- Cześć kochanie - siłuję się chwilę z butami, próbując zdjąć je mniej radykalnym sposobem niż normalny człowiek. Jednocześnie wyjmuję słuchawki z uszu, z których cały czas leci muzyka. Całe szczęście, że mam częściową kontrolę przynajmniej nad swoim utrzymaniem równowagi, bo po dzisiejszym przeciągnięciu mnie po parku przez mojego psa, coś nieprzyjemne uciska mnie w biodrze. Kolejny siniak na tyłku nie jest mile widziany.
Po szybkim uwolnieniu się z butów, bluzy, torby i próby niezaplątania się w słuchawki, które i tak są bezprzewodowe - i tu należą się podziękowania mojemu najstarszemu z młodszych braci, za niezwykle inteligentny pomysł kupna mi na urodziny takich słuchawek, których nie popsuję w ciągu najbliższego miesiąca, i które zdadzą test wymyślony przez samą mnie. To nie lada wyczyn - przeszłam się po salonie, nasłuchując uważnie, bo zazwyczaj o tej porze, tego konkretnego dnia leciał w moją stronę bliżej nieokreślony nigdy tekst mojej przyjaciółki. Spoglądam na godzinę, bo przecież jeszcze niedawno narzekałam, że jestem spóźniona, a akurat jedzenie to moje hobby, szczególnie zrobione przez kogoś innego niż mnie.
Może przedłużyło jej się w pracy?
Wzruszam ramieniem i wysyłam do niej wiadomość, że ma zaległy obiad na koncie. Myję ręce, związuję włosy i rozbieram te eleganckie ubrania, które włożyłam specjalnie po to, żeby zaliczyć dzisiejsze kolokwium u profesora Stevensona. Wizerunek robi naprawdę wiele.
- Mamunia ma dla kochanego pyszczka przysmaczek! - wołam swojego psa do kuchni, grzebiąc w szafce i puszczając z telefonu dla popołudniowego rozluźnienia nowo znaleziony kawałek jakiegoś zespołu, który podesłała mi Candice w ramach żartu. Potem obie stwierdziłyśmy, że w sumie chłopak ma niezły głos, a tekst po zastanowieniu, mógłby mieć drugie dno, także oficjalnie został zapisany na naszych listach.
Wchodzę na blat kolanami, próbując dosięgnąć najwyższej półki. Po co ułatwiać sobie życie i położyć rzecz, którą ruszasz prawie codziennie na miejscu, gdzie bez problemu ją weźmiesz?
Brittany siada niedaleko, gotowy już na komendy, zanim dostanie swój przysmak.
Wyciągam z paczki psie ciastko w kształcie kostki i uśmiecham się do zwierzęcia.
- Kto jest moją miłością życia, no kto jest taki wspaniały?
Kiedyś Nathaniel powiedział mi, że traktuję tego psa, jakby był moim dzieckiem. Właściwie tak jest. Jest mój od szczeniaka i w życiu nie byłam dla nikogo tak miła i uprzejma, jak dla tego psa. To niesamowite, jak bardzo zwierzęta potrafią wyczuwać nasz humor i stan, a Britt był jak gorący termofor na pierwszy dzień najgorszego okresu w miesiącu każdej kobiety.
- Gadasz do psa? - słyszę niedaleko siebie głos, i serce o mało nie wyskakuje mi z piersi. Krzyczę, odskakując na bok, a Brittany, zdezorientowany głośną i niespodziewaną reakcją nastawia uszu i spogląda zaciekawiony z kąta.
Przez chwilę mój mózg płata mi figle i zaczynam widzieć twarzy wszystkich ludzi, którym kiedyś zaszłam za skórę i próbują mnie zabić. Jednak im dłużej się przyglądam, tym bardziej moje przerażenie zamienia się w czystą i perfidną złość. Mierzę Amarę przestraszonym spojrzeniem, próbując uspokoić oddech, trzymając dłoń na szybko unoszącej się klatce piersiowej.
Przeżyłam momentalny zawał i wcale nie żartuję, bo czuję, jak zaczyna mi się robić słabo.
- Przestraszyłam cię? - to pytanie zdołałoby wyprowadzić z równowagi nawet stoika, mieszkającego przez pół życia na pustkowiu, oddającego się medytacji duchowej w okolicach świątyni mnichów, położonego nad jeziorem.
- Co ty tu do cholery jasnej robisz! - nie staram się, aby to brzmiało jak pytanie. Odpycham się od blatu, o który oparłam rękę dosłownie chwilę przed tym, jak zobaczyłam za sobą wyjętą prosto z avengrama twarz influencerki. Przecież to będzie mi się śniło po nocach.
- Oh, przecież pukałam - jej protekcjonalne prychnięcie to jak strzał prosto w policzek. Rzeczą oczywistą jest, że napuszę się jak stara kwoka i zacisnę usta, byleby nie wyrzucić z siebie tych wszystkich słów, które cisną mi się na usta - Słyszałam głośną muzykę, także wiedziałam, że ktoś na pewno w środku jest. Nie moja wina, że nie słyszałaś.
- Nie pomyślałaś, że nie wchodzi się do obcego mieszkania ot tak? - prawdę mówiąc, to głupie pytanie. Oczywiście, że o tym nie pomyślała. Jej wyobraźnia ogranicza się do poziomu pytania "jakie dzisiaj paznokcie ma zrobić moja kosmetyczka?" - To w świetle prawa włamanie.
- Daj spokój, nie jestem obca - Amara chichocze, a ja wykrzywiam usta w... tak naprawdę nie umiem określić wyrazu twarzy, jaki przybrałam. To było połączenie zażenowania i chęci przywalenia jej w ten głupiutki łepek.
Dziewczyna odkłada swoją torebkę i ramoneskę na blat, gdzie zazwyczaj przygotowujemy jedzenie. Potem przechodzi się w szpilkach po salonie, oglądając wszystko dookoła, jak krytyk wnętrz i kiwa głową jakby z uznaniem.
- Myślałam wtedy, kiedy się spotkałyśmy, że nie wpuściłyście mnie, bo wstydzicie się swojego mieszkania - mówi z pobłażliwym uśmiechem - Wiecie, nie musicie wstydzić się przede mną tym, kim jesteście.
Nie no, trzymajcie mnie, bo zaraz zrobię jej krzywdę.
- Możesz mi powiedzieć w końcu, co tu robisz, zanim cię bezczelnie wyrzucę? - zdejmuję z blatu jej rzeczy i rzucam na kanapę. Dziewczyna ściąga brwi, zarzucają włosami na bok.
- Spodziewałam się, że Candice też będzie, bo szczerze mówiąc, ona jakoś bardziej rozumie, co do niej mówię.
Chyba zachłysnęłam się powietrzem. I to poważnie. Nie chodzi oczywiście o to, że Candice ją lepiej rozumie, ale o to, że mnie obraziła. Normalnie bez skrupułów mi się odgryzła, mszcząc się chyba za te wszystkie oschłe słowa i nieprzyjemne traktowanie. Czy ona, przepraszam bardzo, była u jakiegoś coacha, który kazał jej kąsać za zrobione krzywdy?
Cóż, ja nie pozostaję dłużna, a jeśli gra jest warta świeczki, to nawet zawalczę, ale nie zamierzam się zniżać do żenującego poziomu laski wyjętej z tyłka owcy.
- Zaraz zacznę być wredną suką, także streszczaj się, zanim stracę cierpliwość. I wolę, abyś streściła to, jak najbardziej, bo miałam wychodzić na spacer z psem - stukam palcem w miejsce na nadgarstku, jakbym miała tam zegarek.
- Pisałam z Raphaelem...
- Co!? - przerywam jej, nie wierząc samej sobie w swoją reakcję. Tym bardziej nie wierzę w to, co usłyszałam.
Dziewczyna rozchyla usta i ręce.
- Jeszcze nie skończyłam - mówi powoli każde słowo - Nie przerywaj mi.
- Czy jakiś procent twojego mózgu ogarnia to, co właśnie wypłynęło z twoich ust?
- Ale o co ci chodzi?
- Pisałaś z nim i nic nam nie powiedziałaś? Przecież mówiłaś, że to był absolutny koniec waszej znajomości i to od dawna!
- A czy to czemuś przeszkadza, żeby pisać ze sobą?
Wyrzucam ręce w górę z niesamowitą siłą, chcąc pokazać całemu światu, jaka niemoc mnie złapała. Przecież to jest nie do pomyślenia, ale na co ja głupia liczyłam? Dogadanie się z Amarą graniczy z cudem, zrozumienie jej to nieosiągalny cel dla całej ludzkości. Liczyłam w duszy, że to ostatni raz, jak ją widzę, ale znając życie i jego niespodzianki, czeka mnie jeszcze dużo przeżyć.
- Napisał mi, że w końcu znalazł to, czego szukał od początku - czyta wiadomość, a potem nagle, ni z tego, ni z owego, zaczyna płakać. W milczeniu przyglądam się, jak dziewczyna macha dłońmi przed twarzą, mrucząc pod nosem, że ten tusz był za drogi, żeby miała się poprawiać. I w końcu zaczyna szlochać.
Nie jestem bez serca. Może czasem wredna i nie umiem się ugryźć w język, ale posiadam empatię. Nawet jeśli za kimś nie przepadam. W takich momentach po prostu przywdziewam białe skrzydła i aureolę. Co prawda w danej chwili przewracam oczami, żeby jakoś ukryć swoje zmartwienie.
- Spokojnie, ale niezbyt rozumiem, co się stało. Co takiego pow...
- Powiedział, że nie chce już ze mną rozmawiać i że powinnam zastanowić się nad znalezieniem nowego przyjaciela! - mówi przez łzy, nie dając mi nawet dokończyć całej myśli. Podaję jej chusteczki, starając się, aby nie wyglądało to zbyt niezręcznie. Amara siada na kanapę i ociera delikatnie policzki.
- Ale tak nagle? - siadam obok, podwijając nogę.
- Napisał, że kogoś ma. I nie potrzebuje mojej uwagi. Nie zauważyłam, żeby z kimś się spotykał, wiedziałabym od razu.
- Skarbie, ale musisz przestać z tym śledzeniem ludzi, bo w końcu ktoś cię poda na policję - kiwam głową, przyznając samej sobie racje - Wierz mi, ludzie niezbyt dobrze reagują na takie sytuacje.
- Może ty wiesz, o kogo może chodzić? - dziewczyna przenosi na mnie swoje zaszklone oczy, wyglądając jak Brittany, kiedy gotuję mielone do spaghetti.
- Zwariowałaś? Ten laluś nie interesuje mnie w żadnym procencie. Obczaiłam go tylko w mediach, żeby Candice miała cały i jasny obraz - przewracam oczami na jej kolejną, wypowiedzianą głośno myśl - A tak poza tym, to gdzie ona jest?
- Musisz mi pomóc - Amara chwyta moje dłonie i zamyka je w swoim uścisku. O mało nie przewracam się do tyłu, gdy na siłę odwraca mnie w swoją stronę i zbliża twarz. Mogę zobaczyć najmniejszą grudkę tuszu na jej rzęsach.
Staram się odsunąć i usunąć skrzywienie na twarzy w tym samym czasie, w jakim Amara dalej zaczyna ględzić o jakiejś pomocy. Byłam zbyt zajęta swoimi myślami, żeby zrozumieć, co do mnie mówi.
- Już mówiłam, nie mam o nim bladego pojęcia. Nie interesuje mnie Raphael w takim stopniu, w jakim interesuje cię i interesował Candice. Na szczęście w czasie przeszłym.
Nagle słyszę, jak Amara się zapowietrza i wstaje nerwowo z kanapy. Zaczynam się bać tych jej przesadzonych reakcji, tym bardziej że pojawiła się w moim mieszkaniu jak duch.
- A jeśli to Candy jest tą, co niby on ma? - dziewczyna poprawia włosy i stuka paznokciem w ekran telefonu.
Tak, macie rację, to zdanie nie miało sensu.
Wybucham śmiechem i kręcę głową, podnosząc się z kanapy. Uciekam do kuchni, czyli jedynego, bezpiecznego pomieszczenia, w którym zawsze mogę chwycić za losowy przedmiot i obezwładnić rozemocjonowanego intruza.
- Napisał mi niedawno, że właśnie ma spotkanie ze swoją nową dziewczyną, a to było idealnie o tej samej porze, o której Candice wychodzi z pracy...
- Ale skąd ty to...
- Mówiłaś, że powinna dawno wrócić, ale jak sama widzisz, jej tutaj nie ma, Dodatkowo się spóźniłaś, wychodząc z uczelni. Ona nie odpisuje, ty nie wiesz, gdzie jest i voilà - rozkłada ręce, trzymając w jednej dłoni telefon.
Mierzę ją spojrzeniem, nie będąc do końca pewną, czy to właśnie ten moment, gdzie w scenariuszu wyrzucam ją właśnie ze swojego domu. To było niepokojące, ale bardziej zaskakuje mnie to, że przyznaję jej rację. No porąbało mnie do reszty!
- Wow - treściwa i prosta odpowiedź.
- Tak, wiem, uczyłam się caloryjskiego - Amara macha ręką ze słodkim uśmiechem.
- Nie to miałam na myśli - kręcę głową, ignorując jej samozachwyt - I to po fydoriańsku, ale nieważne. Sugerujesz, że...
- Że Candy spotyka się z Raphaelem, bo kto inny teraz?
- Możesz przestać mi przerywać? Nie znoszę tego i zaraz cię zwyzywam - ostrzegam - To jest absolutnie niemożliwe. Ona nie jest głupia. Coś jej wypadło i tyle.
- Dobrze, to zobaczymy, jak wróci - Amara siada na miejscu, gdzie zazwyczaj jem śniadanie i zdejmuje szpilki ze stóp. Patrzę na nią jak na wariatkę. Czy ona myśli, że to jakiś hotel?
- Przepraszam bardzo, ale co ty właściwie robisz? - wskazuję na jej pozostawione pod wysokim taboretem buty.
- Czekam na Candice - wzrusza ramionami - Zobaczymy, która z nas ma rację. Poza tym wiem gdzie mieszka.
Nie jestem przekonana co do tego pomysłu. Wydaje mi się on wzięty z nie wiadomo jak odległej galaktyki. Chociaż jedno zaczynało mnie wyjątkowo drażnić i niepokoić. Mianowicie, dlaczego nie dostaję żadnego zwrotnego info?
~*~
- Coś jest nie tak - trzymając w jednej ręce telefon, niespokojnie przechodzę od jednej ściany do drugiej i przygryzam skórkę przy paznokciu, jak zawsze, gdy się czymś denerwuję.Nie dostałam żadnej odpowiedzi przez parę godzin, a to nie jest normalne. Tak jak nieodbieranie ode mnie telefonów. Wyciągam i wkładam urządzenie z powrotem do obudowy z parę razy, gdy do mieszkania wchodzi Amara. Znowu. Tym razem faktycznie zapukała.
Nadal nie wierzę, że to zrobiłam, ale siłą dedukcji - te wszystkie wydarzenia muszą być ze sobą powiązane. Także moja sojuszniczka, choć nielubiana, jest jedną pomocną ręką.
- To jednak mi wierzysz?
Tym razem ubrana jest bardziej w sportowym stylu, co jakoś mniej mnie razi w oczy, niż przechodzenie po moim mieszkaniu w szpilkach, kiedy słyszysz każdy krok drugiej osoby.
- Nie wiem, w co miałabym ci wierzyć, ale jeśli masz rację i ten gnojek coś zrobił Candice, to go wykastruję i zgniotę jak robaka - wkładam telefon do tylnej kieszeni dżinsów.
- Nie wiemy tak naprawdę, czy to faktycznie on. Raphael jest specyficzny, ale to żaden psychopata - na jej słowa parskam śmiechem, nalewając wody do miski psa, zanim udamy się na samozwańczą misję ratunkową.
- Mam wystarczająco dużo dowodów na to, żeby sądzić, iż nie do końca jego umysłowy sufit jest równy - zakładam w tym czasie bluzę z kapturem, którą ukradłam kiedyś Nate'owi z szafy, a o którą prosił się przez rok, aż w końcu odpuścił. Podwijam rękawy i chowam do kieszeni latarkę. Amara przygląda mi się z ciekawością, ja mierzę ją za to niezrozumiałym spojrzeniem - Co?
- Nie rozumiem, dlaczego w takim razie nie wezwiemy policji?
Nagle odezwał się w niej głos rozsądku?
- Słuchaj, nie mam czasu na odpowiadanie na bezsensowne pytania. Candice mnie potrzebuje, każda chwila się liczy - zabieram klucze i wychodzę z mieszkania. Dziewczyna kroczy za mną i staje na korytarzu przy windzie, czekając, aż przekręcę klucz w zamku - A policję zawiadomię, jak już będę miała pewność, że gnoja udupię ostatecznie. Z pełną satysfakcją i świadomością. Dlaczego ona sobie nie może znaleźć jakiegoś normalnego faceta, który da takiemu w twarz i będzie po sprawie? Wszystkim się muszę zajmować. Matka Teresa z Katapulty, czy kim ja jestem?
Wychodzimy z budynku i idziemy na przystanek. Niestety, ale przydałoby się złożyć na jakiś samochód. Amara prowadzi - nie wierzę, że to mówię - ale przejmuje na chwilę obecną stery. Niemiłosiernie też się zagaduje, także wszelkie moje dyskrecje jasny szlag trafił. Starsza pani po drugiej stronie autobusu patrzy na nas, jak na wyjęte z psychiatryka, gdy Amara zaczyna o tym, co zrobi, jak go zobaczy. Ja uśmiecham się niewinnie. Muszę trzymać pozory. Chociaż jako jedyna.
Jak się okazuje Raphael mieszka na przedmieściach. W całkiem przyjemnej okolicy. W pięknie wyremontowanym budynku. Obecnie jest wieczór, a to oznacza, że z cudownej okolicy zrobił się ogródek z horroru.
- To tu - mówi Amara i wskazuje na mieszkanie.
- Jeśli nie masz racji, to cię zabiję - stękam i podnoszę kamień z ziemi.
- Co ty chcesz zrobić?
Sama nie do końca jestem przekonana. Rzucam go prosto w okno, które tłucze się na drobne kawałki, wpadające do środka poprzedzone głośnym hukiem. Liczę w duszy, że nikt tego nie słyszał i zaraz nie pojawi się tu horda policjantów, którzy w moim planie są znacznie później.
Obydwie z Amarą zaglądamy do środka. Zapalam latarkę. Strumień światła kierowany w odpowiednią stronę pozwala nam cokolwiek w środku dojrzeć. Dom jak dom. Przynajmniej tak to wygląda z wierzchu.
Wybijam łokciem pozostałe kawałki z ramy i przechodzę na drugą stronę, najciszej jak się da. Pomagam wejść Amarze, żeby przypadkiem się nie pokaleczyła i obydwie przestajemy dosłownie oddychać, nasłuchując.
- Zostań tu i informuj, jak się będzie działo coś podejrzanego - szepczę - Ja pogrzebię i spróbuję coś znaleźć.
Candy?
Daj mi go pobić, tak tylko delikatnie chociaż, proszę c:
+40 PD
+40 PD
2423 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz