Patrzę na zdemolowane mieszkanie Camerona z coraz większym szokiem. Spodziewam się, że zasypie mnie za chwilę masą pytań dotyczących mojego dziwnego zachowania ostatnim wieczorem, ale tak się nie dzieje. Słyszę jego ciężki oddech, stoimy ramię w ramię i po prostu patrzymy na mieszkanie będące w opłakanym stanie. O ile wszystko da się odratować, to tak czy inaczej musi być to miażdżący widok, w końcu Cameron robił wszystko własnymi rękoma. Znaczy, remontował. Wzdycham z żalem, spoglądając kątem oka na jego twarz. Nigdy nie chciałam, aby moje problemy z przeszłości odbiły się na najbliższej mi osobie, kogoś, kogo kocham. Niestety w tej sytuacji jestem całkowicie bezradna, bo jedynym wyjściem z tej sytuacji byłoby całkowite zerwanie kontaktu z Cameronem, a i tak nie wiadomo czy przyniosłoby to oczekiwane skutki. Poza tym, to ostatnie, co chciałabym zrobić. Nie po to tyle przeszliśmy i nie po to się o siebie staraliśmy (na swój sposób, ale jednak), aby tak łatwo odpuścić.
– Co tu się stało?! – ciszę przerywa donośny krzyk Raven, która wbiega do środka, staje w rozkroku pomiędzy szkłem, a nogą od stołu i zakłada rączki na biodra.
– Dobre pytanie – słyszę nieco zrezygnowany, pusty ton Cama. Jednocześnie czuję na sobie jego spojrzenie, ale jestem zbyt otępiała, aby je odwzajemnić. Dobrze wiem, że jestem mu winna wyjaśnienia, a perspektywa tego coraz bardziej mnie przeraża. Nie byłabym zdziwiona, gdyby zdecydował się mnie zostawić z tym samą dla własnego (i dzieci) bezpieczeństwa. Właściwie to rozumiałabym jego decyzje, co nie znaczy, że by mnie ona nie bolała. Mimo to, miałby rację.
– Większość chyba da się naprawić... – mówię cichym głosem, omiatając spojrzeniem pokój.
– Nawet jeśli, to są to kolejne pieniądze – wzdycha. – Niemałe. Przepraszam, Brianne, sądzę że nie mamy za co pojechać nad jezioro. Sama widzisz – rozgląda się po pomieszczeniu. – Dom to mój priorytet.
– Cameron – mówię miękko, kucając przy nim. Ten schylił się już wcześniej, zbierając wszystkie pozostałości po niedużym, salonowym stoliku na kawę. – Nie odmawiaj sobie przeze mnie przyjemności. Dobrze wiesz, że to wszystko stało się przeze mnie, a właściwie przez to, że masz ze mną kontakt – ściszam głos. – Wiem też, że powinnam ci wszystko wytłumaczyć, tym bardziej po wczoraj, więc to zrobię, ale wszystko po kolei. Narazie po prostu posprzątajmy, spakujcie się i wyjedźmy, a meblami zajmiemy się po powrocie. Nie wydasz na nie nawet avara – urywam, widząc jego zrezygnowany grymas twarzy i wcale mu się nie dziwię. – Wybierzemy takie, jakie będziesz chciał – dodaję, przenosząc dłoń na jego kark. Ten przytula się do mnie mocno, a ja staram się z całej siły nie jęknąć, kiedy moje żebra wołają o pomstę do nieba. Oboje stajemy na równe nogi, Cameron zapowiada dzieciom, aby poszły się spakować, mi rozkazuje patrzeć na ich poczynania oraz czy przypadkiem nie pakują zabawek zamiast piżamki, stroju kąpielowego i ubrań. W międzyczasie także sprzątam wszystkie szkody, odkurzam podłogę i to, co pozostało niezniszczone odsuwam na jedną część pokoju. Na szczęście ściany, które ostatnio malowaliśmy są nienaruszone, podobnie jak reszta. Przynajmniej remont, który zaczął, nie poszedł na marne.
Z pakowaniem uwijamy się szybko, Cameron po chwili do nas dołącza, w ręce dzierżąc materiałową torbę. Jego twarz dalej jest posępna, ale jestem pewna, że jego humor szybko się poprawi, jak tylko wyjedziemy z miasta. Samochód stoi na podjeździe, dzieci do niego wskakują, a my zapinamy je pasami. Kierownicę oddaje Cameronowi, ja jestem kobietą i jeden, nie umiem dobrze jeździć, więc groziłoby to wypadkiem, dwa, nie wiem gdzie jechać, a moja orientacja w terenie sięga dna, a nawet niżej.
– Daleko jeszcze? – jęczę po kolejnym pokonanym kilometrze. Siedzę na fotelu z odchyloną głową i zamkniętymi oczami, wybijając palcami nieznany mi rytm na kolanie. Jedno dziecko śpi, drugie chrupie jakieś przysmaki i nie jestem w stanie stwierdzić które to które, bo oba się nie odzywają.
– Nie – słyszę. – Zachowujesz się gorzej niż moje dzieci – burczy, na co przewracam oczami. Wydaje mi się, że dalej nie ma humoru, ale mam nadzieję, że ten mu wróci, kiedy dojedziemy na miejsce i w spokoju położymy się przez telewizorem w letniskowym domku, jedząc zamówioną pizze. Albo i nie, bo nie wiem, czy ją tu dowożą. W takim razie coś ugotujemy. Po chwili Cameron wjeżdża na uroczy podjazd wysypany jasnym żwirem. Jest krótki i wygląda bardzo przyjemnie, w oczy rzucają mi się w szczególności zadbane tuje, które sprawiają wrażenie przystrzyżonego żywopłotu. Chłonę widok, jaki przede mną się rozpościera, zza domku widoczne jest obszerne jezioro, a sam domek - zrobiony z drewna i kamieni.
Rozpakowanie się nie zajmuje nam długo, choć dzieci są na tyle natrętne, że bez nich pewnie byłoby szybciej. Mimo to nie żałuję, że je wzięliśmy. To całkiem niezła okazja do odpoczynku, nawet dla dzieci. Sądzę, że normalnie Cameron nie zdecydował by się zabrać ich jadąc w pojedynkę, a tak, zawsze spędzą czas w inny sposób. Wieczorem siedzimy na salonowej, miękkiej kanapie, w której dosłownie się zapadamy. Cameron głaszcze mnie delikatnie po plecach, choć podejrzewam, że robi to bardziej nieświadomie. Miękki kocyk spoczywa na naszych kolanach, choć ja jestem zawinięta nim aż po samą szyję, a w telewizji leci jakaś komedia, której nie śledzę bliżej, za to Cameron wydaje się być nią wciągnięty. Wzdycham, podejmując temat i jednocześnie korzystając z okazji, że dzieci śpią:
– Nie chcesz porozmawiać? Bo chyba mamy o czym.
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz