Godzina pierwsza trzydzieści dwie. a ja zdejmuję dopiero mój fartuch, aby w końcu udać się na wymarzone wakacje, zwane powszechnie snem. Mój umysł ma dość tego nieszczęsnego dnia. Z resztą, co ja mówię, dzień w dzień robię to samo. Zostaję po godzinach i praktycznie nic z tego nie mam, bo wiecie.. pieniądze to nie wszystko. Czasami trzeba dać organizmowi odpocząć, a mój ma po prostu wszystkiego dość. Nie pamiętam nawet, kiedy to ostatni raz widziałem moją puchatą poduszkę, do której tak pragnę się przytulić i zamknąć oczy, chociażby na sześć godzin. Odwieszając biały kitel na wieszak, uśmiecham się prawie niewidocznie pod nosem, aby następnie wyjąć z kieszeni spodni klucze od mojej żółtej bestii, która zawiezie mnie prosto pod mieszkanie.
Dzierżąc w ręku owy przedmiot, ruszyłem na parking, który był prawie pusty, jedynym pojazdem był mój mustang, stojący na środku opustoszałego podziemia. Cisza, tego mi właśnie teraz brakowało, jedyne dźwięki jakie docierały do moich uszu, to szczekanie psów, które było na tyle stłumione, że aż przyjemne. Gdyby ktoś się wsłuchał, jestem pewien, że usłyszałby nawet bicie serca, jednak ja nie mam zamiaru podziwiać tego spokoju. Po prostu chcę wrócić do domu..
Pakując swój tyłek, do ówcześnie otwartego pojazdu miałem jeden cel, jednak nim zdążyłem zamknąć drzwi do moich uszu dotarł krzyk. Uwierzcie mi, ale chciałem zacząć walić głową w kierownicę, jednak widząc, podbiegającą pielęgniarkę zrezygnowałem z tego.
- Joakim, przyjechał pacjent! Ma do złożenia żebra, a drugi chirurg jest na jednej z sal operacyjnej!
Zaciskając mocniej szczękę, wysiadłem z samochodu, nic nie mówiąc, aby następnie trzasnąć z impetem drzwiami i ruszyć w stronę budynku.
- Boże, dziękuję, że jeszcze nie pojechałeś!
- Tak, dziękuj dalej, jednak pomyślcie czasami do kurwy nędzy, że nie jestem maszyną! Robię tutaj do chuja trzecią zmianę! - warczę wkurzony, tak aby dotarło do kobiety, co ja właśnie powiedziałem.
Przynajmniej teraz się zamknie i nie będzie mnie irytować dalej..
- Postrzałowa? Wylotowa czy ślepa? - te słowa padły w momencie, kiedy podszedłem do młodego mężczyzny, który miał cierpienie wypisane na twarzy.
- Coo..? Nie, nic z tych rzeczy.. ja.. ja..
- Wysłów się kurwa, nie mam całej nocy.. - irytowało mnie co drugie słowo, a ja starałem się aby kompletnie nie wybuchnąć.
- Spadłem ze schodów - zawahał się przed wypowiedzeniem tych słów, a mnie po prostu zalała krew, kiedy to usłyszałem. Zgryzłem mocniej policzki i bez namysłu przyciągnąłem aparat do rtg nad klatkę piersiową mężczyzny. Chciałem się po prostu upewnić, do jak błahego przypadku mnie zatrzymano. Gdy jedna z pielęgniarek nacisnęła przycisk, aby wykonać zdjęcie, ruszyłem do pomieszczenia bez zastanowienia. Wchodząc do środka, wyrwałem kobiecie zdjęcie rentgenowskie z dłoni, spoglądając na nie pod światło. Nawet nie miałem ochoty, przyczepiać zdjęcia do tablicy, po prostu wystarczyła mi zwyczajna lampa, przymocowana na suficie.
Przyglądając się złamaniom, załamałem się.
- Złamanie trzech żeber na odcinku piersiowym, nie widzę żadnych odprysków, więc nic też nie utkwiło w płucach, do jutra przeżyje, ja spierdalam w końcu spać.. - rzuciłem zdjęciem, które jeszcze przed chwilą dzierżyłem w dłoni - a i jeśli ktoś mnie spróbuje zatrzymać, zaliczy upomnienie, na tyle ostre, że będzie się modlić o nie wylecenie z pracy, nauraa. - rzekłem wychodząc z pomieszczenia.
***
Weekend, w końcu mamy sobotę, a to oznacza, że jeśli któryś z lekarzy się nie pochoruje, to mam wolne. Wolne, o którym marzyłem od jakiegoś miesiąca, bo jednak przeważnie na ostatnie dni tygodnia, nagle wszyscy chorują. Jednak w poniedziałek zawsze wracają promienni i wypoczęci. Cóż, widać ta choroba zwana "Wyjeb Joakima do pracy" jest niczym mieszanka lecznicza, jak lek na raka. Po co z resztą gdybać, dowiem się w swoim czasie, czy pójdę do pracy, czy jednak nie. Na ten moment, leżę niczym bóg na najwygodniejszym łóżku, jakie do tej pory spotkałem, bo wiecie. Moim kompanem do spania, jest najczęściej wersalka w pracy, kiedy to mam nocne zmiany, bądź przysypianie na cholernym fotelu, który też raczej do wygodnych nie należy.
Prawą rękę trzymam pod głową, a lewą przeglądam rivenley'a, na którym dosłownie nic się nie dzieje. Znaczy jak dla mnie, bo co mnie interesuje to, że ktoś sprzeda szczeniaczka, koteczka, czy inne cholerstwo, które pełza i zajada szczury. Jakoś mnie nie poruszają informację, że pod moim lokum doszło do strzelaniny, czy złapano narkomana. Tutaj jest to normalne, a ja jako mieszkaniec tej zapyziałej dzielnicy, mogę to wszystko oglądać z okna, kiedy się tylko wychylę. Mój rivenger, milczy od dobrych kilku dni, więc chyba jestem totalnym dupkiem, że nikt do mnie się nie odzywa, nawet prywatnie. Cóż, życie. Nie zastanawiając się dłużej, odłożyłem telefon na szafkę, aby w końcu wstać z łóżka i odkleić się od puchatej poduszki. Podnosząc się, zacząłem przeciąganie, które sprawiło, że nie raz usłyszałem strzykanie mych kości w kręgosłupie. Jednak ja jestem już stary. Uśmiechnąłem się na tę myśl pod nosem, po czym skierowałem swoje kroki w stronę schodów, aby następnie udać się do łazienki w celu wejścia pod zimny prysznic, który będzie trwał może z dziesięć minut.
Kiedy zakończyłem poranną toaletę i ubrałem się w wcześniej pozostawione rzeczy, odezwał się mój żołądek, który domagał się czegoś do jedzenia. Zaglądając jednak do lodówki, nawet nie zauważyłem światła, gdyż ono po prostu padło, a ja nie mam czasu go wymienić od dobrych dwóch miesięcy.
- Cholera.. - warknąłem, spoglądając na drzwi owego urządzenia, gdzie zauważyłem mleko. Biorąc je do ręki, sprawdziłem datę przydatności i na całe szczęście, kilka dni jeszcze przed popsuciem.
Odstawiłem kartonik na szafkę, po czym zacząłem przeszukiwać szafki, w celu odnalezienia chociażby płatków, które ostatecznie udało mi się odnaleźć w ostatniej z szaf.
A więc tak wyglądało śniadanie dorosłego mężczyzny przy masie. Ciepłe mleko i płatki. Pięknie!
Kończąc jedzenie, stwierdziłem, że daruję sobie na ten moment kawę. Wolę pierw pojechać do miasta aby uzupełnić zapasy, niż później biegać po jakiś tanich fast foodach. Zwróćmy przy okazji uwagę na to, że nie wstałem jak cywilizowany człowiek o normalnej godzinie, tylko na zegarku była wtedy dwunasta piętnaście, a teraz dochodzi powoi trzynasta, no dokładnie za dwie minuty.
Wrzucając naczynia do zmywarki, którą domknąłem nogą, ruszyłem w stronę wyjścia, skąd zgarnąłem kluczyki z wieszaczka.
***
Wracając już z marketu, wpakowałem się w jakiś beznadziejny korek, więc nie myśląc długo, postanowiłem zawrócić. Wolę jednak objechać dookoła, niż stać nie wiadomo ile w jakimś ogonie, którego końca już sam nie widzę.
- Nara lamusy - rzekłem w myślach, wzuwając swoje lustrzanki na nos. Jednak moja radość nie trwała zbyt długo, gdyż już po chwili, nacisnąłem z całym impetem hamulec.
Byłem tak zdezorientowany, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że właśnie pod koła wbiegł mi jakiś człowiek. Kurwa, jebana mać..
Tkwiłem w bezruchu, przez może minute, jednak dla mnie trwało to wieczność.. Byłem na tyle oszołomiony, że ocknąłem się dopiero, kiedy podszedłem do człowieka, układając go w pozycję bezpieczną, gdyż nie było z nim kontaktu, ale puls był wyczuwalny.
- Halo.. - lekko poklepałem po twarzy człowieka, jednak nadal nie dostałem odpowiedzi, przez co, wyjąłem telefon z zamiarem zadzwonienia na pogotowie, jednak usłyszałem cichy głos.
- Nie.. dzwoń..
Ktoś? Może ktoś chętny, na osobę po wypadku? Nie koniecznie do poskładania, ale może jednak? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz