Boki zrywać przy tym idzie. A co jest najlepsze, dostają propozycję wydawania książek, a dokładnie autobiografii. Nie no, wtedy dopiero jest czysta komedia. Gdy masz, bodajże, czterdzieści lat, czyli pół życia za sobą, faktem jest, że jakieś tam doświadczenie zdążyło się nabyć. Mając jednak po dwadzieścia, dwadzieścia parę lat i wydawać swoją własną biografię? Co ten człowiek w życiu przeżył? Trudne dzieciństwo? W takim razie nie wiem, dlaczego odrzuciłem, a wręcz wyśmiałem propozycję wydania książki. Najlepsze nie jest to, bo istnieje taka rzecz, jak bujna wyobraźnia. Twórcy zmyślają sobie, ile to oni przeżyli, albo lepiej, koloryzują rzeczy, a potem sami w nie zaczynają wierzyć.
Głupie społeczeństwo.
Savannah zabije mnie za to, co zrobię. Moim obowiązkiem jest informowanie świata, że na dużym koncercie zagram nowy utwór. Premiera ściąga widzów. Ciekawskich. To wszystko powinno się dziać na trasie koncertowej. Tymczasem samozwańczy twórca zagra coś zupełnie nowego i zupełnie odmiennego w skromnej knajpie. Na łamach gazet ukażą się artykuły, że zataiłem piosenkę przed fanami, postąpiłem niekonwencjonalnie, będę chwalony i przeklinany jednocześnie. A to wszystko przez jeden wieczór, gdy zostałem sam na sam z Candice - złotą muzą, która posiada jakieś niezwykłe zdolności.
Skończyłem piosenkę w jeden wieczór. Napisałem tekst w ciągu całego naszego pobytu, poprawiając tylko poszczególne wersy, dobrałem nuty, zagrałem na gitarze i spodobało mi się to. Dawno nie miałem takiej weny, nawet jeśli tworzenie dla mnie nie jest wielkim wyzwaniem, bo potrafię zagrać cokolwiek niemal na każdym instrumencie.
Teraz zobaczymy, czy piosenka inspirowana skromną dziewczyną w sukience okaże się tak dobra, jak uważam.
Przesuwam palcami po wyraźnej rysie na drewnie, która powstała ładnych parę lat temu.
Nic nie jest tak trwałą pamiątką, jak uszczerbek. Zostaje na całe życie i nie idzie się go pozbyć.
Unoszę rękę i pocieram obojczyk, myśląc ponownie nad znaczeniem tych słów. Krzywię się na wspomnienie uczucia towarzyszącemu podczas wypowiadania ich na głos. To ukryło się gdzieś głęboko, jak ostra szpila wbita z całym impetem, której nie da się podważyć.
Nie było moją winą, że ojciec ubzdurał sobie chore ambicje, które potem go zjadły i strawiły. Tylko te same chore ambicje przechodziły na innych. Wymyślił sobie, że jestem jakiś niepowtarzalny, a tak naprawdę niepowtarzalna była moja choroba. Ona spowodowała większość nieszczęść i powoduje nadal.
Tłum oszalał.
Doświadczony artysta wie, jak rozpoznać prawdziwy szum z odległości wielu kilometrów.
Istnieje szum zwykły, mówiący - "Podoba nam się wszystko, co robisz". Jest i szum promocyjny. Taki, który pachnie połyskującymi broszurami i kobietami od PR-u w ołówkowych spódnicach. Kiedy to zawiera się bardzo opłacalne umowy z najbardziej znanymi stacjami radiowymi. I jest też prawdziwy szum.
Ten szum.
Czujesz go w żyłach - ale nie tak, jak morfinę - opływa całe twoje ciało, aż każdy kolejny łyk tlenu jest jak opróżnienie shota do dna.
Patrzyłem na ludzi pode mną, jak wychodzą z siebie z radości. To było, jak dawanie korzyści obu stronom. Ja dawałem im radość, a oni się odwdzięczali. Prosili o więcej, więcej i więcej. Więc im to dałem.
Zazwyczaj, gdy gram, mam zamknięte oczy. To pozwala mi się skupić. Nie tylko na tym, co gram, ale także na barwach. Objawiają mi się jak spragnionemu woda na pustyni. Prowadzą moje ciało tak, aby palce poruszały odpowiednimi strunami. Dźwięk lał się jak miód, był słodki i ciepły. Tak, jak słodka i ciepła była piosenka. Była taka, bo tak wyobrażałem sobie Candice. Była słodka i ciepła. A to dzięki niej powstała ta piosenka.
Barwy towarzyszą mi niemal zawsze. Są nieodłącznym elementem mojego życia, chyba że stracę słuch, wtedy cały problem zniknie. Silniejsze stają się przy muzyce, przy każdym mocniejszym dźwięku. To jak symbol gniewu, frustracji i pasji. Nikt nie miał do nich prawa, bo nikt o nich nie wiedział. Nikt nie znał mojego cudownego defektu. Na pewno znajdą się ci, którzy chórem krzykną, że jestem oszustem, jak i ci, którzy zaczną się zachwycać bardziej, niż to normalne.
Spoglądam w bok, w miejsce, gdzie stoi Nowa i napotykam jej spojrzenie. Uśmiecha się i chyba nie zdaje sobie sprawy, że patrzę właśnie na nią, bo wokół jest pełno ludzi.
Wkrótce piosenka się kończy, a ludzie oprócz bicia braw i zagłuszonych krzyków przez innych, pragną więcej, bo to jest jak wciąganie koki. Dobre i uzależniające.
Po odegraniu paru piosenek, w końcu schodzę ze sceny. W międzyczasie łapie mnie jeszcze kierownik knajpy i po raz kolejny okazuje niemiłosierny zachwyt moją osobą, co nawet mnie bawi. Uśmiecham się jednak, bo w końcu to nie jest żaden wróg, ani osoba, którą mam ochotę spławić.
Niedługo też, choć lepszym określeniem byłoby w okamgnieniu, pojawia się tuż obok Candice.
- Podobało się? - odkręcam butelkę wody, którą mi podaje i wypijam połowę.
O dziwo, interesuje mnie jej opinia. W końcu nie wie, że napisałem ten utwór wtedy, kiedy siedzieliśmy sami na podłodze w salonie.
- Sądząc po tym, ile aparatów błyskało się z tyłów, chyba tak - odpowiada, a ja śmieję się rozbawiony.
Zakręcam butelkę i patrzę na nią.
- Nie pytam o to, czy podobało się publiczności, tylko czy tobie się podobało.
Dziewczyna spuszcza wzrok na chwilę, ale szybko go unosi.
- Podobało - odpowiada.
No. I ta odpowiedź mnie satysfakcjonuje.
Unoszę w górę kącik ust i obchodzę ją, zakładając gitarę na plecy.
Miałem ochotę być dla niej nawet miły. To było urocze, jak cała ona sama potrafiła być. Właściwie ten urok chwytał mnie, więc miał jakieś tam zastosowanie. I był to zdecydowanie inny urok niż u Meredith.
Jednak zemsta to zemsta. Harveya mogłem skrzywdzić na wiele sposobów, ale jej nie. Skrzywdzę ją dopiero gdy będzie niepotrzebna. A na razie zbyt dobrze się bawię. To oznacza, że będę doprowadzał ją do szaleństwa, aż nie wytrzyma. Bo gdy w końcu jej dotknę, ta gwiazda na pewno zamieni się w pył.
Staję bezpośrednio za nią i przyciągam do siebie, aż dotyka plecami mojego brzucha.
- Pomóż mi ją wybrać - wychrypiam, przesuwając ustami po jej policzku.
Pozwala mi na to. Pozwala się dotykać, choć wiedziała o moich zamiarach. Miała pełną świadomość, co do planów wykorzystania jej. Nie kryłem tego, bo to jedno jej się należało, jak ślepej kurze ziarno. Wiedziała też, że jestem zakochany w dziewczynie o imieniu Meredith, która rzuciła moim sercem o ścianę i rozerwała na kawałki, i do tego czasu nie zdążyło się pozrastać, więc to oznaczało, że nigdy więcej nikogo nie pokocham. Nie tak, jak na to zasługiwała Candice.
- Ją? - odpowiada łagodnie, upewniając się, czy zrozumiała, o co ją proszę.
- Dziewczynę, w której dzisiaj będę, jednocześnie wyobrażając sobie, że pieprzę ciebie - mówię melodyjnym, drwiącym głosem.
Otwiera szeroko oczy, a ja tylko czekam, aż się odwróci i uderzy mnie w twarz. Wtedy pokazałaby, że jej zależy, a przecież tak nie jest.
Więc postanawiam zadać kolejny cios.
- Bzykasz się z nim? - rzecz jasna, chodzi mi o Lawsona.
Od razu dociera do niej, o czym mówię.
- Jeśli nawet tak, byłbyś ostatnią osobą, której bym się zwierzyła - robi krok w bok - Idę - wypowiada to jedno słowo wściekła i rozdrażniona.
Chwytam ją za łokieć i odwracam. Jej klatka piersiowa niemal wbija się w mój tors. Przytrzymuję ją i patrzę w dół, prosto w oczy.
- Harvey to miły facet, ale nie jest tym, którego szukasz - mówię twardo. Śmieje się gorzko na te słowa.
- Och, a niby ty jesteś? Przecież kochasz inną.
Kochać, tak bardzo nie znoszę tego słowa. Za każdym razem, gdy je słyszę, doznaję nagłego skrętu w brzuchu, bo brzmi tak nieprawdziwie. Tak fałszywie i żenująco. Poza tym to, czy kocham Meredith, podlegało kwestii spornej.
- Nigdy nie mówiłem nic o kochaniu, cukiereczku. Pieprzenie to zupełnie inna bajka.
- Cóż, skoro to tak ujmujesz - wzrusza ramionami i rusza wzdłuż korytarza.
Uśmiecham się triumfalnie, bo wiem, że wygrałem. Nawet jeśli jest to wbrew jej woli, czy zwykłej, ludzkiej moralności, jest tu ze mną, więc moralność może schować sobie w buty.
Podążam za nią, ale nie próbuję dogonić. Celowo trzymam się z tyłu, wyglądając jak polujący drapieżnik.
Obracam głowę w bok i widzę ładną brunetkę, stojącą przy automacie, trzymają przy piersi podkładkę z klipsem i rozmawiającą przez telefon. Miała na sobie obcisłe jeansy, wyciętą koszulkę i wyglądała na cudownie grzeszną. Każdy jej ruch i krągłość były zaprojektowane, by uwodzić.
Cudownie, kolejna wyidealizowana lalunia do kolekcji.
- Ta - mówię do rudowłosej, która przystaje i odwraca się gwałtownie, marszcząc brwi, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
- O czym ty mówisz? Przestań używać jakiegoś kodu, Hawthorne - prycham pod nosem.
- Nie ma żadnego kodu. Patrz, na kogo wskazuję. Na nią. To ją dzisiaj przelecę - wyciągam telefon, robię jej zdjęcie i wysyłam do Jaspera z wiadomością "Red Roses, wygrywam stary".
Snow oddycha głęboko, próbując nie wybuchnąć. Ne było łatwo najwyraźniej, bo prowokowałem ją na każdym kroku.
- Proszę bardzo. Czy mam cię trzymać za rękę, gdy z nią będziesz?
- To byłoby ciężkie wyzwanie, ale dzięki za ofertę. Po prostu każ jej podpisać klauzulę poufności, zanim ją wezmę. Od jakiegoś czasu nie pieprzę się bez takiej umowy - wyciągam papierosa, szybko go zapalam i odchodzę na bok, zostawiając dziewczynę z tym wzywaniem.
Jej twarz płonęła gniewem. Odetchnęła kilkakrotnie, a potem podążyła za mną.
- Chcesz, żebym do niej podeszła i poprosiła, aby podpisała umowę, zanim ją przelecisz? - dogania mnie - Ale ty jej nawet nie znasz.
- Właśnie - mówię, jakby to było oczywiste.
- Skąd wiesz, że się zgodzi?
Uśmiecham się pobłażliwie i stukam palcem w jej nos, jakby była najmniej rozumną istotą na ziemi. - Jesteś niewiarygodna, Nowa. Po prostu to zrób. Za piętnaście minut jedziemy z powrotem - odchodzę, zostawiając ją z wyzwaniem.
Odchrząka, prostuje ramiona i podchodzi do dziewczyny. Obserwuję ją z daleka, jestem ciekaw, czy sprosta zadaniu. Jeśli nie, zwolnię ją i postaram się, aby Savannah mi się nie sprzeciwiła. Z drugiej strony widzę, że modli się w duchu, żeby była taka jak ona. Niedostępna i racjonalna. Żeby zaśmiała się i powiedziała "spadaj". Żeby się wściekła, podeszła do mnie i dała mi w twarz w imię feminizmu i szacunku do samej siebie. Bo taka była Candice Snow.
Ale nie przypadkowa laska.
Zatrzymuje się obok niej i trąca ją palcem w ramię, by przyciągnąć jej uwagę. Prycham, bo odnoszę wrażenie, że dziewczyna ledwo poczuła, o ile poczuła cokolwiek. Jednak odwraca się. Na jej twarzy pojawia się mieszanina zaskoczenia i rozdrażnienia.
Wtedy moja rudowłosa odzywa się do niej, uśmiechając się nerwowo. Każdy mięsień twarzy ją zdradzał i jestem niemal pewien, że w oczach brunetki wygląda na psychiczną.
Z tej odległości słyszę ledwo co rozmowę, ale naprawdę staram się, żeby wszystko zachować w pamięci.
- Pracuję dla Caina Hawthorne'a. Przysłał mnie tutaj, bo chce...
Doprowadzić cię do obłędu - dopowiadam w myślach.
- Bo chce spędzić z tobą noc. Więc zastanawiam się, czy ty też tego chcesz. A jeśli tak, to czy podpiszesz umowę poufności?
O mało nie wybuchłem gromkim śmiechem. Snow była jak taka mała, zagubiona dziewczynka. Potulna i grzeczna. A brunetka patrzyła na nią z góry, jakby urwała się z nie wiadomo jakiej gwiazdy. Nawet nie wiedziała, gdzie znaleźć taką umowę, pewnie podejrzewała, że Eric taką posiada. To prawda. Eric zna się na prawie. W gruncie rzeczy zna się na wszystkim.
Dziewczyna przestała wyglądać na rozdrażnioną i zmarszczyła nos z niedowierzaniem.
O tak, choć tutaj moja mała. A rudowłosa nie wierzyła, że się zgodzi. Teraz niech patrzy.
Myślę, że nadal nie wierzy. Patrząc po jej minie, ma nadzieję, że brunetka sądzi, że jestem draniem, odmówi i wszyscy będziemy uważać, że ten incydent nie miał miejsca.
- Cain Hawthorne chce spędzić ze mną noc?
I to jeszcze jak.
- Na to wygląda - odpowiada znudzona Snow.
Niech ją znienawidzi za to, że nie odmówiła od razu. I nienawidzi mnie, że ją wysłałem. Niech nienawidzi samej siebie, bo jest na tyle głupiutka, by próbować coś udowodnić światu.
- Nie wierzę ci - Nowa odwraca się i macha do mnie z zaciśniętymi ustami. Uśmiecham się przebiegle, gdy na twarz brunetki wkracza szeroki uśmiech i odmachuję.
- Widzisz? On się na to pisze - mówi wściekle, jakby w myślach wyobrażała sobie mojego morderstwo.
- O mój Boże, to ja też! - jej pisk jest irytujący, ale znośny. Stań sobie tak w tłumie, przed koncertem i rozdawaj autografy. Wtedy masz decybele wybijające w górę.
Przyglądam się jej.
Lśniące, czarne włosy, ciemne kocie oczy i skóra, jak u Królewny Śnieżki nie równały się z przeciętnością stojącej obok niej Snow. Była luźno ubrana, tak jakby gotowa na odparcie ciężkiego ataku. No i smutna. Może i nie mam matczynej intuicji, bo niby skąd, ale dar odczytywania z ludzkiej twarzy jakiś tam mam. Candice Snow coś męczy. Candice Snow jest dzięki tej przeciętności ładniejsza.
- Fantastycznie - odpowiada nieszczerze rudowłosa - Nigdzie się nie ruszaj, zaraz przyjdę - odwraca się i idzie w moją stronę pozornie pewnym siebie krokiem.
Tę grę prowadziły dwie osoby. Może nie miała zbyt dużego doświadczenia, czy milionów fanów albo miliardów avarów, ale była w niej dobra. Silna. I tak, równa mnie.
- Dziewczyna jest chętna - mówi z przekąsem - Potrzebuję umowy, a wtedy musimy jechać z powrotem. Powiedziała, że chce na nią zerknąć, ale sądząc po reakcji, jestem absolutnie pewna, że zgodzi się na wszystko.
- Cholera, cukiereczku - moje brwi powędrowały kpiąco w górę - Nic dziwnego, że Savannah cię lubi. Masz jaja.
- Nawet większe od twoich - odgryza się.
Uuu, kotek zaczyna gryźć. Powinienem zacząć uważać.
Wracamy do apartamentowca, tam Candice idzie od razu w stronę Erica, aby mieć wszystko z głowy i najpewniej wrócić do domu. Słyszę, że rozstrzyga się tam całkiem ciekawa dyskusja, w której Candy dostaje uznanie. Wkurza mnie tylko, że przy tym ręką Harveya spoczywa jej na ramieniu.
Kurwa.
- Popychadło - wtrącam się w rozmowę.
Dziewczyna odwraca się i mierzy mnie takim spojrzeniem, jakbym już teraz miał wbity nóż prosto w serce.
- Słucham? - próbowała zachować spokój.
Podchodzę i nachylam się nad nią z zadziornym uśmiechem.
- Powiedziałem, że jesteś popychadłem. Zrobiłaś to, co ci kazałem. Nawet nie próbowałaś walczyć, wyjść z tego z twarzą.
- Wyjść z twarzą? - mruga szybko, starając się nie wrzeszczeć - Nie muszę wychodzić z twarzą. Chciałeś, żebym załatwiła ci dziewczynę, i to zrobiłam. Jesteś zawiedziony tym, że o ciebie nie walczyłam. Ale wiesz co? Nie jestem taka jak one. Wiesz, co widzę, gdy na ciebie patrzę? - robi krok w moją stronę, a ja robię w jej. To było niewłaściwie. Znajdowaliśmy się zbyt blisko siebie, ale chcę usłyszeć, jak wybucha. Niech wyrzuci z siebie wszystko - Widzę kogoś zniszczonego, niewartego naprawy. A ty patrzysz na mnie, jak na tanią rzecz, która może zastąpić tą drogą, ukradzioną. Wszyscy jesteśmy, jak wazy, tyle że ty jak ta roztrzaskana na podłodze, której nie da się już poskładać. Więc pozwolę pozbierać skorupy komuś innemu. To bardzo proste. Więc baw się dobrze z tym swoim tymczasowym klejem - milczenie było wymowne, chyba każdy bał się odezwać i tak samo, jak ona, bali się mojej reakcji.
Ładnie. Bardzo ładnie. Nie spodziewałem się tak obfitego wybuchu z nią w roli głównej. Zaklaskałbym nawet, gdybym miał do tego przestrzeń. Eric wraca w tym samym momencie z podpisaną umową i przygląda się z daleka, nie rozumiejąc, co właśnie tu zaszło.
Mrużę oczy, a potem ruszam w stronę swojego pokoju.
- Gratuluję - uśmiecham się złośliwie - Właśnie zaczęłaś wojnę.
Wracam do pokoju i pierwsze co widzę, to stojąca na szafce butelka wina. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie byłem zaskoczony.
Niezbyt zabawny fakt - gdy jest się abstynentem, trzymanie butelki wina w ręce jest równoznaczne z trzymaniem półautomatu. Destrukcyjne, ale z jakiegoś powodu wciąż legalne.
Nie wiem, kim jest ten pojeb, który wysłał mi flaszkę do mojego prywatnego pokoju i to bez wiedzy Erica oraz reszty załogi, ale kimkolwiek jest, ma informacje od kogoś z mojego otoczenia, złośliwe zamiary i zbyt dużo wolnego czasu.
Za każdym razem, gdy przyjeżdżaliśmy do nowego miasta, Finnegan czy Savannah dzwonili do hotelu i kazali opróżnić minibarek z alkoholu. Trzymano mnie z daleka od wszystkiego, czym mógłbym się upić, włączając w to nawet głupi płyn do płukania ust. Nie byłem aż na tyle zdesperowany, ale faktem też jest to, że nie wiem, jakbym się zachował, gdybym był. Obecnie najprawdopodobniej miałem inne rzeczy, które zawracały mi głowę. Dosyć skutecznie. I chociaż byłem zbyt zajęty nienawiścią do świata, by szukać dziewczyny do zaliczenia i się narąbać, moja trzeźwość była głównie przypadkiem i wynikiem mojego lenistwa.
A teraz miałem butelkę wina i chwilę dla siebie.
Nieźle.
Candice wypełniła swoje zadanie na medal, a ja pokazałem, że potrafię być równie okrutny, co arogancki. Mój kumpel dowiedział się, że za kręcenie się wokół tego, co moje, zostanie co najmniej poturbowany przez pędzący samochód. Eric jest zadowolony z tego, że nie musi mnie pilnować przez dwadzieścia cztery na siedem i może zacząć się bardziej interesować, jak porobić moją agentkę. Za to Sav, co graniczy z cudem, przestała mnie opierdalać przez telefon.
Słyszę szmer, gdzieś niedaleko, więc odwracam się, widząc stojącą niedaleko dziewczynę, która miała być moją dzisiejszą rozrywką.
Nie, nie mam ochoty. To jest zbyt łatwe. Powiedzmy, że zdążyłem się spełnić, pokazując Snow, że ile razy się stawia, tyle razy robię się bardziej uparty.
Sięgam po długopis, karteczkę i piszę na niej krótką wiadomość do kumpla:
"Liczę, że kiedyś się odwdzięczysz. Zajmij się nią dobrze"Składam ją na cztery i wręczam jej papierek do ręki.
- Idź do pokoju obok, weź to, daj chłopakowi, który najpewniej gra na konsoli i powiedz, że to prezent ode mnie - wykrzywiam usta w chytrym uśmiechu i w ten oto sposób pozbywam się dziewczyny ze swojego otoczenia. Nie ukrywa zdziwienia, ale wychodzi. Z racji, że jestem wspaniałomyślny, nie zostawiam jej bez urozmaicenia wieczoru. Jasper się nią zajmie lepiej ode mnie.
Z racji tego, że Eric przetrząsa wszystko, aby tylko mieć absolutną pewność, że nie jestem sobie w stanie zrobić krzywdy bardziej, czy też mniej świadomie, muszę schować moją kuszącą opcję w postaci butelki w bezpieczne miejsce i wyjąć ją dopiero wtedy, gdy będzie na to okazja. Chowam ją między ubrania na półce w garderobie. Odbiłoby im, gdyby dowiedzieli się, że znalazłem w pokoju wino. Gdy Eric po raz pierwszy otworzył drzwi do pokoju i znalazł tam butelkę Queen Margot, wyrzucił ją przez okno, przeklinając. Patrzył, jak rozbija się na betonie, a potem zamknął się w pokoju i nie wychodził przez najbliższe pół godziny. Dopiero gdy przekonali mnie, że mam iść do niego i sprawdzić, czy wszystko w porządku - właściwie zostałem do tego zmuszony przez Savannah, która o mało nie wyrwała mi ręki z braku, ciągnąc do pokoju Erica, gdyż jej nie chciał wpuścić - wyszedł w miarę ogarnięty. Przezywał małe załamanie.
A Candice... przeczesałaby cały świat, żeby namierzyć kretyna, który próbuje mnie zachęcić do picia i utrudnić jej pracę jeszcze bardziej niż to możliwe. Zajrzałaby pod każdy głaz, dopóki by go nie znalazła.
Co z tego, że wiem, kim ten kretyn jest i gdzie się znajduje?
W łóżku z moją byłą narzeczoną.
Przypomniało mi to, że muszę stworzyć plan, jak przelecieć Nową, zanim zejdę się z Mer. Ona była zdrajczynią, ale ja nie.
Ta decyzja nie była ani przemyślana, ani nawet szczególnie mądra. Pewnie, że widziałem, jak Candice kuli się w sobie, gdy odgarnąłem jej włosy na bok i odkryłem wyraźny ślad malinki - zrobionej oczywiście przez Harveya - na szyi, ale nie byłem zazdrosny. Moje serce przewróciła się bezradnie, jak zraniony żołnierz, bo Lawson nie zasługiwał na nic. A już na pewno nie na jedyną dziewczynę tutaj.
Jedyną. Dziewczynę. Pośród. Tego. Gówna.
Jeśli ktokolwiek ma ją tknąć, będę to ja, a nie mój fałszywy przyjaciel.
Wychodzę z garderoby i przechodzę przez sypialnię, prosto do salonu. Łapię za notes z notatkami z poprzedniej nocy.
Progres.
Potrzebuję tego więcej, a jeśli tak jest, potrzebuję też rudowłosej.
Eric wchodzi do środka, rozmawiając z Savannah przez telefon.
- Savannah. Savannah. Saaav - wyraźne zmęczenie w jego głosie musi oznaczać, że kobieta truje mu głowę od jakichś dziesięciu minut. Unosi spojrzenie na mnie i włącza głośnomówiący.
- Chyba nie muszę ci mówić, jak bardzo jestem wytrącona z równowagi, a co dopiero wszystkie szczury biznesowe, z którymi mamy podpisane kontrakty. On nie może sobie robić tego, co mu się żywnie podoba, a ty jeszcze wydałeś zgodę, jak ja tu, kurwa, ślęczę nad tym, aby wizerunek zespołu równał się z wielbieniem pogańskich bóstw w czasach ciemnoty!
Eric unosi brew i wyciąga do mnie telefon. Krzywię się i zamaszyście kręcę głową.
- Mam tylko nadzieję, że jest, cholera jasna, trzeźwy, bo wtedy anihiluję was w trybie natychmiastowym!
- Wszystko jest pod kontrolą, zaufaj mi. I jeśli jakimś cudem będę musiał go zostawić samego na kilka godzin, zajmie się nim Candice. Ta dziewczyna pilnuje go niczym sokół.
Wyrzucam papierosa do kosza, chociaż bursztynowa końcówka wciąż płonie. W pokoju rozniósł się zapach spalonego plastiku, a ja opadłem na kanapę i wbiłem spojrzenie w sufit.
Eric przełącza z powrotem na tryb "nie słychać darcia mordy mojej agentki" i wkrótce zakończył rozmowę. Rzuca telefon na czarny marmur kuchennej wyspy.
- Co tam?
Ukradłem butelkę wina i pewnie wypiję ją duszkiem następnym razem, gdy mnie wkurzysz.
- Napisałem piosenkę.
To brzmiało lepiej.
- Dobra jest?
- Myślisz, że powiedziałbym ci, gdyby była do dupy? Oczywiście, że jest dobra - chociaż, kto tak naprawdę mógł to wiedzieć? Sztuka jest jak miłość - zbyt subiektywna, by artysta patrzył na nią jasno.
- Chcesz mi ją zagrać? - Eric opada na fotel obok.
Jak na zawołanie pojawił się również Jasper, a za nim Harvey. Zmierzył mnie bolesnym spojrzeniem, a ja nawet nie zareagowałem. Ten pierwszy opadł tuż obok mnie, będąc bez koszulki i mając rozmazany ślad szminki na podbródku. To znaczy, że mój prezent mu się podobał. Kopnął mnie w udo, co miało przyciągnąć moją uwagę i powiedział ciche "dziękuję", szczerząc się, jak głupi.
Nowa piosenka była długa. Po raz pierwszy od wieków wierzyłem w coś, co zrobiłem. To było przyjemne uczucie.
- Tak, zagraj nam, Hawthorne. Serenadę, jakbyś grał dziewczynie - Jasper wachluje rzęsami, łapiąc się za pierś tuż nad sercem.
Harvey wygląda na spiętego i nic nie mówi. Ale to chyba dobrze, wziąwszy pod uwagę, jak zakończyła się nasza ostatnia rozmowa.
Uśmiecham się kpiąco.
- Wymaga jeszcze dopracowania, ale niedługo dam wam nuty.
- Nuty czego? - odzywa się podekscytowany Jasper.
- Mojej nowej piosenki.
- Napisałeś piosenkę? - jakby to była jakaś nowość. W sumie jest. Mam napisać nowy album, bo Savannah siedzi na mnie, jak kura na jajkach, a ja mam dość wysłuchiwania jej jęków, że muszę stworzyć coś niepowtarzalnego. Ta piosenka może być początkiem właśnie tego czegoś.
- Tak.
- Niech zgadnę - wtrąca Harvey - Candy pomogła?
Zamieram na chwilę, ale potem uznaję, że jestem ponad to i ignoruję go.
- Powiedziałem Harveyowi, że widziałem was na podłodze kiedyś tam, a dzisiaj zepsułem wam uroczy moment przy drzwiach - oznajmia Jasper z pełnymi ustami, w które napchał sobie garść Skittles'ów - Wiesz, żeby podkręcić atmosferę.
- Kretyn - mamrocze Eric, kręcąc głową.
Harvey wciąż się na mnie gapi, jakbym zabił jego pieprzonego kotka. Uważam za dziwne to, że czuje coś do Snow. Przecież znają się parę dni? Kiedy rozwinął te wszystkie uczucia? A może odkrył, że jest kobietą?
- Była przy tym, jak napisałem piosenkę - oznajmiam beztrosko, nie chcąc rozdmuchiwać tematu.
Harvey zaciska szczęki.
A temu, kurwa, znowu, o co chodzi?
- Wiedziałeś, że się nią interesuję od chwili, gdy zacząłeś ją traktować, jak bezwartościową, niepotrzebną rzecz. Czyli, pomyślmy, od początku.
- No cóż, może to mnie zainspirowało, by też się nią zainteresować? - wzruszam ramionami.
Włączam telewizor i przeglądam kanały.
Harvey zamyka oczy i z westchnieniem opada na oparcie kanapy.
- To nie jest dobry pomysł, Cain. I nawet nie chodzi o mnie. Po prostu ty nie masz na tyle poukładane w głowie, by zacząć związek. Najpierw musisz się zmierzyć z własnymi demonami.
Czy on jest moim przybocznym analitykiem psychiki Caina Hawthorne'a?
- Związek? - śmieję się - A kto tu, kurwa, chce związku?
Meta tej gry, czyli porachunki z Darrenem, czeka tuż za rogiem. A obecność Harveya przypomina mi, że z Darrenem będzie Meredith, i że czas ją odzyskać. Lawson przypominał mi o wielu rzeczach, ale przede wszystkim o tym, że jestem lubiącym rywalizację gnojem. I że wszystko, co robię, robię po to, aby udowodnić, że jestem numerem jeden.
Najlepszym artystą.
Najlepszym muzykiem.
Najlepszym kochankiem.
Wstałem z kanapy i wyszedłem na balkon.
Jestem jak półautomat, w pełni naładowany i gotów wystrzelić. Jestem swoim własnym upadkiem. I w głębi duszy o tym wiedziałem.
Candice?
+80 PD
+80 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz