Strony

16 lut 2020

Od Jonathana - CD. Lucille

          — Plany na dzisiaj? — spytała Amber, stawiając przede mną kubek z kawą. Była ubrana w moją przydługą na nią bluzę i krótkie spodenki, a długie, ciemne włosy związała w dobieranego warkocza. Ostatnimi czasy na tyle przyzwyczaiłem się do jej obecności, że nie zwracałem już większej uwagi na to, że praktycznie mam współlokatorkę.
          Wzruszyłem ramionami. Byłem okropne zaspany i jedyne, co w tym momencie wyglądało na mnie dobrze, to włosy. One zawsze były perfekcyjne.
          — Teraz kompletny relaks i wyrzucanie sobie, czemu wstałem tak wcześnie, a później przejażdżka do agencji. 
          — Ósma rano to dla ciebie wcześnie? — spytała z niedowierzaniem. Oto ona, drodzy państwo. Typ dziewczyny, która nieważne o której godzinie padnie, i tak jest już z powrotem na nogach o wpół do szóstej i to w pełni wypoczęta. Podejrzewałem, że to zasługa jej leków, ale nawet słowem nie odezwałem się na ten temat.
          — Nie każdy jest robotem — skwitowałem cierpko, upijając łyk czarnej kawy. Nie słodziłem, ani nie dolewałem mleka czy śmietanki. Większość moich znajomych krzywiła się, widząc, co piję, a ja lubiłem wtedy żartować, że czymś trzeba napędzać moją duszę. Kawa bez żadnych udoskonalaczy i słodzików była obecnie moim ulubionym napojem.
          Zaśmiała się, nie podjęła jednak tematu.
          — Jakaś sesja? — spojrzała na mnie, mrużąc oczy, które nieomal się jej zaświeciły, gdy wypowiadała to słowo. Prychnąłem.
          Amber to moja kuzynka. Oczywiście niebiologiczna, jednak była kuzynką mojego przybranego rodzeństwa i od zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Po wypadku nasze relacje zacieśniły się, bo obydwoje potrzebowaliśmy wsparcia w obliczu straty najbliższych nam osób. Rok temu szatynka poleciała ze swoim narzeczonym na wycieczkę po pięknych, ciepłych, nadmorskich krajach, w celu świętowania ich zbliżającego się wielkimi krokami ślubu. Wróciła dwa miesiące później. Sama. Elliot zdradził ją tam z dwiema świeżo poznanymi kobietami o ciemniejszej skórze i pełnych kształtach. Wesele zostało odwołane, a Amber przymusowo wysłana na terapię, bo zachowywała się jak wrak człowieka. Kilka tygodni temu wróciła do Avenley River i odwiedzała mnie tak często, jak tylko się da, z racji, iż nie miała tu prawie nikogo innego do nękania. Moje zwierzęta i pracę kochała bardziej niż mnie, dlatego prawie cały czas tutaj spędzała na zabawianiu ich, wyżeraniu pysznych zapasów z mojej lodówki — jestem świetnym kucharzem, o czym niewiele osób wie — i wypytywaniu mnie o moją karierę. Poniekąd było to zabawne, czasem jednak irytowało. Wiedziałem, że tylko czyha na to, by w końcu dopaść mnie w pracy, a takiej okazji jak sesja by nie przepuściła. Cieszyłem się, że wróciła do życia i znów zachowywała się jak dawniej, ale osobowość nabuzowanej hormonami nastolatki dawała czasami w kość.
          — Tak. Jedna z marek, z którą współpracujemy, wypuściła nową linię ciuchów. Nawet nie chce mi się zapamiętać, która to, w każdym razie zażyczyli sobie, bym to ja je zareklamował. Za to Beatrice ma dzisiaj wywiad i od wczoraj błaga mnie, żebym i ja zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań. Zazwyczaj tego nie robię, ale ponoć to jakaś prestiżowa firma i świetna okazja dla nas, przynajmniej ona tak twierdzi. — Przewróciłem oczami. — Lepiej, żeby cię tu wieczorem nie było. Watters lubi wpraszać ludzi do mojego mieszkania. — Przestrzegłem. Właściwie to nawet nie skłamałem. To bardziej niż pewne, że jeśli zgodzę się wspomóc ją w wywiadzie, to skończy się to tak, że wszyscy, łącznie z reporterami, wylądujemy u mnie. Potem oni wyjdą, a Beatrice będzie mnie za to przepraszać, jednocześnie zajadając się moją czekoladą i kradnąc moje zwierzęta. Dobrze ją znałem. Odkąd po jej załamaniu nerwowym wróciła do łask swojego przełożonego, starała się robić wszystko, by znów mu nie podpaść. Chciała doprowadzić swoje projekty do końca bez ciągłego przerywania jej w trakcie, a udany wywiad mógłby jej to zapewnić.
          — Dobra, zrozumiałam. — Amber uniosła ręce do góry. — Nie chcesz mnie tu, małolacie.
          — Będziesz mi teraz wypominać ten rok? — Uniosłem ostrzegawczo brew. — Starsza, ale głupsza. Przelicz, ile życia spędziłaś na lataniu za kimkolwiek, kto by cię zechciał.
          — Och, powiedział ten, który prawie całe życie nie potrafi zagrzać sobie u nikogo miejsca, bo jest debilem.
          To nie mogło się skończyć inaczej, niż wielką bitwą na poduszki dwójki poważnych, dorosłych ludzi, w którą bardzo szybko włączył się owczarek, labrador i mudi. Kot jedynie obserwował nas z wyższością z kuchennego blatu.


          Do agencji wpadłem spóźniony o kwadrans, nie spieszyłem się jednak. Wyznawałem zasadę, że to mnie ludzie oczekują, a ja nie będę do nich biegał. Efektowne wejścia były moją wizytówką, więc i tym razem nikt nie był zaskoczony, widząc mnie po czasie. Beatrice zdążyła zaparzyć sobie już kolejną kawę z rzędu, co wywnioskowałem po stanie jej oczu. Wyglądała jak narkomanka, ale rozumiem ją jak najbardziej. Terminy projektów goniły, a i niebawem miała udzielać tego ważnego dla niej wywiadu. Nadal nie wiedziałem, czy zgodzić się ją w nim wspomóc. Chciałem, by udowodniła samej sobie, że potrafi poradzić sobie sama.
          Wracając do mojego dzisiejszego zadania — współpracowałem z tą marką od około roku. Jej przedstawiciele naprawdę dobrze mnie znali, a z fotografami byłem na ty, więc po wejściu do odpowiedniej sali nie skupiałem się na rzewnych przywitaniach, a jedynie kiwnąłem wszystkim głową z czystej uprzejmości i od razu oddałem się w ręce stylistów.
          Lubiłem tę pracę. I nie chodziło tu o rozpoznawalność czy popularność. Czułem się pewny w tym, co robię i naprawdę dobrze mi to wychodziło. W pierwszej agencji, u której pracowałem, a do której nadal mam sentyment, prawidłowo odkryli mój potencjał i pokazali mi, jak efektownie pracować, by dać z siebie jak najwięcej i pokazać ludziom moje atuty, by decydowali się we mnie inwestować. To jasne, że nie zawsze było kolorowo, ale w żadnej pracy nie jest. Ja za to mam teraz cudownych współpracowników, którzy od dawna zastępują mi rodzinę, odpowiadające mi warunki — to moja trzecia z kolei agencja i w tej w końcu zagrzałem miejsca na najdłuższy czas — i przede wszystkim, zwyczajnie jest mi tu dobrze. Agencja jest moim drugim domem. Niejednokrotnie, podczas dłuższych, męczących, całodniowych sesji nawet moje zwierzaki przychodziły tu, by odstresować mnie podczas przerw. Oczywiście pilnował ich Steve, gość, którego zatrudniłem do opieki nad nimi, gdy mnie akurat nie było w domu, ale nie zmienia to faktu, że nawet im to miejsce dobrze się kojarzyło. Nie zamieniłbym tej pracy na nic innego. W tej chwili bardziej satysfakcjonować mogło mnie tylko poszerzanie swoich zasięgów.
          Jak zwykle odpłynąłem myślami, podczas gdy inni skakali nade mną i upewniali się, że wyglądam wiele bardziej niż przyzwoicie, bym mógł stanąć tak przed aparatem. To akurat było przyjemne. Najbardziej uwielbiałem, jak ktoś układał mi włosy, o ile oczywiście miałem do tej osoby na tyle zaufania, by oddać się w jej ręce. Jeśli chodzi o moje piękne, wypielęgnowane, ciemne kosmyki, miałem na ich punkcie okropną słabość i nie chciałem, by ktokolwiek niepowołany zrobił z nich coś, czego później będzie żałował. Nawet Beatrice wiedziała, że swoje ekscentryczne pomysły ma trzymać z dala ode mnie, bo nie pozwolę jej zanurzyć w moich włosach ani jednego, wściekle różowego tipsa. Upierała się, że to już fobia, tak samo jak "latanie do lustra i poprawianie swoich kłaków co trzydzieści sekund", ale w odwecie wypominałem jej niemal codzienne zmiany krzykliwych i długich jak cholera tipsów oraz jej załamanie, podczas którego zmieniła kolor włosów co najmniej pięć razy, i to bynajmniej nie na naturalne odcienie, a jej wizyty w klubach w skąpych ubraniach stały się codziennością. Po tym argumencie zazwyczaj czerwieniała i odpuszczała mi, po czym wymawiając się pracą lub ważną rozmową z kimś, pospiesznie odchodziła. Znając ją, po to, by zapalić.
          Ta sesja była bardzo przyjemna. Szło mi nadwyraz lekko i efektownie, więc co parę minut, po zrobieniu odpowiedniej ilości zdjęć w danym stroju i dobrze dobranych do niego pozach, pospiesznie przebierałem się w kolejny, a styliści poprawiali mi włosy i makijaż i upewniali się, że wszystko dobrze na mnie leży.
          Po około godzinie od rozpoczęcia sesji, w półotwartych drzwiach pokoju dojrzałem jakąś dziewczynę. Zazwyczaj po agencji nie pałętały się przypadkowe osoby, więc z góry założyłem, że to jakaś nowa pracownica, której jeszcze nie znałem. Wtedy jednak moje spojrzenie skrzyżowało się z jej wzrokiem i zrozumiałem, kogo widzę. Dziewczynę z siłowni, której pokazywałem kilka odpowiednich do jej postury ćwiczeń. Tego samego dnia, właściwie to chwilę później, jej przyjaciółka praktycznie runęła przede mną na kolana. Sytuacja bawiła mnie na tyle, że pozwoliłem sobie wtedy na głośne parsknięcie, przeradzające się prędko w dłuższy śmiech. Oczywiście, byłem na tyle taktowny, że zrobiłem to dopiero po ich pospiesznym odejściu, przywodzącym na myśl bardziej ucieczkę z miejsca zbrodni. Słyszałem kilka słów na ich temat od dwóch facetów ćwiczących tuż obok, jednak zignorowałem ich wtedy i zająłem się swoimi sprawami.
          Teraz widziałem, jak dziewczyna pospiesznie wycofuje się na korytarz, po zrozumieniu, z kim ma ponownie do czynienia. Nie wyglądała mi na groźną psychopatyczną fankę, bardziej sprawiała wrażenie, że się zwyczajnie zgubiła, więc jako Jace-dobra-dusza i przy okazji wspieracz wszystkich sierot na tej ziemi poprosiłem fotografa o czas i ruszyłem w jej stronę. Młody mężczyzna nie miał z tym problemu, bo dzisiaj szło nam bardzo sprawnie, więc w porównaniu z poprzednią sesją i tak byliśmy do przodu w czasie. Nadal w eleganckim, częściowo skórzanym stroju z dekoltem w serek sięgającym niemal do pępka i odsłaniającym część mojej imponującej klatki piersiowej, wyszedłem za dziewczyną i prędko dostrzegłem ją przy automacie do kawy. Spokojnie zaszedłem ją od tyłu. Nie mogła być zaskoczona moim najściem, bo moja twarz odbijała się w krystalicznie czystej powierzchni automatu. Nachyliłem się nad jej ramieniem i wymruczałem:
          — Ta jest idealna. — Dodatkowo wskazując odpowiednią nazwę przy urządzeniu.
          Nie uzyskałem odpowiedzi. Nie, żeby mnie to jakoś zdziwiło, wszek to częsta taktyka u tej płci. Dziewczyna nie dała żadnego znaku wskazującego na to, że chociażby mnie słyszała, więc oddaliłem się nieco od niej i oparłem bokiem o automat, patrząc na nią z ciekawością.
          — A więc znów się widzimy. Chodzisz za mną? — spytałem z delikatną uszczypliwością, będąc ciekawym, jak zareaguje. Dobrze wiedziałem, że wcale tak nie jest. — Żywię nadzieję, że z twoją koleżanką już wszystko w porządku. Wasza brawurowa ucieczka to potwierdza, jak mniemam — dodałem z pięknym uśmiechem, uprzejme słowa podsycając nutą kpiny. W przeszłości kilka osób zarzuciło mi brak taktu w pewnych sytuacjach, ale nie mogłem odpuścić sobie nawiązania do tego feralnego spotkania na siłowni (Co prawda nie po raz pierwszy miałem styczność z fankami, które po ujrzeniu mnie traciły nagle zdolność mowy i innych funkcji życiowych — miałem na myśli oczywiście jej koleżaneczkę — ale za każdym razem było to bardzo zabawne, bo nie uważałem się za celebrytę, przed którym trzeba mdleć lub upadać na kolana.), zwłaszcza po jej jawnym olaniu mnie teraz.
          Chciałem wykrzesać z Lucille jakąś reakcję, i udało mi się to, ale niestety nie była ona taka, jakiej oczekiwałem.
          — Wszyscy fotomodele są tak zapatrzeni w siebie? - zapytała prosto, odwracając się do mnie i patrząc mi niewinnie w oczy. — Właściwie, nawet jeśli nie, to ty prezentujesz sobą ten znany wszystkim typ stereotypowego, zapatrzonego w siebie chłopaczka, którego jedyną ambicją jest patrzenie w obiektyw.


          Tyle, że powiedziała mi to osoba, z którą do tej pory zamieniłem dosłownie kilka zdań. A podczas naszego ostatniego spotkania byłem bardziej pomocny niż uszczypliwy, więc wtedy nic nie mogłem sobie zarzucić.
          Mimo to, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy, to wiedziała, w którą strunę uderzyć, by mnie to ruszyło.
          Dobrze wiedziałem, jak postrzegają mnie niektórzy ludzie. Wewnętrznie zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem kimś wartościowym, ale w tym wszystkim było jedno "ale". Jeśli się mnie nie znało, naprawdę trudno było dostrzec we mnie to, kim byłem naprawdę i jak zachowywałem się w codziennych sytuacjach, przy bliskich, a nie przed obiektywami lub pod ciągłą obserwacją a to mediów, a to własnych szefów. Nie znaczyło to, że przy osobach, na których mi zależy traciłem ikrę, nie. Ale z tego, co słyszałem od nich samych, szło zauważyć różnicę. Przy obcych nieustannie się pilnowałem — pokazywałem tę bardziej oficjalną stronę siebie. Niedoskonałości charakteru zakrywałem sarkazmem lub wręcz przeciwnie, uprzejmością, ale gdy zaczynałem czuć się bardziej komfortowo w czyimś towarzystwie, potrafiłem ukazać swoją mniej dojrzałą stronę, która potrafiła być bardzo egocentryczna. Skoro tym razem do czynienia miałem z młodszą od siebie, wydawać by się mogło, że nawet sympatyczną dziewczyną, trudno było ode mnie oczekiwać, bym zwracał się do niej z zachowaną pełną dawką manier, jak do bardziej istotnych w moim życiu osób, jak przykładowo przedstawicieli różnych współpracujących ze mną firm. Mimo to, niezmiernie zirytowało mnie jej stwierdzenie, które wrzucało mnie do tego samego worka z lalusiami, gogosiami czy też "złymi chłopcami" rodem z filmów dla nastolatek, którzy uważali się za panów świata. Z pewnością nie byłem taką osobą i już na pewno nie należałem do grona zakochanych w sobie ludzi, którzy postaradali wszystkie rozumy, ale też nie mogłem obwiniać jej za to, że mnie za takiego wzięła. Nie miała okazji poznać prawdziwego mnie.
          Kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że na barkach każdego ciąży jego własna historia, której nie znamy i nie wiemy, jaki ślad odcisnęła na jego duszy. Dobrze rozumiałem te zdanie i pilnowałem się, by nie oceniać nikogo pochopnie. Nie należałem do osób rozpamiętujących przeszłość i użalających się nad sobą, wolałem własne demony przepracowywać w ciszy, ale niezmiernie przeszkadzało mi takie szufladkowanie nieznanych sobie osób. Skąd mamy wiedzieć, z jakim trudem mówią lub robią rzeczy, za które tak ich szkalujemy?
          — Jeśli chcesz w końcu złamać w swoich oczach ten stereotyp, powinnaś najpierw kogoś dobrze poznać — powiedziałem, ważąc słowa i niemal zmuszając się do tego czystego tonu, w którym nie byłoby ani grama goryczy.
          — Znam wystarczająco dużo osób, które go potwierdzają — odparła, przewracając oczami.
          W tym momencie w drzwiach od sali stanął fotograf, nawołujący mnie do powrotu do środka, co uchroniło mnie od konieczności odpowiedzi. Już normalnym tonem wymruczałem jakieś sensowne pożegnanie i pewnym krokiem wróciłem na salę. Pół godziny później sesja była skończona, a dosłownie sekundę po ostatniej klatce do środka wpadła zdyszana Beatrice, której włosy wyjątkowo nie prezentowały dziś jakiejś dziwacznej fryzury, a były ładnie zaczesane na bok. W eleganckiej koszuli wiązanej nad pępkiem i długiej, sięgającą niemal kostek spódnicy wyglądała zupełnie jak nie ona. Najwidoczniej nasza królowa krzykliwych i wyzywających kreacji postanowiła ubrać się na wywiad w miarę przyzwoicie. Bądź co bądź, zależało jej na tej rozmowie.
          — Jace! — zawołała przerażona, prawie wbiegając mi w ramiona. Ciągle w niewygodnych ubraniach, które musiałem włożyć na siebie podczas zdjęć, złapałem ją nim efektownie się na mnie wywróciła. Z boku wyglądało to zapewne komicznie. Prawie że wisząc w moich rękach, zaczęła histeryzować. Paniczne reagowanie na błahe problemy było jej zwyczajem, o czym wiedział każdy, dlatego nie przejąłem się tym nadto, tylko wsłuchałem w jej paplaninę. — To jest koszmar! Jak ludzie mają wziąć mnie na poważnie, jeśli wywiad przeprowadza nastolatka?! — zawyła dramatycznie. Powstrzymując szeroki uśmiech cisnący mi się na usta, względnie spokojnym tonem upewniłem się:
          — Przysłali nastolatkę na wywiad z tobą? — Rozpaczliwe kiwanie głową uznałem za potwierdzenie. — Mam nadzieję, że nie wylałaś swoich żali na nią? — dodałem natychmiastowo.
          W Beatrice nie było ani krzty taktu, a jeśli naskoczyła na Bogu ducha winną dziewczynę za to, że nie odpowiadało jej, na czyje pytania musi odpowiedać, to wiedziałam, że spotka ją srogi los ze strony zarządu agencji. Nie tolerowali takich wyskoków. Tutaj wszystko musiało być perfekcyjne. W tym przypadku nawet ja wyraziłbym swoją dezaprobatę wobec zachowania projektantki. Owszem, zazwyczaj rozumiałem jej pokręcony tok myślenia i domyślałem się, o co chodzi i tym razem, ale moim zdaniem to, kto przeprowadził z nią ten wywiad nie miało znaczenia, o ile był przeprowadzony w profesjonalny sposób. Każdy kiedyś uczył się swojego fachu, więc ludzie nie powinni odmawiać młodej dziewczynie praktyk tylko dlatego, że jakaś ruda, rozhisteryzowana kobieta ma akurat gorszy dzień. Właściwie, to takie dni miała na co dzień.
          — Jeszcze nie oszalałam! — ofukała mnie, a następnie jęknęła przeciągle. — Ale, Jace, to będzie katastrofa. Pierwszy wywiad od mojego powrotu na nogi. Chciałam zaprezentować się jak najlepiej, by ludzie kupili moją zmianę, i nawet mi to wyszło, ale... Jak mają wziąć mnie na poważnie, jeśli rozmawiała ze mną dziewczynka? — Zfrustrowana zamachała rękami i nim zdążyłem powiedzieć, że jest w kompletnym błędzie, dorzuciła jeszcze coś. — Uratuj to. — Złożyła ręce jak do modlitwy, przekrzywiając głowę i wpatrując się we mnie błagalnym spojrzeniem. Ja za to bardzo wyraźnie się skrzywiłem. Wiedziałem, co ma na myśli. Co prawda obiecałem jej, że to przemyślę, ale nie uśmiechało mi się po raz kolejny brać na siebie jej obowiązki.
          — To do niczego nie zaprowadzi — oznajmiłem w miarę rozsądnie. — To twój wywiad. Co zmienia fakt, kto go przeprowadził? Na pewno poszło ci świetnie. Ukaże się w tym samym magazynie, w którym od początku miał. Ja nie mam tu nic do rzeczy.
          Doprawdy, to potrafiło irytować. 
          — Ale to twoja fanka. Pomyśl. Ona będzie zadowolona, że cię poznała, ty podrzucisz jej kilka smaczków do wywiadu i na pewno podkręci fakty na naszą korzyść. Każdy dobrze na tym wyjdzie — tłumaczyła się zestresowana, ale i zdecydowana przekonać mnie o swojej racji, a ja zacząłem się zastanawiać, czy wzięła dziś swoje leki. Znając ją, nie spała pół nocy, wypiła co najmniej sześć kaw i oszacowała, że przez to nie może wziąć tabletek od psychiatry. A teraz w pełni spanikowana i wmawiająca sobie, że beze mnie nie da rady, obmyślała na szybko plany awaryjne. Pokręciłem głową, zły na siebie. Kogo ja oszukuję? Takie myśli u mnie były sygnałem, że zaczynam się łamać, a łamałem się za każdym cholernym razem. Zbyt zależało mi na jej komforcie i dobrym samopoczuciu. Wiedząc, że i tak będę musiał się zgodzić i przeciąganie nic tu nie da, fuknąłem na nią.
          — Okej. Ale to ostatni raz. Mam cię dość — burknąłem. Szeroki uśmiech rozświetlił jej drobną twarz, a do mojej głowy wpadła myśl, że może przed chwilą tylko udawała swoje chwilowe załamanie, bo po prostu nie było możliwości, by człowiek w ciągu nanosekund zmienił wachlarz autentycznych emocji ukazywanych na swojej twarzy.
          — Cudownie! Najlepiej zabierz ją do swojego mieszkania, będzie wygodniej — stwierdziła, nagle niezmiernie pewna siebie.
          Już otworzyłem usta, by powiedzieć, że na takie rewelacje się (cóż, jeszcze) nie zgadzałem, gdy do środka praktycznie wpadła dobrze kojarzona mi postać, ciągnąc za sobą wyraźnie ociągającą się drugą z nich.
          Nie, proszę, nie. Chyba niebiosa ze mnie kpią. Zwłaszcza w ostatnich dniach.
          Moje ostatnie nadzieje na to, iż to przypadek, rozwiała wielce szczęśliwa Watters.
          — To ta od wywiadu. Chyba z jakąś znajomą. To jak, zabierzesz je? — powiedziała, pewna swojej wygranej, jednocześnie szczerząc się tak szeroko, że to musiało ją fizycznie zaboleć.
          Jak mnie wizja tego, co czeka mnie w bardzo niedalekiej przyszłości.

Lucille?
3002

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz