Uniosłam brwi, obserwując jak chłopak, a właściwie już mężczyzna o chłopięcym usposobieniu wbiega do jednego z pomieszczeń i z euforią zatrzaskuje za sobą drzwi. Pokiwałam w zrozumieniu głową, spokojnie przyjmując do wiadomości jego wybuch energii i wróciłam do głaskania miękkiej sierści kota rozłożonego na moich kolanach. Mało było rzeczy, które mogły mnie w życiu zaskoczyć. Po jednak chwili przeniosłam swoje spojrzenie na brunetkę stojącą naprzeciwko mnie i zabawnie marszczącą brwi.
— On tak zawsze? — spytałam z uśmiechem. Wiele bym dała, by na co dzień móc otaczać się tak pozytywnymi osobami, jak ona miała okazję. Wesoła aura płynąca od ekscentrycznego projektanta była wręcz zaraźliwa. Czułam, że nawet mój nastrój się dzięki temu poprawia, a to niemal graniczyło z cudem. Jak widać, miałam do czynienia z prywatnym pogromcą zdepresjowanych nastolatek. Młode fanki sławnych piosenkarzy, nie mogące wybrać się na ich koncert i z tego powodu tnące się mydłem w płynie powinny leczyć swoje załamanie nerwowe u tego człowieka.
— A nawet gorzej. — Przewróciła oczami, jakby niewerbalnie chcąc mi przekazać, że ten typ już tak ma. Na usta cisnął mi się kolejny uśmiech. Pokręciłam głową, rozbawiona.
— Też kiedyś taka byłam, także dogadywanie się z wiecznymi dziećmi mam we krwi — powiedziałam. Zaczynałam lubić tę dwójkę, mimo naszego marnego początku. Jeśli przeznaczenie układa te wszystkie scenariusze z życia ludzi, to najwyraźniej był to znak od niebios, że aby znaleźć znajomych częściej muszę brudzić drogie płaszcze.
— Teraz już nie? — spytała, wstając. Wyrwana ze swoich rozmyślań, w pierwszej chwili nie wiedziałam, co miała na myśli.
— Co? — wyrwało mi się głupio.
— Czy teraz już nie jesteś taka — wyjaśniła, idąc do kuchni. Najwidoczniej przypomniała sobie o tym, że przed nagłym nalotem Shane'a zaczynała robić obiad. Ja również zdążyłam o tym zapomnieć przez tą chwilę. Podążyłam za nią bezwiednie, nadal trzymając na rękach mruczącą kulę zwaną inaczej kotem. Chyba mnie polubił, bo reagował głośnym, zadowolonym mruczeniem na każdy mój dotyk. Skupiłam się na drapaniu go za uszami i oparłam się plecami o jedną z szafek, patrząc na Koyori rządzącą się w kuchni. Wyglądała, jakby była w swoim żywiole. Ja owszem, umiałam co nieco upichcić, ale nie znajdowałam w tym żadnej frajdy. Traktowałam to bardziej jak swój przykry obowiązek, bo właściwie to właśnie tym dla mnie ono było.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Na pewno jestem inna niż przed kilkoma miesiącami, ale zaczęłam wracać do formy. Gdzieś w sobie czuję tę dawną iskrę. Chyba muszę ją na nowo rozpalić. — Przyglądałam się, jak skupiona na wykonywanych przez siebie czynnościach dziewczyna marszczy zabawnie nos. Ja na przykład, gdy intensywnie nad czymś myślałam, skubałam zębami dolną wargą lub przeczesywałam włosy ze trzy razy na sekundę.
— Cóż, jeśli poznasz Shane'a bliżej, nie będzie to trudne — podsumowała trafnie całą jego postać i puściła mi oko, a ja wybuchłam śmiechem, przypominając sobie jego nagłe olśnienie, przypominające scenę ze słynną "Eureką".
— Jak dla mnie w porządku, liczę tylko na to, że więcej płaszczy przy tym nie ucierpi — oznajmiłam, oczywiście nie na poważnie. — Iskrę to będę miała, gdy moja współlokatorka się o tym dowie. A właściwie cały pożar.
— Spokojnie, niczego się nie domyśli. Nasz cudotwórca nie zostawia po sobie śladów — wyszeptała konspiracyjnie drugie ze zdań, komicznie zasłaniając przy tym usta jedną dłonią. Uśmiechnęłam się na te słowa i gest. To naprawdę miło z ich strony, że zechcieli pomóc mi w naprawie szkód. Ktoś inny mógłby po prostu zostawić mnie samą z problemem. Czułam się wdzięczna za to, że poświęcali mi swój czas.
— Pomóc ci w czymś? — spytałam, kiwając głową w jej stronę. Miałam oczywiście na myśli gotowanie, bo nie chciałam tylko tak stać i przeszkadzać. Chwilę się namyślała, jednak zapewne domyśliła się moich intencji i przydzieliła mi jakieś zadanie. Spokojnie odstawiłam kota na podłogę i do niej podeszłam, a w tym samym momencie drzwi do pokoju naszego projektanta otworzyły się z hukiem, zwiastując jego ponowne nadejście. Odwróciłam się w tamtą stronę, zastanawiając, jaką nowinę obwieści nam tym razem.
Koyori?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz