- Cześć Betty. -
- Cześć Antoni.
- Przepraszam,wiem, że masz dzisiaj na późniejszą godzinę, ale to nagła sytuacja.
- Co tym razem ?
- Mamy napad, terroryści zabunkrowali się w banku, mają zakładników i broń, potrzebujemy Cię natychmiast.
- Jasne, zaraz tam będę.
Rozłączyłam się, szybko pobiegłam do łazienki dosuszyłam i ogarnęłam włosy oraz zrobiłam lekki makijaż. Ubrałam wygodne ciuchy, kochałam w tej pracy to, że nie musiałam chodzić w mundurze.
Jasne jeansy, białe adidasy, czarna koszula i do tego ciemnozielony płaszcz przeciw deszczowy. Złapałam za odznakę, przed wyjściem na szybko dojadłam owsiankę.
- Lucyfer idziemy ! - zawołałam psa, założyłam mu policyjne szelki i wzięłam ze sobą smycz. Skierowaliśmy się do auta i ruszyliśmy na miejsce. Przed bankiem stały już namioty służące za centrum dowodzenia.
- Dobra jaka jest sytuacja ? -To było moje pierwsze pytanie gdy tylko zjawiłam się w namiocie.
- W banku mamy siedmiu terrorystów i czterdziestu zakładników.
Już po chwili nasze siły zbrojne otoczyły cały bank zabezpieczając wejścia.
- Kim są terroryści ?
- Nie wiemy mają maski.
- Dobrze, muszę wiedzieć wszytko o zakładnikach.
Wszyscy informatycy pracowali w pocie czoła, aby mieć dostęp do sieci, aby każde połączenie przechodziło przez nasz system. nagle telefon na biurku rozbrzmiał.
- Betty to oni. - Antoni spojrzał na mnie.
Podeszłam do biurka usiadłam i odebrałam.
- Słucham.
- Witam wypada się przedstawić jak się pani nazywa ?
- Betty a pan.
- Black Hood
Krew mi zamarzła w żyłach, to nie możliwe mój ojciec, nie żyje. Ten ktoś musiał wiedzieć, że to ja się tym zajmę.
- To nie możliwe Black Hood nie żyje. - powiedziałam stanowczo.
- Oh, tak kondolencje dla pani ojca, jednak proszę mnie własnie tak nazywać panno Betty Blossom.
Wzięłam głęboki wdech, tutaj chodziło o życie i bezpieczeństwo niewinnych ludzi. Zagryzłam wargi.
- Czego Black Hoodzie oczekujesz ?
- Miłej rozmowy... proszę powiedzieć mi jak minął Pani poranek ?
- Zaczęłam go od porannej kawy, potem wzięłam prysznic, zapaliłam papierosa, był spokojny do póki nie dostałam telefonu o napadzie.
- Lubi pni spacery ?
- Co to ma wspólnego z napadem ?
- Musimy się lepiej poznać...jeśli mamy negocjować.
- Tak, codziennie wychodzę z moim psem.
- Rozumiem...w takim razie proszę o załatwienie łodzi Genrus jeśli się pani uda wypuszczę nieletnich zakładników.
- To nie możliwe ta łódź jest zawieszona załatwienie tego zajmie kilka dni.
- Proszę się zastanowić ma pani godzinę. - w tym momencie Black Hood się rozłączył.
Nerwowo wstałam i spojrzałam na resztę zespołu.
- to jakiś szaleniec, podaje się za Black Hooda, mojego zmarłego ojca, chce łódź, w zamian za nieletnich zakładników.
- Powinniśmy powiadomić zespół pani brata.
- To on jeszcze nie wie ! - wydarłam się.
- Nie...
- Sprowadźcie jego zespół ja idę na przerwę.
Wzięłam Lucyfera i udałam się do pobliskiej kawiarni, gdzie usiadłam i zamówiłam kawę. Już we wszystkich wiadomościach mówili o napadzie. Byłam załamana Lucyfer leżał obok krzesełka. Nagle jakiś mężczyzna do mnie zagadał.
- Przepraszam, może pan powtórzyć, zamyśliłam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz