Jak to miałam w zwyczaju, swój dzień rozpoczęłam od wstania o
nieludzkiej dla niektórych ludzi godzinie. Słońce wisiało już nad horyzontem, a
ja starałam się przygotować śniadanie dla rodzeństwa, jednocześnie nie budząc
ich. Nie było to łatwe zadanie, każda szafka inaczej reagowała na mniejszą lub
większą siłę. Musiałabym kiedyś je naprawić, jednak pieniądze były ciągle
potrzebne na aktualne wydatki. Może wyjściem byłby napad na bank albo
rozkręcenie jakiegoś nielegalnego biznesu.
Nie ukrywałam, że mój blog przynosił
mi zysk, ale co mi z niego, jak wykarmienie ośmiu gęb nie należało do najtańszych
inwestycji; przy okazji musiałam pamiętać o indywidualnym guście dzieciaków. Do
tego dochodziły uczulenia, nietolerancje czy też zalecenia lekarzy ze względów
na jakiekolwiek inne schorzenia. Starałam się w swoich posiłkach zawierać jak
najwięcej składników odżywczych, by pomóc w odpowiednim rozwoju młodych.
Dlatego też bez wahania pokroiłam żytni chleb, każdą kromkę posmarowałam
niewielką ilością naturalnego, białego serka, na nim położyłam po plasterku
drobiowej wędliny i chwilę później na talerzu znalazła się spora piramidka
złożona z pieczywa. W międzyczasie zaparzyłam herbatę i przygotowałam warzywa: wypłukałam
sałatę, pokroiłam pomidory, ogórki i awokado. Powkładałam je do osobnych
miseczek i poukładałam je wszystkie na rękach niczym rasowa kelnerka. Ułożyłam
je na stole i wróciłam się po dzbanek z herbatą. Odległość do pokonania nie
była zbyt wielka, jednak naczynie było bardzo ciężkie i musiałam naprawdę
uważać, by nic nie rozlać. Jeden krok, drugi, piąty, już było naprawdę
niedaleko do mojego celu. Nagle rozległo się głośne tupanie.
- MULIER! CITRIO! Mam tu dzbanek z gorącą herbatą i jak nie zwolnicie
to zaraz wyląduje na podłodze – krzyknęłam. Chłopcy jak na zawołanie zwolnili i
zaczekali aż dotrę do stołu.
- Co się stało, że od rana takie krzyki? – mruknął zaspany Adrius
wchodząc do kuchni. Przetarł oczy i starając się nie wpaść na młodszych braci
usiadł przy stole. Chwilę później przyszły ubrane już Livia i Rufia, a zaraz po
nich Petrus i Romanus. Dosiadłam się do nich i w głośnej atmosferze wspólnie
zjedliśmy śniadanie.
Zawsze doceniałam takie błahe rzeczy jak rodzinny posiłek. Życie jest
wielką zagadką i nigdy nie wiadomo kiedy mogłoby tego zabraknąć. Wypadki chodzą
po ludziach, jednak ja wierzyłam, że razem dożyjemy starości. Jak zwykle
panował beztroski nastrój: rozmowy i śmiechy. Tylko Adrius jak zwykle zapatrzony
był w telefon.
- Z kim tak romansujesz? – uśmiechnęłam się do niego, starając się
jakoś zagadać brata.
- Czytam właśnie informacje – mruknął, przegryzając kanapkę. – Przez
najbliższy tydzień twoja siłownia jest zamknięta, Ana.
- To wybiorę się do innej, w mieście jest więcej niż jedna –
westchnęłam. – I tak od jakiegoś czasu zamierzałam zmienić lokum.
Do końca śniadania Ad się nie odezwał. Od pewnego czasu starał się poderwać
jedną dziewczynę i poświęcał jej naprawdę sporo czasu. Po cichu kibicowałam mu,
chciałam, żeby w końcu znalazł swoją drugą połówkę.
* * *
Dzień bez ćwiczeń był dla mnie dniem straconym. Pogodziłam się z myślą,
że dotychczas moja ulubiona siłownia miała jakąś przerwę techniczną. Chwyciłam
za torbę i spakowałam do niej najważniejsze rzeczy: czarne legginsy, pomarańczową
bokserkę, czyste skarpetki i buty sportowe. Nie zabrakło oczywiście czystego
ręcznika i butelki wody. Sama przebrałam się w ubrania do wyjścia,
poinformowałam rodzeństwo o nadchodzącej mojej nieobecności i chwilę później byłam
w drodze na siłownię. Tam wykupiłam tygodniowy karnet i zniknęłam w szatni.
Przebrałam się w strój do ćwiczeń i wychodząc z pomieszczenia złapałam za matę,
którą rozłożyłam w wolnym miejscu na podłodze. Rozpoczęłam od rozciągania.
Zawsze uważałam, że przed przejściem do konkretniejszych ćwiczeń należy wykonać
rozgrzewkę.
Po kilku minutach zwinęłam matę i odniosłam ją na miejsce. Zamierzałam
wykonać jedno z moich ulubionych ćwiczeń: przysiady ze sztangą. Wszystko
poszłoby po mojej myśli, gdyby przyrząd chciał ze mną współpracować. Zmrużyłam
oczy i przez kolejne kilka chwil mocowałam się z nieszczęsną sztangą. Złośliwość
rzeczy martwych, Ana.
- Może ci pomogę? – usłyszałam za sobą czyjś głos. Nie zdążyłam nawet
odpowiedzieć, a mężczyzna bez wysiłku odkręcił ciężarki z drążka. Zaskoczona
spojrzałam na niego, jednak po chwili uśmiechnęłam się.
- Jaki ciężar chcesz? – padło drugie pytanie. Nie dość, że gościu był
przystojny, to jeszcze bardzo rozmowny. Z przejęcia nie wiedziałam co mam powiedzieć,
więc wskazałam na pięciokilowe krążki. Wziął je i bez wahania przymocował je do
sztangi.
- Dziękuję – w końcu udało mi się wydobyć z siebie jakiś odzew.
Złapałam za sztangę, założyłam ją na ramiona i zaczęłam robić przysiady.
- Staraj się nie uginać kolan do końca, bo je sobie zniszczysz na
starość – zaczął. Czy ja prosiłam go o pomoc? Ale jeśli już rozmawialiśmy, to
wypadałoby, bym też uczestniczyła w rozmowie.
- Okej. Jesteś tutaj trenerem personalnym? – czy ja powinnam się o to pytać?
Skoro ktoś proponuje pomoc na siłowni to na prawie sto procent musi tu pracować.
- Nie, ale służę dobrymi radami – uśmiechnął się. Matko, ale on miał
uśmiech. Delikatnie zaczerwieniłam się.
Przez cały czas wykonywania przysiadów mężczyzna starał się mi nieco
pomagać, dawał mi kilka wskazówek i na wszelki wypadek mnie zabezpieczał. Zawzięcie
ćwiczyłam, lubiłam czuć się zmęczona, jednak po kilku powtórkach moje nogi
zaczęły drżeć ze zmęczenia.
- Nie przeforsuj się, jeśli czujesz, że opadasz z sił zakończ serie i
zaangażuj inne partie mięśniowe – powiedział i zabrał sztangę. Hej, pytał cię
ktoś o zdanie? Nie zdążyłam go o to zapytać, bo po chwili bez słowa poszedł
wykonywać inne ćwiczenia. Nie chcąc za bardzo się narzucać wykonałam kilka
innych ćwiczeń, lecz gdy zobaczyłam go na bieżni wiedziałam, że muszę do niego
zagadać. Nie do końca wiedziałam czemu. Sama weszłam na maszynę obok tej na
której ćwiczył.
- Jestem Anastasia – uśmiechnęłam się. – Dziękuję za rady i pomoc.
- Dymitr – odpowiedział. – Nie ma za co, to czysta przyjemność dla
mnie.
- Nie myślałeś o zostaniu trenerem personalnym?
- Mógłbym, ale zajmuję się prowadzeniem klubu nocnego. A ty, Anastasio,
czym się zajmujesz?
- Prowadzę bloga kulinarnego – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Potrafisz gotować? – zapytał.
- To moja pasja.
- Świetnie, ja nie jestem w tym najlepszy – stwierdził. – Może byś mi
go podesłała w wolnym czasie, to bym się czegoś nauczył.
Zerknęłam na niego. To był całkiem dobry pomysł, w jakimś małym
stopniu mogłam przyczynić się do tego, że kulinarny świat będzie lepszy.
- Jak najbardziej. Może w rewanż za pomoc na siłowni wybierzesz się ze
mną na kawę? – zaproponowałam. – Oczywiście, ze względu, że zapraszam, to płacę.
W głowie szybko przeliczyłam z jakiej przyjemności będę musiała
zrezygnować w tym tygodniu, jednak nie miało to znaczenia. Możliwość spędzenia
czasu z przystojnym mężczyzną w cenie dwóch kaw była tego warta. Wyczekująco
spojrzałam na mojego rozmówcę, a on kiwnął głową.
- Niedaleko stąd jest sympatyczna kawiarenka, możemy się tam przejść.
Nie czekając na odpowiedź zniknęłam w szatni, by wziąć szybki prysznic
i przebrać się w czyste ubrania. Pożegnałam się z panią stojącą w recepcji i
wyszłam przed budynek, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Niedługo po tym
pojawił się Dymitr.
Dymitr?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz