Wywracam oczami i otwieram drzwi od naszego mieszkania, słysząc za sobą tylko cichy chichot rudowłosej.
Przez ten czas próbowałam odzyskać siły po szalonej nocy i dzikiej przygodzie. Próbowałam, bo niedługo potem słyszę dzwonek do drzwi, które poszła otworzyć Candy.
- Eee... Izzy? - słyszę dziwnie zmieniony i podejrzany głos rudowłosej i od razu moja postawa robi się bardziej czujna.
Ten głos nie oznacza niczego dobrego, a jeśli już u niej występuje, to znaczy, że jeśli tylko wyściubię nos z kuchni, to napotkam niespodziankę.
Dlatego udaję, że mnie tu nie ma. Ktokolwiek to jest, nie zamierza mnie dzisiaj widzieć. Tylko jeszcze o tym nie wie.
Zaciskam usta, a gdy słyszę kroki, chowam się obok szafki.
Na całe szczęście to tylko Candice. Patrzy na mnie pytająco.
- Co ty robisz?
- Ciii - uciszam ją gestem - Nie ma mnie - szepczę, ale w tym samym momencie, widzę Keitha, znajomego z uczelni, ale co on tu robi do cholerki, to nie mam pojęcia.
Albo jednak mam.
Fuck.
- Izzy?
- O, Keith - natychmiast się podnoszę i szczerzę jak głupia. Widzę, jak Candy ledwo powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem, ale uciszam ją spojrzeniem. Tym z tego rodzaju, który rozpozna tylko i wyłącznie ona - Co tu robisz?
- Miałem być na tę godzinę. Zagroziłaś, że jeśli nie będę na czas, to przedziurawisz mi głowę - patrzę na niego, jak - nie ukrywajmy tego - na debila.
Przepraszam, słucham, że co?
- Na TĘ godzinę? - pytam, jakbym nie usłyszała dokładnie.
Kompletnie nie wiem, co się tu wyrabia. Skąd on się tu wziął? Właściwie, co tutaj dokładnie robi? I dlaczego nie pamiętam, że cokolwiek takiego mu mówiłam?
- Napisałaś wiadomość, że wisisz mi przysługę i masz już pomysł, jak ją spłacić. Mam cię zaprosić do baru - od momentu, kiedy zaczął mówić, nawet nie drgnęłam. Mało tego, ledwo oddycham, bo ten moment z mojego życia totalnie uciekł mi z głowy. A moja droga przyjaciółka nie pomaga mi w tym ani trochę, bo stoi z Keith'em i boki zrywa.
- Napisałam ci to w wiadomości? - jeżeli za długo będę wyglądać, jakbym urwała się z choinki, to ta sytuacja zrobi się jeszcze bardziej głupia, niż dotychczas jest.
- Tak - chłopak marszczy brwi i przygląda się mi uważnie. Uśmiecham się niepozornie, żeby jakoś rozluźnić gęstą atmosferę i opieram się biodrem o szafkę, żeby wyglądać chociaż trochę na rozluźnioną.
Świetnie. Lepiej być nie mogło.
Zaprosiłam faceta, a konkretniej znajomego z kierunku na randkę. W ramach spłacenia przysługi. Rozumiecie? Przecież człowiek może się puknąć w łeb, a się nie nauczy, że telefon się wyłącza, jak się upija u obcego faceta. Przyrzekam, że Kai nie dowie się o tym, ale oberwie mu się, że na to pozwolił. Nieważne, że jestem dla niego niemalże obcą dziewczyną, która na pewno w jego oczach nie do końca jest normalna.
Dobrze. Trzeba wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- A, taaak - łapię się za głowę, a z mojego gardła wydobywa się piskliwy chichot rozbawienia. Przynajmniej miał tak brzmieć - Totalnie zapomniałam o tym. Przepraszam. Miałam tyle na głowie... wiesz... róże... dziwne rzeczy - jąkam się, nie do końca wiedząc, co mam powiedzieć.
- Impreza u obcego faceta... - słyszę w dali Candy, która spogląda na mnie przez ramię.
- Moja przyjaciółka źle się dzisiaj czuje - chwytam go za rękaw i ciągnę do salonu - Siadaj, ja się tylko szybko ogarnę i możemy iść - uśmiechem się szeroko i natychmiast ulatniam siebie to swojego pokoju.
Zamykam drzwi trochę zbyt mocno, a gdy już czuję się bezpieczna w swojej przestrzeni osobistej, opieram czoło o zimną powierzchnię drewna.
- No pięknie, Mortensen. Masz babo swój upieczony placek z zauroczonym chłopakiem w pakiecie - zaczesuję palcami włosy do tyłu i wzdycham głośno, rozglądając się po swoim pokoju.
Brittany spogląda na mnie ze swojego posłania jakby ze współczuciem i zrozumieniem. Moje kochane dziecko zawsze mnie rozumie. Oto facet mojego życia. Gdyby tylko można było go uczłowieczyć.
Isabelle Ghate Mortensen. To nie pierwsza sytuacja, w którą się wpakowałaś. Skoro się w niej znalazłaś, to się z niej też wydostaniesz. Pójdziesz na tę jedną randkę, spłacisz to, co musisz i będzie z głowy. Co może pójść nie tak?
Sprawdzam w telefonie, co ja tam mu nagadałam. Wpakowałam się w bar, w dodatku w ten, gdzie nie trzeba tylko siedzieć i pić. Można też tańczyć. Modlę się więc, żeby tylko Keith nie lubił tańczyć.
Wbijam się w jakąś odpowiednią, ale stosunkowo też ładną sukienkę, podkreślam delikatnie oczy kreską i tuszem, mażę usta czerwoną szminką, którą ukradłam przyjaciółce i rozczesuję włosy. Chowam gumkę do włosów w razie czego do środka, ale nie zamierzam pić. Już na samo słowo "alkohol" się wzdrygam.
Bardzo śmieszne. Jak zaproponuje, to zgodzę się na jednego lub dwa drinki, ale nie więcej. Jednak ta wizyta u Kaia czegoś mnie nauczyła.
Pierwsze - nie ufać przystojnym typom w szpitalach.
Drugie - nie pić w ich domach.
Trzecie - jak już się upiłaś, to wyrzuć telefon. Nieważne gdzie, najlepiej do wody, żeby nie działam przez całą noc, a nawet dłużej. Oszczędzisz sobie takich sytuacji.
Wychodzę z pokoju gotowa i z przyozdobioną twarzą w miarę szczery uśmiech. Mimo wszystko nie chcę mu sprawić przykrości. W końcu to mój kolega ze studiów. I tak zaoferuję mu dosyć nieprzyjemną odpowiedź w postaci "nie interesują mnie żadne związki". Dosyć brutalne iść z nim na "randkę", a potem podziękować, ale nie czułabym się dobrze, nie wywiązując się z obietnicy.
Gdy wychodzimy z mieszkania, Candy szepcze tylko, że życzy mi powodzenia, a ja odpowiadam jej prychnięciem.
Na miejsce dojeżdżamy szybko. Wchodzimy do ciemnego pomieszczenia, aby po chwili znaleźć się w na wpół oświetlonym parkiecie, albo coś co przypomina parkiet. Pozwalam Keithowi wybrać miejsca i na moje nieszczęście jest to zbyt blisko parkietu.
Dobra twarz do złej gry.
Zamawiamy po jednym drinku na początek. I nie zrozumcie mnie źle, rozmowa nie jest zła, ale po prostu typowo koleżeńska. I być może chłopak bardzo się stara, ale dopóki nie będę tego chciała nic z tego.
A tym bardziej, kiedy zaprasza mnie do tańca.
Przełykam cicho spory łyk swojego drinka i podaję mu dłoń, żeby iść zatańczyć ten nieszczęsny taniec. Gdzieś w połowie piosenki ulatniam się do toalety, zostawiając go czekającego na boku.
Minęło dopiero pół godziny, więc muszę wytrzymać jeszcze z tak godzinkę. Będzie najodpowiedniej.
Planuję sobie w głowie wszystko po kolei, mając chwilę spokoju w łazience, poprawiam się na szybko, myję dłonie, zaczesuję włosy do tyłu i wychodzę. Dumna, jakby u mnie było wszystko w porządku.
Mijam róg i wtedy uderzam w kogoś, ale przytrzymuję się ściany, dlatego też nie upadam na podłogę.
Już mam tego kogoś opieprzyć za to, że nie patrzy, jak chodzi, ale rozpoznaję tę blond czuprynę. On chyba też, bo jego mina jest równie zdziwiona.
- Nath... - mówię, nawet się nie witając - Powiedz, że nie ma tu z tobą Kaia - szepczę, jakby to było tajemnica, ale okazuje się, że wcale niepotrzebnie, bo odpowiada mi głos za mną.
- A co? - zamykam oczy, gratulując sobie w myśli. Biorę głęboki wdech i odwracam się powoli z uśmiechem.
- Czeeeeść - przeciągam, mierząc go spojrzeniem.
Kai unosi brew i wygląda jak gniewny bóg, zstępujący Mars na pole bitwy.
- Co tu robisz? - pytam dosyć idiotycznie.
- A ty?
- Po raz kolejny mi nie odpowiadasz na pytanie, które zadałam pierwsza - mądruję się, ale nie działa to na niego ani trochę. Totalnie zapominam o Nathanielu, który stoi za mną. A przynajmniej stał, bo oglądam się przez ramię, a chłopaka już tam nie było. Ulotnił się jak para.
- Miałem nadzieję, że nie spotkam cię tutaj, chochliku - przykładam rękę do piersi i gestem pytam, czy właśnie powiedział to, co myślę, że powiedział.
- Śledzisz mnie? - marszczę brwi i opieram dłonie na biodrach.
- Powiedziałbym, że to ty śledzisz mnie - odgryza się i w ramach tego, krzyżuje ręce na piersi, przypominając męską wersję mnie. Nie wiem, czy robi to specjalnie, czy już sobie to wmawiam, ale nie mam czasu na kłótnię z nim. Kolejną, przypominam.
- Wybacz, że zniszczę ci światopogląd, ale jestem na randce - mówię dumnie, jakby to miało wywrzeć na kimś wrażenie. Tymczasem nie wywiera nawet na mnie.
Bo co to za wymuszona randka.
- Doprawdy? - mówi beznamiętnie i mierzy mnie spojrzeniem.
- Tak, więc wybacz, ale się spieszę - próbuję go minąć, ale chwyta mnie za ramię.
Zaskoczona odwracam się w jego stronę, ale nie wyrywam ręki. Patrzę mu wojowniczo w oczy i czekam, aż odczyta moje spojrzenie i sam puści. Wkrótce to robi, ale z bezczelnym uśmiechem.
- Widziałem, bawisz się wybornie - czyżbym słyszała w jego głosie dozę sarkazmu?
- A skąd ty możesz wiedzieć, jak się bawię? - wzrusza ramionami w odpowiedzi, co mnie nie satysfakcjonuje.
- Myślałem, że nie chodzisz na randki - jego niemal kpiący ton zaczyna powodować we mnie narastającą chęć nakrzyczenia na niego, ale wystarczy mu chyba moje wymowne spojrzenie i usilnie miły uśmiech.
Nie jestem wredną zołzą, okey?
Siadam na taboret przy blacie barowym, zaraz obok niego.
- Bo nie chodzę - wzruszam ramionami - Już nie chodzę. A on - wskazuję ruchem głowy na chłopaka w dali, który nadal na mnie czeka - Byłam mu winna przysługę. Jestem honorowa, a że akurat ta przysługa ma polegać na wspólnym spędzeniu wieczoru z nim w barze, to co mi szkodzi?
- Ciekawe, jaka to mogła być przysługa, hm? - Kai unosi brwi i przygląda mi się uważnie.
Potrzebuję chwili, zanim mrużę oczy i odwracam się w jego stronę. Opieram łokcie o blat, łącząc dłonie i kładąc na nich podbródek z tajemniczym uśmieszkiem. Przybliżam do niego twarz niemal maksymalnie, aż widzę mieniące się w tym słabym świetle złote punkciki na zielono-szarej barwie jego tęczówek. Wachluję rzęsami i przechylam głowę, wydając z siebie cichy i przyjemny pomruk.
- Chciałbyś wiedzieć, prawda? - przejeżdżam palcem po jego policzku - Może kiedyś ci powiem? A może nie? - odsuwam się od niego i wstaję... nie, zeskakuję z wysokiego taboretu i macham do nich - Miło się rozmawiało, ale jestem na ten wieczór zajęta - posyłam ostatnie spojrzenie Kaiowi i odwracam się od niego, przeciskając się przez tłum, aby wrócić na tę nieszczęsną randkę, którą sama sobie zafundowałam.
Kai?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz