— Patrząc na ciebie, nigdy nie wpadłabym na to, że możesz słuchać, a co dopiero tańczyć do Sheerana. Chociaż jedno chyba nie musi się pokrywać z drugim, czyż nie tak? — mówię, wstając powoli. Czuję się tak ociężale, jak jeszcze nigdy przedtem i cóż, może moje ciało po prostu wyczuło, że za chwilę będę tańczyć z własnym nauczycielem-wychowawcą-kolegą i postanowiło zrobić wszystko, aby mnie odciągnąć od tego pomysłu? Mimo to, nie byłam najgorszą tancerką, a to miało być jedynie dla zabawy i rozluźnienia, ot, chwila spędzona razem, nawet jeśli w niezręcznej sytuacji. Bo w końcu taniec z nauczycielem nigdy nie mógłby być komfortowy.
Z telefonu położonego na drewnianym stoliku zaczyna lecieć cicha muzyka, więc podchodzę do mężczyzny, a na moich ustach błąka się cień uśmiechu. Jest bardzo przyjemnie, choć perspektywa tańczenia będąc otoczonym przez śpiących uczniów nie jest ani trochę komfortowa. Kiedy jestem już na wyciągnięcie ręki, Cato łapie mnie w talii, w taki sposób, w jaki nigdy bym nie myślała, że złapie. Czuję jego dłonie na swoim ciele i na chwilę nawet zapominam, że jesteśmy na biwaku, wśród namiotów ze śpiącymi nastolatkami. Na pewno nie tańczymy jak uczeń z uczennicą, nasz taniec dalece odbiega od tego, który przypomina kaczuszki w metrowych odstępach od siebie. Jestem prawie pewna, że znajdzie się jedna osoba, a może nawet dwie, które wcale nie śpią i w tym momencie starają się za wszelką cenę niepostrzeżenie otworzyć czarny suwak swojego namiotu.
— Nie wpadniesz na wiele rzeczy jedynie na mnie patrząc — uśmiecha się jednym kącikiem ust, łobuzersko na mnie spoglądając, kiedy uderzam go z otwartej dłoni prosto w klatkę piersiową.
— Przestań! — mówię nieco głośniej, śmiejąc się. — Przypominam ci o sytuacji w jakiej się znajdujemy. Myślę, że ciężko by się było z niej wytłumaczyć w kuratorium.
— Jakoś z tego wybrnę. Sądzisz, że nie dam rady?
— Sądzę, że jesteś na tyle czarujący, że nie sprawią ci dużego kłopotu. Dobra gadka to podstawa, a tego ci nie brakuje — parskam, nieznacznie się do niego przybliżając, po tym, jak obraca mnie wokół własnej osi. Mimo późnej pory dalej czuć od niego perfumy, których użył. Kręci mi się w głowie od naszej bliskości, ale nie jest to coś nieprzyjemnego, wręcz przeciwnie, nigdy przedtem nie czułam czegoś podobnego. Od dłuższego czasu przebywanie z Catonem przyprawia mnie o dziwne uczucia, które jednak najczęściej chowam głęboko w sobie, nie dając im żadnej możliwości, aby wpłynęły na mój stosunek do niego albo naszą relację. To nigdy nie jest ani dobre, ani zdrowe. Ponadto nie ważne co czuję ja czy on, między nami dalej pozostaje bariera w postaci relacji uczennica-nauczyciel, czy on tego chce, czy nie, nawet ignorowanie tego nie sprawi, iż tej przeszkody nie będzie. Zapewne nie myśli długoterminowo, zresztą ja też jeszcze nie jestem na tyle odważna, aby to robić, jednak jego podejście tak czy inaczej jest zastanawiające.
— Zaraz nie będę miał miejsca na taką dawkę komplementów od ciebie i zacznę się rumienić. — Kładzie rękę na mojej talii, zaciskając tam nieznacznie palce. — Swoją drogą to, że jesteś dla mnie tajemnicą, wcale mi nie przeszkadza. Może nawet wręcz przeciwnie? Przyciąga.
— Doprawdy? — unoszę brwi. — Cóż, dalej uważam, że to jest lepsze, niż miałby cię przyciągać fakt, iż jestem twoją uczennicą — śmieję się po raz kolejny tego wieczoru, już całkowicie niczym się nie przejmując. Cato przyciąga mnie bliżej siebie, przenosząc drugą dłoń na talię.
— Jesteś uczennicą, ale nie tylko nią. Prawda? — Zakłada jej kosmyk włosów za ucho, nie krępując się. Ja jedynie przytakuję ruchem głowy, zadzierając ją do góry, żeby nie przerwać kontaktu wzrokowego. Jesteśmy bardzo blisko siebie i nie jest to niekomfortowe. Słyszę trzeszczący żar w ognisku, oddech Cato, czuję też jego ręce na mojej talii, kiedy ten nieznacznie zbliża swoją twarz do mojej. Przez głowę przebiega mi myśl o tym, co zaraz się stanie, oraz że to nie jest dobre. Wszystkie obawy znikają w momencie, w którym nasze usta łączą się w głębokim pocałunku. Cato zaciska palce nad moim prawym biodrem, ja łączę dłonie na jego karku, przylegając do niego całym ciałem. Cofam się delikatnie do tyłu, kiedy czuję, jak ten na mnie napiera. Moje plecy trafiają na twardy pień drzewa, przez co chowamy się w cieniu nocy, nie przerywając pocałunku. Czuję się dziwnie z tym, co właśnie robimy, ale daję się porwać chwili z myślą, że martwić będę się później. Odrywamy się od siebie po znacznie dłuższej chwili, kiedy brakuje nam tchu. Słychać tylko nasz ciężki oddech, już nawet nie zwracam uwagi na trzeszczący ogień w ognisku czy moich znajomych z klasy śpiących właśnie naokoło nas w namiotach.
— Cato... — zaczynam szeptem, kładąc dłonie płasko na jego klatce piersiowej. — Co my zrobiliśmy? — rozglądam się nerwowo na boki, jednak jego reakcja jest nieco inna, niż początkowo myślałam, że zareaguje.
— Pocałowaliśmy się? — mówi nerwowo, powstrzymując uśmieszek, na co przewracam oczami, oddalając się znacznie od mężczyzny. Odchrząkam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć, bo właściwie oboje nie spodziewaliśmy się do czego dojdzie.
— Tyle zauważyłam — wzdycham. — Pójdę się przejść — dodaję po chwili i odwracam się na pięcie z zamiarem taktycznego uniknięcia niekomfortowej sytuacji. Niestety nie wszystko idzie po mojej myśli, bo rzecz jasna życie nie jest piękne i po chwili zatrzymuje mnie niski ton głosu Catona.
— Nie wygłupiaj się — mówi, choć nadal sprawia wrażenie nieco otępiałego. — Jesteśmy w lesie, a jest środek nocy. To nadal szkolny biwak.
— Przed chwilą tak nie wyglądał — zerkam na niego z ukosa. Mój głos jest całkowicie neutralny, nie chcę, aby cokolwiek było po mnie widać, dopóki gruntownie nie przemyślę sobie pewnych spraw.
— Cóż, przynajmniej mam nadzieję, że to będzie twoje silne wspomnienie ze szkolnej wycieczki. — Wzrusza ramieniem, będąc dosyć rozluźnionym. Następnie wkłada dłonie w kieszeń i powoli mnie mija. — Chodź, nie zostawaj w tyle.
Biorę głęboki oddech, podążając za blondynem mimo wielu wątpliwości, ale w końcu powiedziałam, że idę na spacer, więc nie zmienię zdania w połowie decyzji. Noc jest cicha, wraz z każdym krokiem, z którym oddalamy się od obozowiska słychać coraz więcej. Nasze kroki, podeszwy naszych butów zapadających się w wilgotną, leśną ściółkę, drobne zwierzęta przebiegające za drzewami niedaleko czy ptaki przelatujące nad naszymi głowami. Nie odzywamy się do siebie, idziemy gęsiego w odstępie metra, napawając się zapachem lasu i jego nocnym widokiem. Wkrótce dochodzimy do stoku przypominającego klif. Na dole błyszczy się spokojna tafla jeziora, a my przysiadamy na jednym z omszałych kamieni.
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz