceremonialnie wpakowałam się na tylne siedzenie i spytałam, dokąd najdalej dojadę kierując się we wskazanym przez siebie kierunku, za kwotę, którą miałam przy sobie. Kierowca beznamiętnie podał mi współrzędne, a ja przystałam na taką opcję, bo bardzo mi to odpowiadało. Gdy dojedziemy, do wybranego przeze mnie miejsca będziemy miały wtedy jakiś kilometr drogi, a to było naprawdę niewiele w porównaniu z tym, jakie dystanse potrafiłam przejść na nogach w ciągu dnia, szlajając się przez całe miasto. Kilka minut później już wysiadałyśmy z samochodu, ja sypnęłam monetami i taksówka odjechała, zostawiając nas niemal w szczerym polu. Dosłownie. Tu nie było nic.
     — Gdzie jesteśmy? — zapytała Charlie, nie do końca rozumiejąc, co robimy w takim miejscu. Uśmiechnęłam się szarmancko i wskazałam jej dłonią kierunek, w którym miałyśmy się udać. Szłyśmy wzdłuż drogi a ja zastanawiałam się, czy przez te długie miesiące wiele zmieniło się w miejscu, do którego niegdyś chodziłam tak często jak się da, szykując ucieczki od rzeczywistości. W międzyczasie prowadziłam rozmowę z dziewczyną idącą obok mnie, która nadal nie zdawała sobie sprawy z tego, jaki jest cel naszej wędrówki. Z racji tego, że tempo którym się poruszałyśmy było szybkie, niedługo później byłyśmy na miejscu. Jedyne co Charlie mogła zobaczyć ze swojej perspektywy to duże łąki, piaszczysta droga prowadząca w stronę lasu i wysoki, drewniany płot z wystającym zza niego dachem domu. Nie chcąc psuć jej niespodzianki, poprosiłam ją o poczekanie na mnie w miejscu, gdzie stoi i sama ruszyłam w stronę bramy ogrodzenia. Z łatwością ją otworzyłam, wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą. Moim oczom ukazało się wielkie podwórze z prostym, piętrowym domem pomalowanym białą farbą i stajnią z kilkoma boksami obok. Nic się nie zmieniło. Uśmiechnęłam się szeroko, czując ten specyficzny zapach należący tylko i wyłącznie do tego miejsca. Tak dawno mnie tu nie było, że zdążyłam zapomnieć nawet o tym, jak niegdyś tęskniłam za przychodzeniem tu, w ciągu dni, gdy nie miałam możliwości przyjechać. Wtedy dwa dni bez mojej ulubionej odskoczni były ciężkie, a teraz zostawiłam ich na tak długo... Powinnam zajść do środka, do Ann, która prawdopodobnie właśnie sprzątała lub gotowała i pokazać się jej, wyjaśnić powód swojej bardzo długiej nieobecności, porozmawiać z nią i dowiedzieć, jak jej się wiedzie. Powinnam. Ale to byłaby długa rozmowa, a na mnie czekała Charlie, więc zdecydowałam się zrobić to, co zawsze. Na powitania czas będzie później.
     Piękna, czarna klacz jakby tylko czekała na padoku na moje przybycie. Niegdyś udawałam się na długie przejażdżki na jej grzbiecie niemal dzień w dzień. Ann i jej mąż Rob byli z tego powodu bardzo zadowoleni, bo u Roba to już nie te lata i nie nadawał się do częstego ujeżdżania swoich koni, a Ann zajmowała się dziećmi, w dodatku miała problemy z kręgosłupem, przez co nawet podstawowe czynności sprawiały jej trudności. Cierpiała na tym Kiara, ich przepiękna klacz, więc gdy tylko ja otrzymałam od jej właścicieli możliwość bezkarnego zabierania ją na przeróżne przejażdżki i to całkiem za darmo, nie zastanawiałam się ani chwili i korzystałam jak najczęściej mogłam. Czułam ze zwierzęciem emocjonalną więź i teraz, widząc ją po takim czasie, nieomal popłakałam się ze szczęścia. Zaczęłam się zastanawiać, kto ją ujeżdżał podczas mojej nieobecności.
     Zwierzęta miały to do siebie, że nie oceniały. Nie drwiły. Nie patrzyły na to, z jakiej rodziny pochodzisz, ile masz pieniędzy, czy jesteś popularny. One wyczuwały w tobie dobre serce, ufały i kochały bezgranicznie, i to jedynie na nich mogłam polegać w tym okropnym świecie. Były prawdziwymi przyjaciółmi, o których tak trudno wśród ludzi. Między innymi dlatego tak bardzo je doceniałam.
     Pamiętałam jednak o czekającej na mnie Charls, więc nie mogłam sobie pozwolić na długie przywitanie z klaczą. Na to przyjdzie czas później. Wiedziałam jednak, że Kiara mnie poznała i to sprawiało, że miałam ochotę tańczyć ze szczęścia. Było to widoczne po jej zachowaniu. Zachowywała się niczym źrebię, krążąc wokół mnie i domagając się dotyku, podczas gdy do obcych podchodziła z rezerwą. Cieszyłam się, że nasza wspólna praca nie poszła na marne i samica jeszcze mnie pamięta. Wygłaskałam ją, po czym wyprowadziłam poza drewniane barierki i przywiązałam do jednej z nich, ruszając po siodło i uprząż. Szybko osiodłałam zwierzę i założyłam mu ogłowie, a następnie przełożyłam lejce przez jego głowę i poprowadziłam je w stronę bramy. Nie miałam pojęcia, czy Charls kiedykolwiek widziała na żywo konia, a co dopiero siedziała na jego grzbiecie, ale nawet jeśli tego wcześniej nie robiła, to dzisiaj na bank spróbuje. Nie odpuszczę, dopóki nie zarażę kogoś tą pasją. Gdy siedzisz na końskim grzbiecie, wczuwasz się w rytm jego biegu, wiatr rozwiewa ci włosy... Wtedy czujesz, że żyjesz.
     Wyprowadziłam klacz poza bramę i skierowałam się z nią w stronę Charlie. Ta znieruchomiała, zdziwiona, jakby zastanawiając się, czy to co widzi jest realne.
     — Jeździsz konno? — spytała.
     — Jeździłam. To Kiara, niegdyś moja najlepsza przyjaciółka. — Uśmiechnęłam się półsmutno. — Chcę ci coś pokazać, a to dobry kawałek drogi. Poza tym, naprawdę dawno nie siedziałam na końskim grzbiecie.
     — Zamierzasz teraz jeździć? — upewniła się.
     — A ty razem ze mną — uzupełniłam, uśmiechając się przeuroczo. Już wiedziałam, że nigdy nie siedziała w siodle.
     — Nie umiem jeździć. — Postawiła na bycie szczerą od początku. To się ceni.
     — Wiem. Od tego jestem tu ja.
     Najpierw poinstruowałam ją, w jaki sposób ma dostać się na koński grzbiet. Nie oponowała jakoś mocno, widać, że chciała spróbować, nawet jeśli miała jakieś obawy co do tego pomysłu. Mimo, że brak było jej wprawy, udało jej się podciągnąć za pierwszym razem i usiadła nieco niepewnie w siodle. Poprosiłam, by przesunęła się bardziej w stronę kłębu i sprawnie wskoczyłam tuż za nią. Szczęście, że siodło było duże, a my nie plasowałyśmy się w kategorii plus size, więc pomieściłyśmy się, ale moja klatka piersiowa stykała się z jej plecami. Odstąpiłam jej strzemion. Kazałam jej umieścić w nich stopy i powiedziałam, jak zrobić to prawidłowo, a własne nogi puściłam luźno przy bokach klaczy. Początkowo Charlie protestowała, ale upewniłam ją, że znam się na jeździe na tyle, by nie spaść. Chwyciłam odpowiednio wodze, przy czym konieczne było nieznaczne objęcie dziewczyny siedzącej przede mną. Upewniając się, że jest gotowa, popędziłam delikatnie konia. Kiara ruszyła przed siebie znudzonym krokiem, a ja zadowolona z siebie puściłam wodze, założyłam sobie ręce za głowę i siedząc niczym na ulubionym fotelu, uśmiechnęłam się szeroko. Czułam się tak rozluźniona, jakbym leżała rozwalona na łóżku, a nie siedziała na poruszającym się zwierzęciu, w dodatku bez żadnej kontroli nad nim i z tyłkiem na samym końcu siodła. Tymczasem po sylwetce Charlie widać było, że jest spięta, co było naturalne podczas pierwszej jazdy. Dłonie trzymała oparte na karku Kiary, a palcami przytrzymywała się jej grzywy, co zresztą sama jej poleciłam. Trzeba ją było rozluźnić. Chcąc, by oswoiła się ze swoją nową sytuacją, pokazałam jej kilka podstawowych ćwiczeń w siodle, by poczuła się bardziej zrelaksowana podczas jazdy. Przez połowę drogi w obecnie tylko mnie znane miejsce wykonywała je i widać było, że trasa zaczyna sprawiać jej przyjemność. Wtedy też nadszedł czas na przyspieszenie tempa, oczywiście rozsądne. Anglezowanie we dwójkę było trudne, zwłaszcza, że Charlie kompletnie się na tym nie znała, a nasze ciała napierały na siebie, tak więc odpuściłam to sobie, już woląc obity tyłek niż upadek którejś z nas. Stopy dziewczyny ponownie znalazły się w strzemionach, kolana uciskały boki zwierzęcia, a dłonie pewnie schwyciły wodze tak, jak jej wskazałam. Ja jedynie oplotłam ręce wokół jej pasa. Nie bałam się, że spadnę. Nie czułam, jakbym miała to zrobić.
     Przyśpieszyłam klacz do kłusa. W pierwszym momencie Charlie się spięła, ale już chwilę później było lepiej. Czerpała z jazdy tyle co i ja, wyraźnie zadowolona tempem, które może nie było powalające, ale wyraźnie szybkie. Nie miałam zamiaru szaleć z galopem czy cwałem. Skupiłam się na tym, co działo się właśnie teraz, bo od miesięcy nie miałam okazji zatracić się w tym pięknym sporcie, jakim jest jazda konna.
     Skończyło się aż za szybko. Wstrzymałam Kiarę w odpowiednim momencie, zresztą sama dobrze pamiętała naszą stałą trasę. Duża, zielona polana pośród jasnego lasu, pośrodku której znajdowało się jeziorko z chłodną, czystą wodą. Jako miłośniczka przyrody bardzo doceniałam wszechobecną ciszę, spokój oraz tutejszą faunę i florę. Słońce przyjemnie świeciło, a gęsta zielona trawa aż kusiła, by na niej przysiąść. Widoki były piękne. Uwielbiałam przyjeżdżać tu konno, głównie by pomyśleć o aktualnych problemach.
     — Tu jest cudownie — wyszeptała zachwycona dziewczyna, nie chcąc zakłócać aury tego miejsca głośniejszym tonem.
     — Prawda? — Uśmiechnęłam się szeroko. To już druga na dwie rzeczy, która przypadła jej dziś do gustu. Jesteśmy na dobrej drodze, brawo. Zsunęłam się z Kiary i odsunęłam na bok, by również pozwolić Charlie na swobodne zejście z jej grzbietu. Zrobiła to trochę bardziej nieporadnie niż ja, ale i tak radziła sobie dobrze jak na pierwszy raz. Kto wie, może jeszcze kiedyś będziemy się ze sobą ścigać, obie na końskich grzbietach. Ta wizja była aż zbyt piękna. Trzeba ją kiedyś ziścić.
     Ściągnęłam Kiarze siodło, odwiązałam z mojego pasa sznur, który wcześniej wokół siebie poowijałam i sprawnie przywiązałam klacz za uzdę do jednego z drzewek. Miała wokół siebie duże pole manewru. Spokojnie zaczęła żuć trawę, a wtedy ja skupiłam się na Charlie.
     — Chodź. 
     Pokierowałam ją tuż nad jeziorko. Obie przysiadłyśmy nad jego brzegiem, podziwiając w ciszy spokojną aurę tego miejsca. Odczuwałam jakiś wewnętrzny spokój, który przecież tak rzadko we mnie panował, ale i dziwny smutek, który niemal zmusił mnie do mówienia, choć dawniej nie odezwałabym się na swój temat nawet słowem.
     — Chciałabym, żeby tak było już zawsze, wiesz? — zaczęłam, zwracając na siebie jej uwagę. Jakoś nie czułam, że to co mówię jest niewłaściwie. Człowiek chyba naprawdę po czasie zaczyna pękać, skoro nawet ja poczułam potrzebę wyrzucenia z siebie paru słów. — Tak cicho i spokojnie. Bez większych problemów. Mogłabym dzień w dzień przemierzać kilometry w galopie, z kimś znajomym u boku. Narzekać na szkołę jak każda normalna nastolatka, myśleć o chłopakach, zaczynać zabawę z imprezami, ale też leżeć plackiem na kanapie i lenić się, nie robiąc sobie nic z tego. Ale nic nie wskazuje na to, by w moim życiu tak miało kiedykolwiek być, bo jak dotąd każde szczęśliwe chwile w nim były ułudą. — Zacisnęłam powieki nie z powodu łez, a złości. Tym razem moje oczy pozostały suche, ale umysł wypełniony był gniewem. Na najbliższe osoby, które zgotowały mi właśnie taki los. Już nigdy nie miałam być tą beztroską nastolatką. Nigdy nawet nią nie byłam. — Chcę być nierozważną, popełniającą naturalne dla swojego wieku błędy dziewczynką, przeżyć pierwszą miłość, poznać przyjaciół, ślęczeć nad książkami i dostać od czasu do czasu pałę spowodowaną własnym zapominalstwem. Zamówić sobie pizzę czy pójść do kina nie martwiąc się o to, że za taki wydatek przez następny tydzień będę jeść sam chleb. Zaadoptować jakieś biedne stworzonko i być w stanie zapewnić mu warunki godne do życia. To jest tak cholernie niesprawiedliwe. — Teraz zacisnęłam również swoje pięści. Nie patrzyłam i nie chciałam widzieć reakcji Charlie na moje słowa. Nie chciałam się nad sobą użalać, ale słowa wychodziły same z siebie. — Chcę zasłużyć na czyjąś przyjaźń i nie spaprać tego. I chcę być beztroska, zabawna, chcę mieć w głowie jedynie swawole, bo nienawidzę tego uczucia przytłaczającej bezradności i smutku, które zalewają mnie dzień w dzień. Nie powinnam się tak czuć. — Wstałam gwałtownie, otwierając oczy. Nie chciałam zrazić do siebie dziewczyny. W ostatnich dniach pokazała, że jakkolwiek zależy jej na moim stanie, więc nie mogłam tego spartaczyć na samym starcie, skoro to i tak o wiele więcej, niż zaszłam z kimkolwiek innym. Nie, żebym znała się na jakichś relacjach koleżeńskich. Miałam jednak dziwną obawę, że jeśli ona dowie się zbyt wiele, zniechęci się do mnie na amen, a to byłoby dla mnie trudne do przyjęcia. — Bycie nierozsądną jest jednak fajne — palnęłam nagle, wrzucając całkowicie inny nastrój ponad inne i nim pomyślałam, co robię, zrzuciłam z siebie koszulkę, spodnie, buty i w samej bieliźnie wskoczyłam do jeziorka, korzystając z faktu, iż umiem pływać.
     Pociągnęłam kilkakrotnie nosem, zacierając ostatni ślad swojego rozczulenia nad sobą.
     O cholera, jaka zimna.

Charlie?
Miałam wprowadzić więcej akcji, ale jakoś ta sceneria mnie urzekła
3000+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz