Strony

20 lut 2020

Od Izzy cd. Kaia

- Myślisz, że jestem wredną suką? - nie zwracam się bezpośrednio do nikogo, ale przyjaciółka wie, że było to pytanie skierowane do niej, choć znajduje się w sąsiednim pokoju i być może ledwo mnie rozumie.
Moje samopoczucie wygląda dzisiaj, jakby podeptało je stado słoni, potem połknął je wąż, przeżuła krowa i wypluł pies. Moje wahania nastrojów doprowadzają mnie samą do zirytowania, a co dopiero osoby postronne. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś miał ochotę mnie udusić we śnie.
- Słucham? - Candice wychodzi z pokoju, trzymając w ręce koszulkę z logiem Depeche Mode, a w drugiej niebieską koszulę - Jak myślisz? Wziąć coś bardziej eleganckiego, czy jednak totalny luz?
Przewracam głowę na bok, przerywając moje niekończące się obserwacje niezwykle interesującego sufitu i pokazuję palec na bluzkę z zespołem.
- Totalny luz. W tej koszuli mogłabyś iść na rodzinne spotkanie z okazji swoich czterdziestych urodzin, będąc ograniczoną matką trójki dzieci i żoną doradcy finansowego, który dopiero co stracił pracę - odpowiadam jej melancholijnie i wracam do patrzenia w sufit.
Nie widzę, jak Candice opadają ramiona, ale wystarczy, że to słyszę. Jej sugestywne westchnięcie jest wystarczającym znakiem utwierdzenia mnie w swojej racji.
- No dobra, to teraz już mogę odpowiedzieć ci na poprzednie pytanie - odkłada ubrania na oparcie kanapy i siada na miejscu, gdzie spoczywają moje nogi. Nieznacznie je przesuwam, ale nie reaguję. Widząc moją niezbyt ciekawą minę, rezygnuje z ciętej riposty i opiera głowę o rękę, przyglądając mi się i mając spojrzenie jak zmartwiona matka - Dlaczego tak myślisz?
- Dlaczego myślę, że ta koszula jest do bani? - unoszę nieznacznie brew.
- Nie, dlaczego myślisz, że jesteś wredną suką - Candy przewraca oczami. To znaczy, ja domyślam się, że to robi.
Wzruszam ramionami, ale to tylko dla pokazania, że wcale mi nie zależy na rozmowie, chociaż prawda kole w oczy, bo potrzebuję się wygadać. Moja przyjaciółka ma dosłownie pięć minut do wyjścia, a to za mało, żebym mogła się uzewnętrznić. I choć wiem, że żałuje i jakbym ją poprosiła, to by się spóźniła, aby tylko mnie wysłuchać, to nie zamierzam potem obarczać się winą za to, że jej mega przystojny szef znowu nie daje jej spokoju, znajdując kolejny powód do tego, żeby - jak to ona sama twierdzi - uprzykrzyć jej życie.
- Zachowałam się wobec Keitha jak wredna suka, ale żeby było mało, w stosunku do Kaia też zachowuję się jak wredna suka. Myślisz, że za dużo razy powtarzam "wredna suka"? Tak naprawdę nie mam powodu, żeby taką być, bo nic do nich nie mam, ale moja apodyktyczna królowa we mnie, mówi za każdym razem "A teraz rzuć czymś nieprzyjemnym w stylu blondyny w każdym filmie o nastolatkach chodzących do szkoły, której nikt nie lubi" - jęczę po wypowiedzianym zdaniu - To mnie przyprawia o dodatkową igłę w moją i tak umierającą egzystencję.
- A więc czujesz się winna, bo pewnie zwyzywałaś i jednego i drugiego, choć Keitha znasz od początku studiów, a Kaia od... dwóch dni? - przyznaję jej rację, choć nie mówię tego na głos.
- Podobam się Keithowi, ale daję mu mylne znaki, a tak robią tylko baby, które lubią zabawiać się czyimś kosztem. W dodatku umawiam się z nim na randkę, co prawda nieumyślnie, ale jednak, a potem mówię, że raczej tego nie powtórzymy. Za to Kai mnie wkurzył, nawet nie wiem konkretnie czym takim, bo nie zrobił mi nic złego, prócz oczywiście nazwania mnie krasnalem, ale ubzdurałam sobie, że toczę z nim jakąś małą wojenkę tak, jakbym się uwzięła. W dodatku wzięła mnie emocjonalna rozsypka.
- Może ich przeproś? - sugeruje od razu Candice, jakby odpowiedź znała od samego początku.
Przesuwam głowę tak, aby widzieć jej twarz, ale gdy dostrzegam jej spojrzenie, przewracam oczami i zasłaniam na powrót ją ugiętymi kolanami.
- I jeszcze czego? Przecież nie zabiłam im chomików, mówiąc w przenośni - prycham, ale niepewnie.
- Przyznanie się do czegoś nie jest takie straszne, Izzy. Nie jesteś złym człowiekiem, choć pewnie tak myślisz, głupia babo - Candice się śmieje i wstaje. Zdejmuje bluzkę na moich oczach i zmienia ją na tę wyniesioną z szafy.
- Zerwę z nimi kontakty i będę udawać, że ich nie znam, co ty na to?
- Świetny plan! - rudowłosa krzyczy z łazienki, nie ukrywając sarkazmu.
- Pf, dzięki - mówię pod nosem tak, żeby mnie nie słyszała.
Tak naprawdę, to nie zamierzam zrywać z nikim kontaktu. Albo zwyczajnie nie mogę. Keith nie jest złym chłopakiem. Tak samo Kai. Wierzę w to. Nawet jeśli jednego znam od koło dwóch lat, a drugiego spotkałam tylko dwa razy. Może jestem głupia i naiwna, co czasem życie pokazywało mi w doborze ludzi, którym ufam, choć nie powinnam, dopóki za ich sprawą nie upadłam z łomotem na tyłek, ale nie wyzbędę się przeczucia.
Już postanowiłam, co zrobię.
Ale najpierw pomogę nastawić się mojej przyjaciółce na powrót do - jak czasem sama go określa - Pana Fiutka. Tylko raz go tak nazwała, ale w życiu nie widziałam jej tak podminowanej, jak tamtego wieczoru. A trzeba wiedzieć, że Candy nie przeklina. A jeśli już, to jest tykającą bombą. Ja taką jestem cały czas. W odróżnieniu od niej, mam milion przycisków odpalających. Ona tylko jeden.
Po wyjściu przyjaciółki z mieszkania włączam w telefonie AC/DC i zabieram się do realizacji planu. Brzmi on - "Przeprosiny". Ot tak, zwyczajnie. Nie mam ochoty tym razem wymyślać czegoś kreatywnego. Parzę sobie herbatę, kładę ją obok stolnicy i czytam przepis. Jest okropnie skomplikowany albo to ja ledwo się skupiam.
Jestem uparta, co dowiodłam już nie raz w życiu, niejednej osobie, więc po trzech próbach, w końcu udaje mi się zrobić coś zjadliwego. Nie, żebym nie umiała gotować, bo to potrafię, ale nie należy to do moich ulubionych zajęć. Posiadam inne zainteresowania. Pieczenie pozostawię komuś innemu.
Siedzę na podłodze z kubkiem herbaty obok wyprostowanych nóg, przed piekarnikiem, w którym pieką się ciasteczka.
Obracam pierścionek na palcu, który tak łatwo podarował mi Kai. Cały czas nie wiem, dlaczego mi go dał. Nie ma dla niego znaczenia? Gdyby nie miał, nie leżałby na półce w dosyć widocznym miejscu. Na pewno gdzieś by go schował, gdzie nikt nie miałby dostępu. Tym bardziej że to Kai. Nie wiem, czy to tylko moje wyimaginowane wyobrażenie, ale wydaje się bardzo zamknięty w sobie. Więc zwyczajnie wywnioskowałam, że schowałby go gdzieś starannie głęboko.
Pierścionek wygląda na cenny, ale czy jest cenny sentymentalnie?
Chyba powinnam go oddać. Być może dał mi go tylko po to, żebym się odczepiła. Byłam pijana i pewnie wyleciałam z żądaniem, że go chcę i koniec, bo mi się podoba. Rozkapryszone dziecko z nadmiarem wigoru.
Wstaję z podłogi i idę do pokoju. Szukam ładnego pudełka po szafkach, w którym mogłabym bezpiecznie go schować, przetransportować i oddać z pewnym rodzajem skruchy, której oczywiście nie okażę. Udaje mi się znaleźć jakieś pasujące i wkładam tam pierścionek z lekką dozą ukłucia. Nawet nie wiem dlaczego, ale czuję, że to odpowiednie.
Słyszę pikający w dali piekarnik, więc lecę wyciągnąć ciasteczka. Przy okazji rozlewam leżącą na podłodze herbatę, więc klnę cicho pod nosem, ale biorę rękawice i wyjmuję ciasteczka, zanim sprzątnę ten bajzel. Odkładam tacę na blat, a potem biegnę po ścierkę, cały czas w rytmie piosenki Highway to Hell.
Zbieram liście herbaty i wyrzucam je do kosza, potem wycieram mokrą plamę i myję ścierkę w zlewie. Następnie myję ręce i wracam do ciasteczek, szykując sobie uprzednio pudełko, w którym je schowam. Nie obeszło się oczywiście bez dotknięcia rozgrzanej blachy, więc przykładam palec do ust i ssę go przez chwilę, a potem wkładam po zimną, bieżącą wodę.
Lista przełącza się na Seven Nation Army zespołu White Stripes, więc bezgłośnie śpiewam tekst razem z Jack'iem White, a właściwie John'ym Gillis'em, trzymając dłoń pod wodą.
Pakuję ciasteczka i pudełko z pierścionkiem w torbę i ubieram się, jak na człowieka przystało, ale niezbyt elegancko, bo nie mam ochoty stroić się. Wychodzę. Żegnam się z Brittany'm i zamykam drzwi.
Jadę do mieszkania Kaia.
Jednak, gdy już tam jestem, nagle moja pewność siebie znika. Niepewnie wchodzę na klatkę schodową i z pamięci próbuję znaleźć odpowiednie drzwi.
Niech mnie szlag, że nie spojrzałam za siebie, gdy wychodziłam. Wbrew stereotypom, mam świetną orientację w terenie, ale gdy tylko skupię się na zapamiętaniu szczegółów, a nie na wkurzonej przyjaciółce, czekającej w parku.
Staję przed jednymi drzwiami i przyglądam się im, próbując wyłapać z pamięci coś, co wskazywałoby, że nie wyjdzie stąd nikt inny. Szczerze mówiąc, to nawet nie jestem pewna, czy mieszka z kimś innym. Nic o sobie nie wiemy, a to chyba definiuje naszą znajomość jeszcze bardziej. Pozwala na pewnego rodzaju swobodę, bo przecież nie musimy znać szczegółów. Nie prosiliśmy o to i najwyraźniej obydwóm stronom to odpowiadało, a najważniejsze, to nie przeszkadzało.
Pukam do drzwi. Ostrożnie i grzecznie. Powtarzam ruch jeszcze raz po chwili ciszy. Czekam przez moment, coraz bardziej starając się zignorować chęć ucieczki. Im dłużej tak sterczę przed drzwiami, tym coraz głupiej się czuję, tym bardziej mam ochotę się odwrócić i zniknąć. Wcale nie cieszę się na myśl, że nie ma go w mieszkaniu, bo wiem, że narobiłam sobie tyle wyrzutów sumienia, że nie wytrzymam z nimi do wieczora.
- Pomóc w czymś? - słyszę delikatny, kobiecy głos, jakby z góry, więc unoszę głowę, jakby nade mną była dziura, ale szybko odwracam się w bok. Na schodach stoi młoda dziewczyna. Jeśli miałabym obstawiać, w podobnym wieku, tylko że jest wyższa i naprawdę atrakcyjna. Jej czekoladowe loki spływają po ramionach, żeby opaść na biust i zakryć górę logo serialu Rick i Morty.
Wpatruję się w nią trochę zbyt długo, dlatego dziewczyna dyskretnie odchrząkuje, żeby zwrócić moją uwagę.
- Eee... - jąkam się, wyglądając pewnie, jakbym uciekła z jakiegoś psychiatryka - Właściwie to nie. Czekam, aż ktoś otworzy - uśmiecham się sympatycznie, ale nie zostaje on odwzajemniony. Najwyraźniej jestem tu intruzem.
- Raczej go nie ma - odpowiada, jakby doskonale wiedziała, po co tu jestem. I pewnie wie, bo tu mieszka. Tylko że mój umysł pracuje na zwolnionych obrotach i zanim to do mnie dociera, zdążam wydukać z siebie tylko głupie "aha".
- Jesteś jakąś jego znajomą? - brunetka dopytuje, schodząc parę stopni niżej - Chcesz coś przekazać? - patrzy na reklamówkę, w której zapakowane jest pudełko z ciastkami, trzymane na moich dłoniach, jak relikwie - Mogę mu przekazać, jak tylko wróci - dziewczyna staje przede mną i teraz mogę jej się przyglądać do woli, ale robi mi się głupio, że rozdziawiam tak gębę i nie umiem wydusić z siebie słowa, więc skupiam wzrok na reklamówce.
- Nie, dziękuję, nie trzeba - patrzę w bok na schody, jakby szukając drogi ucieczki, jak najszybszej ewakuacji - Wiesz może, gdzie teraz jest? - pytam.
Dziewczyna krzyżuje ręce na piersi.
- Nie za bardzo - nie wiem, co mam rozumieć przez tę odpowiedź, ale jedno nasuwa mi się na myśl, więc korzystam z tego, póki mogę.
Odwracam się bokiem i poprawiam szal pod szyją.
- Dzięki jeszcze raz za pomoc - obdarzam ją ostatnią uprzejmością, zanim zniknę z tej kamienicy i z jej oczu. Uśmiecha się naprawdę delikatnie, ale nic nie mówi, więc się stąd wynoszę.
Sprawdzam godzinę na telefonie i próbuję przypomnieć sobie drogę do salonu tatuażu, w którym pracuje chłopak. Dedukcja jest chyba moją silną stroną, więc jeśli tam go nie będzie, być może jest na uczelni, albo w każdym innym możliwym miejscu, gdzie raczej go nie znajdę bez pomocy, a wtedy zrezygnuję. Bądź, kto woli, stchórzę.
Dojeżdżam na miejsce. Wchodzę do salonu najciszej, jak się da, czyli naprawdę cicho jak na mnie. W przeciwieństwie pewnie do tych pewnych siebie odwiedzających salon tatuaży wyglądam pewnie jak przyciągnięta ciekawością zwiedzająca imigrantka, która nie umie czytać w języku kraju odwiedzanego i nie rozumie, co jest napisane na szyldzie.
Staram się być niezauważona, co przeczy z moimi zamierzeniami, ale i tak nie unikam wzroku swego rodzaju recepcjonistki, którą spotkałam, gdy pierwszy raz tu byłam. Kobieta najpierw patrzy na mnie łagodnie, ale potem jej wyraz twarzy ulega zmianie, spojrzenie staje się ostre, a rysy mocniejsze. Przymruża tym samym swoje oczy, jakby miała do czynienia z potencjalną rywalką, a nie klientką, choć wcale nie wie, w jakim celu tu jestem.
Jednak tym razem obudziła się we mnie lwica, gotowa bronić swego, a nie jak w przypadku sąsiadki spotkanej na klatce schodowej, gdzie byłam przestraszonym lwiątkiem. Unoszę dumnie głowę, ale stres i tak mnie zżera. Jakby spotkanie Kaia było czymś blokującym. A nastawiona negatywnie do mnie recepcjonistka tym bardziej to podsyca.
- Dzień dobry - kultura jednak obowiązkowo musi być - Szukam Kaia Ashdowna - myślę, że kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie przyszłam tu zrobić sobie tatuażu, ale tak właściwie, to co ją to obchodzi?
- Nie ma go - odpowiada mi pospiesznie, zagłębiając się w swój zeszyt. Przed chwilą jeszcze nic nie robiła, ale w ten sposób okazuje najpewniej niechęć zarówno do mnie, jak i do dalszej rozmowy.
Ja jednak nie przywykłam odpuszczać, a jej upór tylko mnie zachęca.
- A kiedy będzie? - pytam z przyklejonym uśmiechem, co bardziej wyprowadza recepcjonistkę z równowagi.
Odgarnia włosy z oczu i uśmiecha się podobnie jak ja.
- Nie wiem. Chce się pani umówić na sesję?
Najlepiej od razu na dwie.
- Nie - kręcę głową i zaraz wypalam głupstwo, które nie powinno paść w tej rozmowie, bo to pretekst do tego, by kobieta miała możliwość mnie ochrzanić - Chciałam tylko zamienić dwa słowa.
- A myślisz kochaniutka, że gdzie ty jesteś? W kawiarni? - jej sarkazm jeszcze przez chwilę obija mi się w uszach. Chichocze cicho pod nosem i znowu skupia uwagę na zeszycie. Nic więcej nie mówi.
I ja też nie. Odwracam się, zanim zrobię się na powrót wredną suką i przekładając pudełko pod drugą rękę, chwytam za klamkę od drzwi. Siły dodaje mi chyba stan emocjonalny w jakim jestem, bo nagle drzwi stały się mniej uparte i ciężkie. Popycham je z impetem, o mało nie uderzając osoby - jak się szybko orientuję - poszukiwanej przeze mnie.
Staję w przejściu i automatycznie moje mięśnie sztywnieją. Jestem wygadana, wręcz wyszczekana według wielu osób, ale do przeprosin nigdy nie pałam się z wielką ochotą. Gdy jednak gryzą mnie wyrzuty sumienia, nawet nie zastanawiam się, że to jakoś uwłacza mojej apodyktycznej królowej siedzącej w środku.
- Cześć - Kai odzywa się pierwszy. Jego głos jest beznamiętny, nie taki, który zapamiętałam z wieczoru, który z nim spędziłam. Wyraz twarzy chłopaka nie wyraża nic, nawet zaskoczenia, że tu jestem, więc robię się jeszcze bardziej zdenerwowana. Prawdopodobnie chce wejść do środka i myśli, że już kompletnie mi odbiło i zwariowałam, bo tak właśnie się zachowuję.
- Cześć - odpowiadam, pocierając o siebie wargi posmarowane pomadką ochronną - Właśnie... wychodziłam - wskazuję palcem za niego, ale nie ruszam się z miejsca.
Jestem głupia.
- A po co tu byłaś? - to pytanie nie jest natarczywe ani zadane z ciekawości. Bardziej stara się zwrócić moją uwagę.
- No właśnie - mówię na głos, bardziej sama do siebie i cofam się z powrotem do pomieszczenia. Chłopak robi parę kroków w przód i tym samym drzwi się zamykają. A recepcjonistka patrzy z boku na rozgrywającą się scenę. Kątem oka widzę, że jej postawa jest gotowa do ataku, żeby mnie stąd wyrzucić. Spięta i stukająca paznokciami w blat. Po raz kolejny zauważam, że Kai nie wita się z nią, jakby unikał całego świata, a rozmowa była tylko dodatkiem, który można, ale nie trzeba spełniać.
- Chciałam porozmawiać, ale jeśli nie masz czasu, to okey. Przyjdę innym razem - nigdy nie mówiłam, że mam normalną logikę, dlatego nagle zaczęłam gadać od rzeczy w nadziei, że powie to, co obecnie chcę, czyli że faktycznie nie ma wolnej chwili.
Jak na złość, jednak ją ma.
- Właściwie to mam wolną minutę - chłopak zdejmuje z siebie kurtkę i zawiesza ją o wieszak. Zauważam, że trzyma w dłoni teczkę, którą opiera o ścianę, chowając ją za kurtką. Wnioskuję, że są tam rysunki, szkice. Nie wiem, dlaczego tak wywnioskowałam, ale wydało mi się to logiczne.
- Świetnie - uśmiecham się, patrząc na recepcjonistkę, która spojrzała na mnie w tym samym momencie.
Dobra, jednak wolę patrzeć w inną stronę.
- Chodź - chłopak znika w innym pomieszczeniu, a ja posłusznie idę za nim, cały czas ściskając w rękach pudełko. Cały czas myślę nie o ciastkach, ale o pierścionku, który też tam jest, a który znajdzie Kai, gdy tylko przeproszę, oddam mu to, co jego i wyjdę.
Zatrzymuję się idealnie przed z wahaniem. Wyciągam ostrożnie małe pudełeczko i przyglądam się mu uważnie przez chwilę w ciszy.
Powinnam, czy nie?
- Idziesz? - słyszę w dali i szybko wchodzę do pokoju.
Nie unoszę wzroku na chłopaka, tylko staję w odległości i rozglądam się wokół. Pomieszczenie jest małe, wygląda, jakby to był jakiś schowek, albo coś w tym rodzaju. Tuż obok słychać brzęk pistoletu, więc pewnie znajduje się niedaleko "serca" salonu. Co też oznacza, że wcale tak daleko od siebie nie stoimy.
W pomieszczeniu panuje półmrok, więc zielono-szare tęczówki Kaia wydają się ciemniejsze, niż w rzeczywistości są. Jego ciemne, gęste włosy się zlewają ze ścianą, więc delikatnie mrużę powieki, jak pół niewidoma. Sylwetkę ma przygarbioną i ogółem wygląda na niewyspanego. Moją uwagę jednak przykuwa jego dłoń, którą przez chwilę obserwuję, a potem nie omieszkam okazać prawdziwej i dla niektórych, ale na pewno nie dla mnie, prawdopodobnie przesadzonej reakcji.
- Co ci się stało w rękę? - odkładam reklamówkę z pudełkiem na jakąś szafkę bądź mebel do niej podobny i obejmuję palcami jego nadgarstek, aby unieść w następnej kolejności dłoń do góry, bliżej światła żarówki, która pewnie i tak ledwo żyje.
Moja reakcje chyba jest dla niego niespodziewana, bo szybko się prostuje i usztywnia rękę, jakbym chciała mu ją uciąć. Albo po prostu reaguje tak na dotyk. Ja zazwyczaj nie zwracam na to uwagi.
- Znowu walczyłeś z nożem? - przejeżdżam opuszką palca po ranach, najdelikatniej jak potrafię.
Chłopak krzywi się, ale nie z powodu bólu. To inny rodzaj emocji.
- Powiedzmy - wzrusza ramieniem i unosi wzrok na moją twarz - To nic takiego.
Gdy orientuję się, że spojrzenie pada na mnie, podnoszę głowę, a kontakt wzrokowy sprawia, że się odsuwam. Nie wiem, czy bardziej mnie to speszyło, bo ja rzadko się peszę, czy przypomniało o sprawie, w której właściwie tu jestem.
Robię krok w tył, aby dać nam przestrzeń i zakładam kosmyk włosów za ucho.
- Chciałam cię przeprosić - mówię szybko, zanim zrezygnuję z decyzji podjęcia się wyzwania postawionego samej sobie - Za to, jak się zachowałam w barze i ogólnie. Myślę, że byłam wredna, ale nie chcę roztrząsać się zbytnio - macham ręką, choć wewnętrznie wiem, że chcę wylać wszystko na podłogę, razem z najmniejszymi problemami naszego wieku. Czasem zachowuję się jak dojrzewająca nastolatka, a nie dorosła kobieta. Może dlatego dalej jestem singielką i... a zresztą nieważne,
- Dlatego pomyślałam, żeby jakoś to wynagrodzić i postanowiłam zrobić coś od siebie. Upiekłam ciastka. Możesz je wziąć, oddać, zrobić co tylko chcesz, ale wolałabym, żeby się nie zmarnowały. Candice mnie zabije, jeśli dowie się, że zmarnowałam trzy paczki mąki, próbując upiec najtrudniejszy przepis w książce kucharskiej... - przerywam, bo mam wrażenie, że zaczęłam coś za dużo gadać i to całkiem bez sensu - Nie są zatrute. I nie mów, że są brzydkie. Starałam się - zaciskam usta, żeby z nich już nic więcej nie wydostało się, ale okazuje się, że właściwie to jedyna osoba, która może mnie obecnie wysłuchać. I choć karcę siebie za to, że być może uważa zbyt wielką wylewność za coś złego, to mój mózg uznaje to za doskonały pomysł i okazję, więc zaczynam wykręcać palce dłoni i mówić dalej - Byłam w twoim mieszkaniu, znaczy przed... no w kamienicy konkretniej. Sąsiadka teoretycznie powiedziała, że cię tu znajdę, choć chciałam właściwie uciekać. Wydawała się miła, ale odniosłam wrażenie, że próbuje się mnie pozbyć. Chyba mam za dużo wolnego czasu, że upiekłam głupie ciastka w ramach przeprosin, a tak naprawdę brakuje mi kasy, bo zajmowanie się dzieckiem nie daje mi tyle, żeby rozdzielić równo opłaty za mieszkanie razem z przyjaciółką, a to wprowadza mnie w ciąg poczucia winy, bo uwielbiam sprawiedliwość, a gdy nie jestem w stanie czegoś zrobić, to mnie dobija. Keith nie jest moim chłopakiem, to nie była randka, a ja już nigdy nie pójdę do baru. Przepraszam, że to wszystko musisz słuchać, chyba powinnam zbierać się do domu i dać ci pracować. Także... mam nadzieję, że będą smakować ci albo... komukolwiek chcesz je dać.
No i proszę bardzo. Uzewnętrznienie pełną krasą, aż się mam ochotę zapaść pod ziemię. Prawdą jest jednak to, że poczułam jakąś niesłychaną wolność i pewnie on sam ma swoje własne problemy, większe niż słuchanie głupot dorosłej wariatki, to jednak mi nie przeszkodziło.
Tak szczerze, to jestem pomiędzy podjęciem decyzji wyjścia lub czekania aż mi powie, żebym już poszła, jakbym potrzebowała pozwolenia. Chwieję się pomiędzy dwoma wyjściami, ale nie wiem, które wybrać.
I co w tym jest najlepsze... cały czas ściskam pudełeczko z pierścionkiem w kieszeni, bo zanim weszłam, schowałam je szybko do kurtki, decydując się ostatecznie, że go zatrzymam.

Kai?

3347 słów

+60 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz