Rozłożyłem się na kanapie w okropnym beżowym kolorze i opierając łeb na zagłówku, wbiłem wzrok w sufit. Marzyłem o chociaż sekundzie odpoczynku od jazgotania mojej kochanej żony.
- Kochanie, może nazwijmy naszego syna Billie, co ty na to?- zaszczebiotała słodko z kuchni, mieszając gotującą się zupę.
Uniosłem ręce w geście irytacji i powoli przyłożyłem je do swojej twarzy, z całej siły powstrzymując się od pełnego rozczarowania i zdenerwowania jęku. Walczyłem też z ogromną ochotą roześmiania się. Ewentualnie od krzyku bezsilności. Tak bardzo pragnąłem rozwodu, ale naprawdę nie chciałem mieć jej na sumieniu.
- Melissko, nie sądzisz, że trochę za wcześnie na takie decyzje?- zmusiłem się na możliwie najprzyjemniejszy ton głosu, na jaki było mnie stać.
Co mnie skusiło do tego przeklętego ślubu, jak mogłem być taki głupi. Wszyscy znajomi mówili, że to zły pomysł. Zachęcali mnie do rozwodu, gdy Melissa przespała się z jednym z moich najlepszych kumpli. Ale gdy tylko podsunąłem jej pomysł o rozstaniu, próbowała się zabić. Mimowolnie prychnąłem pod nosem, po raz kolejny tego dnia uświadamiając sobie jakie to wszystko idiotyczne.
- Co cię tak śmieszy?- zapytała nieco ostrzej, jednak takim tonem jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Nic, najdroższa- mruknąłem chłodno, podnosząc się z kanapy.- Muszę zabrać się do pracy.
Rzuciła mi wściekłe spojrzenie, jednak nie zdążyła odezwać się ani słowem, gdyż w momencie, w którym otworzyła usta, zadzwonił mój telefon. Zabrałem urządzenie ze stołu, przeciągając palcem po ekranie i od razu wbiegając po schodach, by zamknąć się w gabinecie.
- Mamy problem- usłyszałem głos Cesare w słuchawce.- Szefie, nie wiedziałem, że tak wyjdzie, gdybym wiedział to...
- Nie mam czasu na pierdoły, mów do rzeczy- warknąłem, przerywając mu w połowie zdania.
- Porwali Flavio- powiedział po chwili nieco skruszonym głosem.
Przekląłem pod nosem i rozłączyłem się bez słowa. Niespecjalnie zależało mi na samym chłopaku, bardziej na tym, co mógł wygadać. Nie wiedział zbyt wiele, ale wciąż wystarczająco by mi zaszkodzić.
Wolałbym własnoręcznie go zabić, niż pozwolić komuś na wyciąganie z niego informacji.
Nie musiałem długo czekać na informację od porywaczy. Następnego ranka otrzymałem połączenie od nieznanego numeru i od razu głośniej wypuściłem powietrze. Byłem wściekły, na siebie i na swoich ludzi.
- Carney Zimnicki, słucham?
- Witam, prokuratorze. Sądzę, że mamy ze sobą do pomówienia. Dzisiaj, o siódmej wieczorem. Wybór lokalu leży w pana kwestii.
Słowa Mallory wystrzeliły z prędkością karabinu maszynowego. Odchrząknąłem cicho, chcąc nieco oczyścić gardło.
- Restauracja Gustav, stolik będzie zarezerwowany na moje nazwisko- mruknąłem, bębniąc palcami o drewniany blat biurka- i ubierz się ładnie- dodałem z uśmiechem.
Wydawało mi się, że rozmówczyni prychnęła pod nosem, jednak równie dobrze mógł być to jakiś pomniejszy dźwięk po jej stronie. Nie tracąc czasu, szybko rozłączyłem się i rzuciłem aparat na stertę dokumentów zalegających na stole. Niektóre z nich dotyczyły Tylera, którego biznes niemal otarł się o bankructwo przed pożyczką, jaką mu zaoferowałem. Niestety skurwiel nie zapoznał się z definicją pożyczki.
- Kotku, z kim rozmawiałeś?- do gabinetu wtargnęła Mel, rozglądając się uważnie po pokoju i jakby szukając dowodów na nieprzyzwoitą konwersację.
Mogła szukać też ewentualnie kochanki, która magicznym cudem rozpłynęła się w powietrzu. Nie nadążałem już za jej myślami.
- Mam problemy w pracy, będę musiał spędzić noc w biurze- zerknąłem na zegarek, jednocześnie przesuwając go na środek nadgarstka i mocniej zapinając.
Zgarnąłem kilka najważniejszych plików, żeby nie narażać żony na ich kuszący wpływ. Było tam za dużo danych Tylera, by mogła je bezkarnie przeglądać.
Wyminąłem ją obojętnie w drzwiach, zmierzając w stronę schodów. Nie miałem na nią już ani siły, ani cierpliwości. Nawet średnio obszedł mnie pisk, jaki rozległ się za moimi plecami. Chwilę później przerodził się w szloch, czyli zgodnie z jej ciągłym scenariuszem. Przechodząc do korytarza, zgarnąłem teczkę i zapakowałem do niej wszystkie potrzebne dokumenty. Po drodze do hotelu chciałem jeszcze obskoczyć bank, żeby wyciągnąć trochę gotówki na wszelki wypadek. Nadzwyczaj zależało mi na tym, by odzyskać Flavio, a potem sam wpakować mu kulkę między oczy. Dał się porwać, a takich ludzi na pewno nie potrzebowałem.
- Nienawidzę cię!- wrzasnęła Mel z góry, rzucając w ścianę nad moją głową rzeźbą Venus z Milo w miniaturowej wersji.
Figura roztrzaskała się na kilka kawałków i wylądowała na komodzie tuż pod moimi dłońmi. Westchnąłem ciężko, zamykając aktówkę. Miałem ochotę wyjść z domu i wrócić w przyszłym tygodniu, co pewnie i tak bym rozważał, nawet gdyby Mallory nie wyciągnęła mnie na jakże miłą kolację. Wychodząc z mieszkania, głośno zatrzasnąłem drzwi za sobą, co mogło znowu wywołać upierdliwego sąsiada z jego nory. Całkiem lubiłem się z nim kłócić, śmieszył mnie jego skrajny idiotyzm. Czasami nawet zastanawiałem się, czy on i Mel nie tworzyliby idealnej pary. Debil i wariatka, cudowna rodzina. Jednak szczerze mówiąc, tkwiąc w tym związku, sam czasami posądzałem siebie o debilizm.
Pojawiłem się w hotelu dwie godziny przed umówionym spotkaniem. Wykupiłem pokój na dwie noce, przy okazji zdobywając prywatny numer recepcjonistki, która wydawała się bardzo zainteresowana moją osobą. W pokoju pozostawiłem wszystkie swoje dokumenty, zamykając je w sejfie i chroniąc je przed oczami postronnych osób. Nie mogłem ryzykować tym, że ktoś je zobaczy, bądź co gorsza, ukradnie. Szybko skontaktowałem się z Cesare, dając mu znać, że niedługo Flavio ma szansę powrócić, choć nie we wszystkich kawałkach.
Ostatni raz skontrolowałem swój ubiór w lustrze i opuściłem pokój, pewnie zamykając za sobą drzwi. Zegarek wskazywał za dwadzieścia siódmą, więc uznałem, że to będzie idealny moment, by już zająć miejsce i zaczekać na mojego gościa. Kelnerka zaprowadziła mnie do zakątka w rogu sali, niemal całkowicie skrytym przed oczami postronnych obserwatorów. Mogliśmy liczyć na odrobinę prywatności, wystarczającą, by na spokojnie porozmawiać, jednak nie tak uderzającą, że wzajemnie byśmy się wymordowali. Chociaż morderstwa mógłbym oczekiwać bardziej ze strony Mallory. Po chwili samotnego siedzenia kelnerka przyniosła kubełek z szampanem, po brzegi wyłożony lodem oraz dwa kieliszki. Skinąłem jej głową z uśmiechem, nalewając sobie odrobinę niskoprocentowego bękarta alkoholi. Punkt siódma w drzwiach restauracji pojawiła się kobieta, ubrana w czarną sukienkę sięgającą połowy uda. Jedna z jej dłoni była zabandażowana i rzadko wykonywała jakieś ruchy. Niebotyczne szpilki uderzały o podłogę ze stukotem, gdy ta sama kelnerka prowadziła ją w stronę naszego stolika. Gdy były blisko podniosłem się z lekką ociężałością, by podać rękę Mallory, a następnie odsunąć jej krzesło. Ponownie usadziłem się na swoim miejscu i niemal od razu wyciągnąłem pistolet i przyłożyłem lufę do uda kobiety. Widocznie myśleliśmy podobnie, bo w tej samej sekundzie poczułem chłód broni przy kolanie.
- Niech będzie to pokojowe spotkanie, moja droga- westchnąłem, mierząc ją znaczącym spojrzeniem.- Załatwmy to jak najszybciej i bezboleśnie.
Oba pistolety znalazły się ponownie na swoim miejscu. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i również uzupełniła kieliszek szampanem.
- Męczę pana, prokuratorze?- oparła się wygodnie na krześle, delikatnie odsuwając od stołu i nonszalancko założyła nogę na nogę.
- Ależ skąd. Od kilku dni urozmaica pani mój grafik, a to tylko jeden z wielu plusów- odwzajemniłem uśmiech, rzucając szybkie spojrzenie na jej wyeksponowany dekolt.
Szybki, rwący i gorący oddech kobiety przeniósł się na moją szyję, wraz z jej miękkimi ustami, których smak wciąż czułem aż nazbyt wyraźnie. Delikatnie zasysała i przygryzała moją skórę, wydając z siebie ciche pomruki. Za plecami przyłożyłem kartę magnetyczną do zamka, odblokowując drzwi hotelowego pokoju. Naparłem na nie plecami, nie odciągając Mallory od jej zajęcia. Następnie wciągnąłem kobietę za sobą do ciemnego pomieszczenia, delikatnie rozświetlanego jedynie przez blask księżyca. Nie miałem pojęcia która mogła być godzina, kompletnie straciłem poczucie czasu. Od dłuższej chwili nie sprawdzałem zegarka. Nasza rozmowa w restauracji nie trwała specjalnie długo, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Jasno postawiliśmy swoje warunki. Flavio za informacje o jej chłopczyku. Udaliśmy się na górę po dokumenty dotyczące mojej umowy z Tylerem, jednak w windzie atmosfera stała się nadzwyczaj gęsta, na co w dużej mierze mógł wpłynąć wypity szampan.
Zamykając drzwi, przygwoździłem kobietę do ściany, napierając na jej biodra swoimi i ciągnąc ją delikatnie za włosy, odciągnąłem jej usta od swojej szyi. Wydała z siebie ciche stęknięcie zadowolenia, gdy po raz kolejny połączyłem nasze usta w pocałunku. Oboje byliśmy spragnieni, wszystko, co się wydarzyło bądź mogło wydarzyć, było jedynie sposobem zaspokojenia pewnej żądzy. Zdrowa ręka kobiety błądziła po materiale mojej koszuli, od czasu do czasu wbijając w skórę pod spodem długie paznokcie. Zabandażowana utkwiła w jednym miejscu, obejmując mój kark i przyciągając mnie bliżej kobiety.
- Interesy poczekają- wydyszałem w jej usta, uśmiechając się lekko i mocno łapiąc ją za udo, by następnie oprzeć je na swoim biodrze i tym samym naprzeć na jej ciało jeszcze mocniej.
Mallory?
(Shit jak zawsze)
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz