Strony

27 lis 2020

Od Elizabeth CD Feyi

W ciszy patrzyłam się jak kobieta trzasnęła drzwiami i opuściła moje mieszkanie. Może i zajmowała się tym czym się zajmowała. Ale czy naprawdę złe było to, że pochodziłyśmy z dwóch różnych światów? Zawsze byłam przekonania, że liczą się czyny danego człowieka. Mogła być nawet... no dobra, mordercą niekoniecznie, ale co złego było w byciu panią do towarzystwa? Im bardziej ludzie są starsi tym bardziej uczucia tracą znaczenie, dlatego też rozumiałam, dlaczego w tym siedziała. W każdym razie starałam się zrozumieć.


Ale czemu ona uznała, że lituję się nad nią przyprowadzając ją do siebie? Od małego starałam się pomóc potrzebującym, bo wierzyłam, że karma powraca. I dla mnie naprawdę nie było większego problemu w tym, by przenocowała u mnie te kilka dni. Może i byłam głupia przyprowadzając nowo poznane osoby do mieszkania, bo w końcu nie mogłam przewidzieć tego, że ktoś mnie okradnie czy też zamorduje przez sen, ale tak czy tak po prostu wykonywałam dobry uczynek. I nie było to w porządku, że nawet nie zaczekała na jakiekolwiek wyjaśnienia z mojej strony. Z innej jednak strony wszystkich na siłę nie da się uszczęśliwić, a biorąc pod uwagę ujemną pewność siebie nie byłabym w stanie zatrzymać jej w drzwiach.

* * *
(kilka dni później)

Było jeszcze dość wcześnie, słońce leniwie wisiało nad horyzontem. W ponurym nastroju przygotowałam sobie ulubionej herbaty i zasiadłam w pracowni, w której od dłuższego czasu leżał kurz. Większość ostatnich przeróbek wykonywałam w biegu na laptopie i w jeszcze większym biegu wysyłałam do odpowiednich zleceniodawców. Nieistniejące wcześniej życie towarzyskie Elizabeth Sawir ostatnio się coraz bardziej rozkręcało, jednak mnie to jakoś specjalnie nie satysfakcjonowało. Skoro kilka ostatnich lat mogło sobie przebyć bez fajerwerków, to czemu akurat teraz miałoby się to zmienić? To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Czy każdy, kto kończy dwadzieścia dwa lata przechodzi takie niesamowitości w swoim życiu? Jak dobrze, że do moich urodzin zostało... dwa, cztery, yyy pięć, no dobre kilka miesięcy. Z drugiej zaś strony to wcale nie był tak bardzo długi czas i nawet przez chwilę przez myśl przeszło mi, by złożyć ofiarę bogom. W końcu gdyby oni spojrzeli na mnie swym łaskawym spojrzeniem może i kończąc dwadzieścia trzy lata doznałabym świętego spokoju u boku tego jedynego i idealnego Jasona Hamiltona.
Na wspomnienie głównych danych osobowych mego wybranka automatycznie podniosłam telefon i wysłałam krótką wiadomość do obiektu mych westchnień. Niczym nastolatka poczułam rozchodzące po całym ciele ciepło i tak zwane motylki w brzuszku. No kto by pomyślał, taka stara, a taka głupia.
To było zastanawiające i jednocześnie bardzo interesujące, jak bardzo osoby w podobnym do siebie wieku są od siebie różne. Dając na przykład mnie i Feyę. Już nie chodzi o spore różnice wzrostowe czy inne dotyczące wyglądu zewnętrznego, bo w końcu musiałybyśmy być spokrewnione mniej lub więcej by faktycznie wyglądać identycznie, ale chodziło mi bardziej o różnice w charakterze. W podejściu do świata, do życia, do wszystkiego. Nie wiedziałam dokładnie ile Feya miała lat, jednak tak czy tak na pewno miała większe doświadczenie z facetami. Chyba dałabym sobie rękę uciąć, że pierwsze zauroczenie ma za sobą i gdyby dowiedziała się o moich nieudolnych podchodach poderwania Jasona. Z innej zaś strony osoba bardziej doświadczona powinna chociaż trochę doradzić tej mniej doświadczonej. Ale z jeszcze innej strony w ogóle się nie znamy - więc czemu miałaby mi doradzić jak powinnam zachowywać się by moje geny stały się atrakcyjniejsze dla mężczyzn?
Z tego zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Niemalże spadając z kanapy chwyciłam za niewielkie urządzenie i wcisnęłam słuchawkę niespecjalnie zerkając na wyświetlacz.
- Dalej chcesz dyskutować jaki smak lodów jest najlepszy? - rzuciłam flirciarskim tonem głosu, jednak słysząc głośne stęknięcie po drugiej stronie krew w moich żyłach zmroziła się.
- Ja w sprawie zdjęć - usłyszałam głos mężczyzny, u którego kilka dni wcześniej robiłam zdjęcia. - Chciałbym je odebrać, najlepiej dzisiaj. Czy byłoby to możliwe?
- T-tak, jasne - zająknęłam się zdenerwowana, w międzyczasie zapisując podany przez mężczyznę adres. Chciał spotkać się w innym miejscu niż zwykle, ale szczerze, to nie był mój interes.
Niespecjalnie zastanawiając się nad czymkolwiek spakowałam kopertę ze zdjęciami do torby, a chwilę później siedziałam w samochodzie spokojnie jadąc na miejsce spotkania. Bez większych problemów udało mi się tam dotrzeć i na szczęście bez kombinowania jak i jakiegokolwiek kręcenia ze strony mężczyzny on otrzymał zdjęcia, a ja resztę pieniędzy, które miałam zamiar bezpiecznie ulokować na swoim koncie. Nie byłam zwolenniczką trzymania gotówki przy sobie.
Już miałam wsiadać do samochodu, kiedy dostrzegłam ledwie idącą Feyę. Nie miałam żadnych wątpliwości przy identyfikowaniu jej - była dość charakterystyczna. Nie zważając na nic podeszłam do niej i stanęłam na przeciwko niej, przy okazji zakładając ręce na piersiach.
- Odsuń się... jelonku - odparła, prąc uparcie do przodu.
- Nie tym kurwa razem - odezwałam się, starając się jednak by ton mojego głosu brzmiał jakkolwiek uparcie. Tym razem nie chciałam odpuszczać i chyba nawet byłabym w stanie przekroczyć swoje granice, by przekonać Feyę by jednak zgodziła się chociaż na moment wpaść do mojego mieszkania, by zjeść coś i wziąć prysznic.
- Przesuń się - prychnęła.
- Nie odpuszczę, zrozumiesz? Nie lituję się nad tobą, po prostu pomagam bo tak zostałam nauczona. Więc teraz kurwa wsiądziesz ze mną do mojego pierdolonego samochodu, pojedziesz ze mną do mojego zasranego mieszkania i zostaniesz tam dopóki twój wóz nie będzie sprawny. Kapujesz? - matko, chyba nigdy nie powiedziałam tylu przekleństw naraz.

Feya?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz