Zabranie Caina na te zakupy dawało mi chorą w rodzaju satysfakcję. W zasadzie myśl, że na mojej osobistej, złotej karcie widnieje teraz pięćdziesiąt tysięcy, sprawiała, że wszystkie moje dolegliwości odpływały w eter. Pieniądze szczęście dają, nie powiem, że nie, a ich wydawanie ma moc uzdrowienia.
— A czy ja ci wyglądam na studenta albo pracownika korporacji, co wypożycza samochód od firmy? Stać mnie na własne auto, a jak już, to wypożyczam coś "godnego Caina Hawthorne'a" — naśladuje mnie, powtarzając te słowa z ironią w głosie.
Unoszę jedną brew, nie mówiąc ani słowa.
— Nie stój tak, bo mnie denerwujesz. Im szybciej będziemy na miejscu, tym szybciej wrócę. — Na jego słowa zatrzymuję windę i wsiadam do niej, a następnie wciskam guzik zerowego piętra.
— Zacznijmy od tego, że z twoim niezrównoważeniem psychicznym nie wpuściliby cię ani na studia, ani do korporacji. Druga sprawa, weź samochód z dużym bagażnikiem, bo zamierzam przejrzeć wszystkie sklepy, a nawet kupić tyle głupot, by uczynić z ciebie mojego osobistego tragarza. — Uśmiecham się do siebie, wpatrując się w lustro w windzie i wycierając odrobinę szminki z kącika ust.
— Po twoim trupie.
— Savannah by się nie ucieszyła.
— Ale ja już tak. Jak myślisz, kto tu jest ważniejszy, Savannah czy ja? — rzucił, na co wywracam oczami.
— Nie będę z tobą dyskutować. Zresztą może skorzystasz na tych zakupach, bo ostatnio wyglądasz jak bezdomny. A tobie chyba nie przystaje — prowokuję go, ale próbę chyba mogę uznać za nieudaną, bo Cain doskonale panował nad tą rozmową. Przynajmniej przez chwilę trzeba dać mu się nacieszyć, tak? Zwłaszcza że zaraz miał utonąć w moim osobistym morzu zakupów i promocji.
— Moja kurtka kosztowała tyle, ile twoja dwukrotna wypłata. Łyso ci teraz, rudzielcu? — Wychodzimy z budynku i już w progu zaciskam usta z poirytowania.
— Bogaty, rozpieszczony dzieciak.
— Możesz mówić Cain w skrócie, chociaż Bóg też wystarczy — zakręca kluczykami na palcu i chwilę potem zbliża się do jednego z zaparkowanych tuż przy budynku aut.
— Bóg czego? Nędzy i rozpaczy? — Śmieję się w głos. Nachylam się odrobinę, by wejść na miejsce pasażera sportowego auta. — Dobrze, że moja wiara jest wątpliwa.
— Każda część w tobie jest wątpliwa. Nie zaczęłaś jeszcze uważać tego za problem?
Powiedział typ z zaburzeniami psychicznymi. Nadymam policzki, by powstrzymać słowa, których mogę później żałować. Mimo wszystko, znając już niektóre fakty na temat Caina, nie mam, powiedzmy, serca, wchodzić na zbyt cienki lód. Kiedy zapinam dokładnie pas, nie odzywam się już ani słowem, zbyt skupiona na tym, by zbadać, jak Cain jeździ. Ja zazwyczaj korzystam z komunikacji miejskiej, więc sportowy samochód, który rozpędza się za delikatnym dotknięciem gazu, jest wielką nowością. Pierwsze parę metrów już wbija mnie w fotel i przypomina o torsjach, z jakimi zmagałam się jeszcze jakiś czas wcześniej.
— Cain — zaczynam. — Chcę wiedzieć, co się stało w nocy. Po prostu wyduś to z siebie.
— Zajebiście, że chcesz wiedzieć, ale mam to w chuju. — Wzruszył ramieniem. — Chcesz zobaczyć? Nie zawiedziesz się. — Parska, a ja bez pohamowania uderzam go pięścią w ramię.
— Niewiedza jest straszna, ty niewyselekcjonowany buraku. Co jeśli zostałam odurzona i zgwałcona? Nie sądzisz, że powinnam wiedzieć takie rzeczy?
Cain spogląda na mnie przez sekundę.
— Ciebie to nie ośmielili się nawet kijem dotknąć. Wbrew pozorom byłaś bezpieczna. Zapomnij o tym i skończ z tym pierdolonym tematem, bo wysadzę cię na środku miasta. A wiesz, że jestem w stanie to zrobić. Pamiętasz uroczą noc na balkonie?
— Co za ignorant.
*
Nie dziwota, że w największej galerii w Nix roi się od ludzi. Może to plus i minus w jednym. Minus, bo kolejki w sklepach i toaletach czasem sięgają wyjścia, plus, bo Cain może zostać niezauważony i wtopiony całkowicie w tłum, a nie jestem tak szalona, by czyhać na fotografów. Właściwie Hawthorne tak rzadko wychodzi do ludzi, że nie lada zdziwieniem byłoby ujrzeć fana zabiegającego o autograf czy zdjęcie z nim. Sama nie wiem, czy jego stronienie od ludzi jest wynikiem tego jaki sam jest, czy to wszystko jest ukantowane tak, by dać mu spokój przynajmniej w galerii handlowej. Może Sav miała duże zasięgi, ale nie sądziłam, że potrafi na wszystko wpłynąć jak jakiś cholerny Bóg.
Ten temat przestaje mnie totalnie obchodzić, kiedy widzę pierwsze sklepy. Marki, na które nie mogłam sobie pozwolić, kosmetyki, na które normalnie musiałam oszczędzać miesiącami. Wszystko w jednym miejscu i w zasięgu mojej ręki. Czuję się jak na wygranej w totka, bo nie ukrywajmy, że pięćdziesiąt tysięcy drogą nie chodzi. Ale z drugiej strony praca z Cainem żadną loterią nie jest.
— Dobra. — Klaszczę w dłonie. — Zaczniemy od sklepu z bielizną. Cieszysz się?
— Bielizna? I kto ją zobaczy, twój niewidzialny chłopak? Choć podejrzewam, że nawet ktoś niewidzialny nie mógłby z tobą wytrzymać.
— Uroczo. Widzę, że się cieszysz, więc potem zajrzymy do sklepu obok. I potem do następnego.
— Nie zapomnij mi napisać zamordowany przez Snow na nagrobku. — Wywrócił oczami równo ze mną.
— Nagrobku? Nisko się cenisz, sądziłam, że dostaniesz pomnik za bycie cudownym obywatelem — rzuciłam z taką dozą ironii, że nawet głupi by zrozumiał. Cainowi przypisałabym wiele negatywnych cech, ale bynajmniej nie to. Zależy w jakim kontekście. Jak chcę go zwyzywać to sięgam po głupka, bo jest najbardziej oczywiste, ale śmiem twierdzić, że ma więcej oleju w głowie niż Jasper.
— Startujesz w końcu w konkursie na najbardziej ironiczne zdanie roku czy na shopping queen? Pewnie w obu kategoriach dajesz dupy.
Podwyższam głos, brzmiąc na zirytowaną. Nic dziwnego, bo tak się nawet czuję, ale szerokim uśmiechem na twarzy daję mu do zrozumienia, że nie da rady zniszczyć mi tego popołudnia.
— Nie wciągaj mnie do grobu. Zamknij się chociaż na chwilę w sklepie, jeśli nie zamierzasz mi w niczym doradzić.
— Czego ty kurwa ode mnie oczekujesz? — żachnął się. — Mam lepsze rzeczy do roboty niż ubieranie cię, a wierz mi, odwrotność tego poszłaby mi nieco lepiej. Nadal czekam na moment, kiedy dobrowolnie mi się oddasz. — Mrugnął do mnie, po czym jego wzrok zniknął w telefonie.
Masuję skroń i przymykam oczy. Kiedy je otwieram, jestem już spokojniejszym człowiekiem. Przechodzę między alejkami i oglądam pierwsze komplety z ekspozycji. Co prawda dziwnie mi być w tak drogim sklepie i rzeczywiście zamierzać coś kupić. Nadal mam wrażenie, że ktoś zaraz wyskoczy zza manekina i krzyknie prank, bo czemu nie — życie jest przecież dostatecznie złe. Moją uwagę zwraca malachitowy, koronkowy komplet z małymi szmaragdami na staniku. Stwierdzam, że biorę na przymiarkę, tak samo jak bardziej elegancki, statyczny czarny biustonosz z majtkami. Wiedząc, że Cain kręci się niedaleko z telefonem, wchodzę do przymierzalni i zasuwam kurtynę.
Odkładam torebkę na bok i powoli się rozbieram. Przyznam, że to pochłonęło mi trochę czasu. Po co wybierałam bieliznę jako pierwszą? Rozbieranie się do samej nagości powoduje, że czuję się niekomfortowo nawet za tą grubą zasłoną. Materiał pierwszego kompletu jest niezwykle miękki i wygodny.
Najciężej jednak trafić w zapięcie. Nawet, gdy masz w pobliżu lustro. Głupio przyznać, ale nienawidziłam tego w byciu kobietą. Wszyscy oskarżają o to okres. Okres? Nie jest zły. Przecież daje pozwolenie na jedzenie niezdrowych rzeczy. To zapięcie od stanika — to dopiero zło wcielone. Kiedy tracę cierpliwość, nie zamierzam więcej męczyć się z tym ustrojstwem.
— Hej, psst — szepczę mało dyskretnie, trzymając dłonie na biuście, tak by stanik mi nie spadł. — No podejdź tu!
Słyszę, że ktoś właśnie pojawił się obok przebieralni i delikatnie odsuwam zasłonę.
Robię się cała czerwona, mam tylko nadzieję, że nie pod kolor szminki, bo byłoby naprawdę źle. Zamiast Caina przed przemierzalnią stoi jakaś wymalowana babcia, swoją drogą ubraną na pewno drożej ode mnie, chociaż brwi od szklanki sprawiają, że ta opinia nie jest oczywista. Krzywi się, co dzieje się z niemalże każdą zmarszczką na jej twarzy i patrzy na mnie jakby ujrzała największy żart ludzkości.
— Przepraszam! — Uśmiecham się i szybko zasłaniam kurtynę. Moje ręce są już na tyle spocone z nerwów, że nie przymierzam się nawet do zapinania tego stanika.
— Nie wspominałaś, że kręcą cię bogate babcie. Świntuch z ciebie, Snow. — A jednak wolałam go nie usłyszeć.
— Chodź tu, psychopato! — mamroczę zdenerwowana.
— Co? — W jego głosie wyczułam rozbawienie. Fajny mi powód do śmiechu, nie ma co.
— Mówię poważnie — odpieram ze zdecydowaniem. — Chodź tu i zapnij mi stanik, inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy.
— Motywacja jak żadna inna.
Unoszę palec do góry, jedną ręką przytrzymując biustonosz.
— Ale jeśli twoja ręka dotknie czegokolwiek innego, niż zapięcie stanika, to bez wahania ci ją urąbie i rzucę psom na pożarcie. A psy się nie pogniewają za taki rarytas — mówię z grozą.
— Twoje groźby są tak ciekawe jak moja ostatnia kolacja. — Cain schodzi do środka i zasuwa kurtynę. — Odwróć się i dziób na kłódkę.
Odwracam się do lustra i obserwuję Caina. Mężczyzna zerka ponad moje ramię na moje odbicie. Co rusz monitoruję tego durnia, ale na szczęście nie robi on niczego więcej niż to, o co go poprosiłam. A raczej co mu kazałam. To nadal dziwne.
— I następnym razem nie rób mi wstydu na cały sklep i nie zaczepiaj żadnych emerytek, które liczą na spoczynek w spokoju, bez wspominania jakichś rudych wywłok na łożu śmierci.
— Won mi stąd. — To znaczy dziękuję.
*
Ostatecznie kupiłam trzy komplety bielizny, do tego perfumy, kombinezon oraz spódnicę ze skóry. Wybrałam także parę upominków dla Mortensen, w tym sukienka i kosmetyki, bo przecież nie wyszłabym z tej galerii, gdybym niczego dla niej nie załatwiła. Znam jej styl, więc to była czysta formalność, zresztą nie wydałam na to zbyt wiele. Zbyt wiele w skali tego, ile nadal mam na koncie, rzecz jasna. Przyznam, że któraś w galerii wyczerpała mnie całkiem solidnie, ale nie daję tego po sobie poznać, bo Cain wygra. Omiatając wzrokiem sklepy, rozmyślam nad tym, gdzie by teraz pójść. O ile damskich sklepów jest mnóstwo i praktycznie żaden nie wyróżnia się odmiennością, to dostrzegam jeden męski butik, w którym rozchodzi się zapach alg z morską nutą. Zbaczam z kursu szybciej, niż Cain jest w stanie to przewidzieć, ale mimo to słyszę, jak taszczy za mną moje torby.
Jednak stać go na bycie dżentelmenem. Kto by pomyślał.
— Teraz wybiorę coś dla ciebie. Nie musisz dziękować. — Uśmiecham się zwycięsko.
Prycha.
— Nie potrzebuję niczego innego tak bardzo, jak powrotu do hotelu.
— Jeszcze zobaczymy. — Lustruję go wzrokiem, dokładnie tak, jakbym miała miarkę w oczach. — Dobrze, wybieramy rozmiar M.
— Ludzie szyją mi ubrania na miarę. Ktoś mojego pokroju nie ma czasu na chodzenie po sklepach jak jakaś pierdolona galerianka. Dostaję to, czego chcę, najczęściej inni mi to załatwiają. Więc nie staraj się, bo w tym czasie mogłabyś wybrać inną tandetną rzecz dla siebie, w efekcie czego szybciej byśmy stąd spierdalali.
Zaciągam kosmyk włosów za ucho i udaję, że wyrywam się z transu spowodowanego oglądaniem męskich ubrań.
— Och, mówiłeś coś? Jestem głucha na gwiazdorskie pieprzenie. — Macham ręką. — Zamknij się i pozwól działać profesjonalistce. Szukaj prostych spodni, bo tego przynajmniej nie pomylisz, a ja się zajmę resztą.
Cain wywraca oczami. Cokolwiek mamrotałby pod nosem, nie słyszę tego, bo przecinam alejkę i znajduję się w kolejnej. Po krótkim czasie znajduję piękny, beżowy płaszcz, który zestawiam z elegancką, czarną bluzką z delikatnym golfem. Mam na tyle dobrą wyobraźnię, by wyobrazić sobie Caina w tym stroju i chociaż mam mu wiele do zarzucenia, uważam, że będzie prezentował się w tym bosko. Powinien mi dziękować, że w ogóle o nim myślę. A to niezła osobliwość, że to robię. Gdyby odrzucić od niego wszelkie cienie, jakie w niego weszły w dawnych latach, mógłby być nawet znośny. Nawet znośny. Cokolwiek w nim siedzi, jakaś część mnie mu współczuje. Nie mam wpływu na to, że reszta go zwyzywa i chce obciąć wiadomy narząd, ale coś musi w tym być, skoro zaczynam myśleć o tym w ten sposób. Nie wiem, czy zasłużył, ani czemu jest winny w swoim życiu, ale nie jestem od wymierzania wyroków.
Kiedy cofam się w alejce, by wrócić do Caina, po pewnej chwili muszę się zatrzymać. Zastaję dziwny widok. Do Hawthorne'a podeszła trójka nastolatków, prosząc o zdjęcie i podpis. Są tak uśmiechnięci i zachwyceni, że myśl o tym, jak okropny może być Cain, łamie mi teraz serce na kawałki. W zasadzie nie potrafię się niczego spodziewać po Hawthornie i to jest najbardziej stresujące.
Idę tam.
Cain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz