Strony

31 lip 2018

Od Davida CD. Rachel

- Lubisz mnie?
- Głupie pytania zadajesz, David. Oczywiście, nie mam powodów, żeby cię nie lubić. Dajesz mi nawet słodycze, nosisz mnie. Kto by cię nie lubił. Powiem więcej, jesteś bardzo miły, zabawny. Nadal pamiętam nasze pierwsze spotkanie, zresztą, jak mam nie pamiętać? To było... Dwa dni temu? Mniej? Ale żartów o Jasiu i babie u lekarza nie da się zapomnieć, nawet, jeżeli minie więcej czasu. Do tego, akceptujesz mnie taką, jaką jestem i nie wyrzucasz za drzwi, a to już sztuka.
Mimo, że powiedziała to w nieco humorystyczny sposób, poczułem się lepiej. Dużo lepiej. Chyba każdy lubi słuchać miłych słów o sobie, zwłaszcza, gdy ma problemy z zaniżoną samooceną.
Uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem dziewczynę na ręce, a ta z przerażeniem się wzdrygnęła.
- Ja też cię bardzo lubię Rachel. - zaśmiałem się. - Szczególnie, kiedy biegniesz w przydużym dresie i zwalasz mnie ze schodów, aby mnie przytulić. 
Musiałem. Wybaczcie.
- Zamknij się idioto! - wyrwała się z moich objęć i ponownie oparła się o poręcz. 
W tym momencie zabrzmiała jak moja siostra. Czy wszystkie kobiety mają tak ubogi zasób słownictwa, że używają tych samych, utartych zwrotów?
Ciągle cicho chichocząc, ruszyłem w kierunku domu i przyniosłem tacę ze słodyczami.
Położyłem ją cicho na stoliku w altance i podszedłem bliżej do dziewczyny, która widocznie nie usłyszała, że wróciłem, gdyż nadal jak gdyby nigdy nic podziwiała widok.
Stanąłem za jej plecami i oparłem brodę o drobne, kobiece ramię.
- Przychodzi baba do lekarza.. - szepnąłem jej na ucho i odsunąłem się, patrząc, jak dziewczyna z przerażeniem odwraca się w moją stronę, z trudem powstrzymując śmiech.
- Chcesz, żebym zeszła na zawał Carter?
- Ależ oczywiście, że nie. - wskazałem palcem tacę. - delektuj się, a ja idę pobawić się z psem.
Odszedłem, jak gdyby nigdy nic i głośno zagwizdałem. Po kilku chwilach wokół mnie biegał "mały niedźwiedź", radośnie merdając ogonem.
Urwałem gruby patyk z najbliższego drzewa i oskubałem go z liści.
- Aport! - krzyknąłem i rzuciłem gałąź na drugi koniec ogrodu.
Pies pędem ruszył w kierunku przedmiotu, po czym przyniósł mi go i oparł się łapami na mojej klatce piersiowej.
- Siad! 
Czworonożny przyjaciel uważnie wysłuchiwał moich poleceń. Jest u mnie niedługo, a tak szybko wchłaniał komendy, których go uczyłem.
Byłem pod wrażeniem. 
Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę. Przyglądała mi się uważnie, wciskając do ust kolejne pianki, żelki i cukierki.
A mówią, że przyjaźni za nic nie kupisz. W przypadku Rachel wystarczy kilka łakoci i po problemie.
Posłałem jej uśmiech i wróciłem do altany. Od razu zauważyłem, że taca jest prawie pusta. O w mordę, czyli zje tyle, ile dasz.
- Już nie mogę. - burknęła, trzymając się za brzuch.
Ja odpadłbym już przy drugiej paczce pianek.
- To dobrze, że czujesz sytość. Już zaczynałem się martwić, że masz jakiegoś tasiemca, czy coś.
- Cicho bądź. - zmierzyła mnie lekko znużonym spojrzeniem i cicho ziewnęła. 
- Zaraz przyjdę.
Stwierdziłem, że przywrócę Rachel do życia i nieco ją wybudzę.
Ruszyłem w kierunku węża ogrodowego i spryskałem nim z daleka dziewczynę.
- Co jest?! - zerwała się z krzesła. - To oznacza wojnę! - krzyknęła i szukała czegoś, czym mogłaby mi zrobić krzywdę.

Rachel?

Od Billy'ego Joe cd Althei

      Patrzyłem na panoramę miasta, muszę przyznać, że dziewczyna miała rację. Przez pośpiech mojego życia, nie zauważałem takich rzeczy, jak np: piękno miasta w którym przecież mieszkałem już dłuższy czas.
      - Tak, niesamowity widok. Czy to źle, że mam ochotę napisać w tym momencie piosenkę? - Zaśmiałem się cicho, siadając obok dziewczyny, opierając się o barierkę plecami i zamknąłem oczy. - To już chyba zboczenie zawodowe.
      Usłyszałem tylko cichy śmiech, a następnie wręcz rozkoszowałem się ciszą. Żadnych fleszy, żadnych pisków fanek, żadnego proszenia o autograf. Tylko ja, moje myśli, oraz dziewczyna poznana przypadkowo. Zacząłem nucić melodię jednej z mojej piosenek. Jednak, cały czas czułem na sobie wzrok jedynej osoby, która była w pobliżu.
      - Jak ty to robisz Billy Joe? - Zapytała, a ja momentalnie otworzyłem oczy. Wpatrywała się we mnie, z niedowierzaniem na twarzy. Uniosłem brew - Bo, wydawało mi się, że piosenkarze to durnie, którzy wariują od bycia rozpoznawanym i kasy, którą dostają. A ty, cóż, siedzisz tu ze mną.
      - Zdradzę ci tajemnicę, tak naprawdę, kasa na mnie nie działa. Całe życie żyłem w małym domku na wsi, a na gitarze grałem tylko dla siebie. Cóż, potem postawiłem na swoim i jestem tu, już nie jako Billy Joe- syn ogrodnika, a jako Billy Joe- Wokalista i gitarzysta Crowstorm - Uśmiechnąłem się. Odwzajemniła uśmiech - A jeśli spodziewasz się, że zacznę pozować z gitarą, nie masz na co liczyć. Tak naprawdę, wyciągam ją tylko, aby się odstresować.
      - Dziwne, zawsze myślałam, że gwiazdki muzyki to świry - Po jej słowach, nastała chwila ciszy, a następnie oboje wybuchliśmy cichym śmiechem. Polubiłem ją, była taka... normalna? Inna od tych wszystkich pseudo-normalnych, kiedy to chcą tylko zdjęcie ze mną.
      - Muszę iść, odprowadzić cię? - Zapytałem, a po chwili już schodziliśmy na dół.
      Podczas można powiedzieć, że przechadzki, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, jednak wyczuwałem z jej strony rezerwę. Mimo ciepłego, wręcz upalnego dnia noc była chłodna. Szliśmy tak dobre kilkanaście minut, śmiejąc się ze wszystkiego tak naprawdę. Doszliśmy do baru, w którym pracowała.
      - Mieszkam tu niedaleko, więc, chyba się rozstaniemy na dzisiejszy dzień - Uśmiechnąłem się, rozglądając się jednocześnie, czy nikogo nie widać, zwłaszcza z aparatami. Althea się uśmiechnęła widząc moją minę - Sorry, szukam fleszy, piszczących fanek, czy szalonych fanów. Tak, kolejne zboczenie zawodowe. To, do zobaczenia?
      - Tak, do zobaczenia Billy Joe - Althea uśmiechnęła się ponownie, po czym ruszyła przed siebie. W pewnym momencie, zanim jeszcze wszedłem do klatki, podbiegłem do dziewczyny. - O co chodzi?
      - Zrobiło się zimno, a prawda jest taka, że uratowałaś mi życie. Więc, przynajmniej tak się odwdzięczę - Powiedziałem, zdejmując bluzę i podając ją Althei. - I nawet nie waż mi się protestować, nie możesz zachorować, wolę gadać z tobą niż z twoją przyjaciółką z pracy, jesteś bardziej rozmowna. Dobranoc.
      Dziewczyna milczała, a ja odwróciłem się i wróciłem do mieszkania. Dwie godziny później, zobaczyłem, że na zewnątrz zerwała się straszna ulewa. Otworzyłem okno, po czym poszedłem spać. Obudziłem się dopiero rano.
Althea?

Od Daniela CD. Ida

Na moją koszulę wylała się wrząca herbata. Ból był niewyobrażalny, jednak zacisnąłem zęby i szybko ściągnąłem mokre ubranie, aby przestało mnie parzyć. Odetchnąłem cicho i zdałem sobie sprawę, że siedzę półnagi przed moją zleceniodawczynią. Poczułem się bardzo nieswojo, jednak próbowałem nieco rozluźnić atmosferę cichym śmiechem. Nie chcę, żeby dziewczyna czuła się winna za to, co się przed chwilą stało.
  Jejku, najmocniej cię przepraszam! Na tym pewnie zostanie plama, przeprać ci ją?  spojrzała na mnie z przerażeniem i podniosła filiżankę.
 Nie było mi pisane skosztować twojej herbaty.  uśmiechnąłem się i dotknąłem swego torsu. Byłem cały lepki.
Na twarzy Idy malowało się lekkie zmieszanie. Ciągle miałem wrażenie, że jest jej wstyd za ten wypadek. Przecież to nie jej wina.
 Może jednak ci to wypiorę? Zrobię to ręcznie, żeby nie marnować dużo czasu.
 Skoro tak nalegasz...  podałem mokrą koszulę i patrzyłem, jak dziewczyna żwawym krokiem kieruje się w stronę łazienki.
Przez ten czas, w którym byłem sam, oglądałem dzieła dziewczyny. Muszę przyznać, były naprawdę piękne. Po chwili zdałem sobie sprawę, że każdy mój ruch był bacznie rejestrowany przez kota, który siedział w kącie pokoju. Zauważyłem zwierzę i powoli ruszyłem w jego kierunku, chcąc je pogłaskać. Kot jednak odsunął się, wydał charakterystyczny syk i najeżył sierść.
 Nie przepada za obcymi.  usłyszałem wysoki głos kobiety. Rozwiesiła moją koszulę i usiadła na sofie.
 Zemścił się na mnie za to, że zniszczyłem ci łóżko.  kąciki moich ust lekko się podniosły, za to dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
 To łóżko i tak było stare, nie ma co za nim rozpaczać.
 Ale musiałaś za nie zapłacić...  rozsiadłem się na sofie, przypominając sobie, że paraduję bez koszuli.  Masz może jakiś koc? 
 Koc?  popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i zmarszczyła brwi. Jest lato...  dodała po chwili, jeżdżąc sporadycznie wzrokiem po moim torsie, co pozbawiało mnie resztek pewności siebie.  Coś się znajdzie. 
Po chwili wróciła z wielkim, puchatym kocem i położyła go obok mnie.
 Dziękuję.  zachichotałem cicho i narzuciłem go na siebie, aby poczuć się śmielej.
Tak jak się spodziewałem, wróciliśmy do normalnej rozmowy.
 W jakiej okolicy mieszkasz? Centrum, czy bardziej obrzeża?  zapytała, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
 To drugie. Wprowadziłem się do mojego kumpla, mieszkam u niego tymczasowo.
 Musi być wam ciasno.
Nie mogłem jej powiedzieć, że ten kumpel posiada ogromną rezydencję, w którą zainwestował obrzydliwie duże pieniądze. Nie jestem typem szpanera, przykro mi.
 Miejsca spokojnie wystarcza.  odparłem, posyłając Idzie życzliwy uśmiech.
 Fajnie jest mieć jakiegoś współlokatora... Będąc samemu w domu można zwariować.
 Każde przedsięwzięcie ma swoje złe strony, mianowicie...  zamyśliłem się na moment  Nie muszę wydawać kroci na hotel i mogę mieszkać za darmo ze swoim przyjacielem, jednak czasami czuję się tak, jakbym był dla niego obciążeniem.
 Jeżeli to dobry przyjaciel, to nie powinno mu to przeszkadzać.
W sumie racja. Nie robię niczego, co mogłoby mu uprzykrzać życie.
Spojrzałem na koszulę. Ciągle była mokra, jednak nadawała się do noszenia. Ściągnąłem ją z kaloryfera i szybko ubrałem.
Plama nie była nawet odrobinę widoczna.
Wzdrygnąłem się, czując, jak zimny, mokry materiał przylepia się do mojej skóry.
 Chyba pora na mnie, co?  zapytałem, unosząc wzrok na kobietę.
 Już? Racja, przegadaliśmy prawie dwie godziny, dam ci odpocząć po tym dniu pełnym przeżyć.  zaśmiała się i otworzyła mi drzwi.
 Do zobaczenia za tydzień. Nie zapomnij!  machnąłem ręką na pożegnanie i wsiadłem do samochodu.
Cóż to był za dzień.


Ida? <Możesz skoczyć tydzień później i opisać drugie spotkanie> ♥

Od Sebastiana cd. Katfrin

Chłopak odsunął się od Katfrin i przetarł policzki, myśląc, że są na nich łzy.
- Od dawna znasz te miejsce? - zapytał i ruszył w stronę powalonego drzewa, dziewczyna tuż za nim. Już po chwili usiedli i patrzyli na piękno otaczającej ich przyrody.
- Moja babcia pokazała mi go gdy byłam tutaj po raz pierwszy, podobno od tego czasu zabierałam ją tutaj często - powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się smutno. Sebastian nie wiedział o czym myślała jego towarzyszka, jednak widząc smutek w jej oczach, domyślił się, że musi naprawdę tęsknić za babcią.
- Musi być cudowną kobietą skoro znalazła takie miejsce - odpowiedział i uśmiechnął się wesoło.
- Tak była cudowna - rzekła dziewczyna i spojrzała na zachodzące słońce, które znajdowało się po jej prawej stronie. Zapewne cieszyła się, że nie musiała kazać Lilianowi patrzeć na jej twarz.
- Powinniśmy wracać.
- Dobrze - odpowiedział i wstał razem z dziewczyną, po czym ruszyłi w las. Właściwie, Laine mógł teraz podziwiać przyrodę, jednak z niewiadomych powodów myślał o Katfrin. Chciał ją jakoś pocieszyć, widział, że dziewczyna zaraz się rozpłacze, jednak przeszkadzał mu w tym jeden szczegół. Nie wiedział jak.
- Pójdę tylko po kluczyki i was odwiozę.
Seba kiwnął głową i popatrzył na przybiegające do nich psy. Gilbert, ku zdziwieniu swojego właściciela, był w miarę czysty. Po chwili cała trójka wsiadła do samochodu i odjechała, prosto na cmentarz.
Nie w dosłownym znaczeniu.


Katfrin? Przepraszam, ale kompletnie nie mam na NIC pomysłu :/ Wybacz, proszę.

Od Rachel cd. Davida

David spojrzał w moje, nieskromnie mówiąc, piękne oczka i ku mojemu zdziwieniu, powoli niósł w stronę drzwi wyjściowych. On chyba nie zamierza mnie stąd wynieść?! Jestem w tak opłakanym stanie, że ledwo wyszłam z własnego domu o własnych siłach, niepotrzebne mi wyrzucanie na bruk!
Byłam przerażona, więc kiedy chłopak otworzył drzwi łokciem i wyszliśmy na zewnątrz, kompletnie się załamałam. Około minutę później, gdy byliśmy pod bramką, zaczęłam rozmyślać, co by było, gdybym w tym momencie odepchnęła Cartera i wbiegła do jego domu. Chociaż, w zasadzie była tam Camilla, a spotkanie jej nie należało do moich największych marzeń.
Ku mojemu zadowoleniu, David skręcił na tyły wielkieeego ogrodu. Odetchnęłam z ulgą, nie musiałam ani lądować na bruku, ani spotykać się z siostrą chłopaka, która zapewne będzie się pojawiała w moich najstraszniejszych koszmarach, w roli potwora w ludzkiej skórze, którego widok mrozi krew w żyłach.
Po kilku minutach chłopak doniósł mnie do wyjątkowo ładnej, drewnianej, gęsto porośniętej kwiatami altance. Może nie umiem wielu rzeczy, ale zdecydowanie potrafię docenić piękno.
Pośrodku stały dwa krzesła ogrodowe, jednak nie takie zwykłe, plastikowe. Materiał, z którego były wykonane, nie miał znaczenia, krzesła były śliczne. Pomiędzy nimi stał mały stoliczek do kawy, w stylu francuskich kawiarenek. Ciekawe, nigdy nawet nie byłam w tym kraju.
***
David odłożył mnie na jedno z siedzisk, po czym zabrał kocyk. Nie protestowałam, jednak moja mina wyrażała wielkie rozczarowanie.
No, tylko przez moment.
- Ale tu ładnie - wstałam, oparłam się o poręcz.
Naprawdę, nie spodziewałam się, że widoki będą aż tak ładne. Zresztą, kogo nie zachwyciłoby piękne jezioro, którego nazwy nie znam.
- To prawda - odparł chłopak, gapiąc się przed siebie jak byk na malowane wrota. Tym razem mu się nie dziwię. - Zawsze tu przesiaduję, kiedy mam zły dzień lub wydaje mi się, że wszystko jest przeciwko mnie - podszedł bliżej i oparłe się łokciami o poręcz.
Niespodziewanie wyciągnął papierosa i jak można się było spodziewać, zapalił.
- Rachel?
- Tak?
- Lubisz mnie?
- Głupie pytania zadajesz, David. Oczywiście, nie mam powodów, żeby cię nie lubić - uśmiechnęłam się serdecznie. - Dajesz mi nawet słodycze, nosisz mnie. Kto by cię nie lubił. Powiem więcej, jesteś bardzo miły, zabawny. Nadal pamiętam nasze pierwsze spotkanie, zresztą, jak mam nie pamiętać? To było... Dwa dni temu? Mniej? Ale żartów o Jasiu i babie u lekarza nie da się zapomnieć, nawet, jeżeli minie więcej czasu. Do tego, akceptujesz mnie taką, jaką jestem i nie wyrzucasz za drzwi, a to już sztuka.


David? Przepraszam, że krótkie, a do tego tak późno :/

Od Idy C.D Daniel

     - Przez moją nieuwagę poniosłaś szkody, więc za własne fundusze kupię ci nowe łóżko. Najlepsze, jakie znajdę - powiedział dosyć poważnie, na co ja się zaśmiałam.
     - Nie trze…
     - I tak to zrobię - przerwał mi, drapiąc się zakłopotany po karku. Zaraz potem wrócił do pracy i zbierał pomiary pomieszczenia z jak największą dokładnością, zapisując starannie wyniki w notatniku. Usiadłam w nogach mojego rozwalonego już łóżka i obserwowałam jego poczynania, czekając, aż skończy. Z nudów poczęłam obserwować jego wyraźnie zarysowane mięśnie, które było widać przez lekko prześwitujący materiał jego białej koszuli. Dawno nie widziałam tak dobrze zbudowanego mężczyzny.
     - Muszę zadać ci kilka pytań. - Jego głos wybił mnie z transu.
    Spojrzałam na niego, splatając ze sobą palce u dłoni i kładąc je na kolano.
     - Nie ma problemu.
     - Muszę zebrać ogólne informacje o twoim zamyśle. Mianowicie... - zamilkł na moment, by później kontynuować. - Jaką kolorystykę i styl preferujesz? Czy wolisz bardziej przestrzenne, minimalistyczne pokoje, a może raczej pełne różnych przedmiotów, wypełnione? Jaka moc oświetlenia? - Pytał i uśmiechał się ciepło. - Na podstawie twoich odpowiedzi, stworzę zarys pokoju i kosztorys.
    Spojrzałam w okno i głęboko się zamyśliłam, próbując wygrzebać z głębi umysłu mój pomysł na sypialnię. Już po chwili przed oczami miałam ideę swojego wymarzonego pokoju. Podniosłam się i zaczęłam rozglądać po pomieszczeniu.
     - Chcę, żeby pokój był zachowany w zimnych, niebieskich barwach… Może jeszcze z jakimiś białymi elementami. - Podrapałam się po brodzie, w zamyśleniu spoglądając w kąt pokoju. - Nie lubię przepychu i wolę minimalistyczne wnętrza. - Przeszłam się po pokoju, cały czas myśląc nad wystrojem. - Tu bym chciała jakąś niewielką szafę… albo w sumie trochę większą, bo się nie zmieszczę - zachichotałam, wskazując na miejsce, gdzie chciałam, by był ustawiony mebel. - Obok biurko. - Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i wskazałam na to, co niegdyś nazywało się łóżkiem. - I łóżko. Najlepiej białe i jakieś solidne, by nie rozwalało się za szybko. Żeby tu nie było za jasno, ani za ciemno. - Podrapałam się po głowie i spojrzałam na mężczyznę. - I w sumie to już nie wiem, zdaję się na ciebie. Ja nie jestem wymagająca, więc pewnie mi się spodoba - uśmiechnęłam się promiennie. - Kiedy będę mogła się spodziewać wstępnego planu?
    Zamyślił się na chwilkę, spoglądając w swój notatnik.
     - Za jakiś tydzień. - Podrapał się po brodzie i schował notes do torby. - To chyba byłoby na tyle.
     - Na pewno nie skusiłbyś się na herbatę? - spytałam po raz kolejny, nie przestając się uśmiechać. Nie miałam żadnego towarzystwa od rana, nie licząc kota, a jeśli chodzi o mnie, to strasznie tego towarzystwa potrzebuję. Nie potrafię spędzić jednego dnia, bez otwierania do kogoś gęby. Muszę z kimś rozmawiać, bo w innym wypadku często mam wrażenie, że wariuję.
     - A w sumie czemu nie? - odpowiedział mi po chwili zastanowienia z uśmiechem. Zaprowadziłam go do saloniku i wskazałam na kanapę.
     - Rozgość się i czuj się jak u siebie - uśmiechnęłam się, wchodząc za wyspę kuchenną. Wyciągnęłam dwa kubki z szafki i nastawiłam wodę, po czym odwróciłam się w stronę mężczyzny i oparłam o chłodny blat.
     - Czym się interesujesz? - zadałam jedno z wielu pytań, jak to robię na początku znajomości.
     - Rysunkiem. - Spojrzał na sztalugę, z moim zaczętym obrazem i dodał - jak i językami obcymi. Widzę, że ty lubisz malować.
     - I ogólnie tworzyć. Komponuję własną muzykę. Śpiewam.
    Pokiwał głową z szacunkiem.
     - Nie każdy potrafi.
     - Ano - wrzuciłam woreczki z herbatą do kubków. - A co konkretnie rysujesz? - Spojrzałam na niego przez swoje ramię, na co ten odpowiedział mi uśmiechem.
     - Krajobrazy.
     - To tak jak ja - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i zalałam herbatę wrzątkiem. Położyłam obydwa kubki na tacce razem z cukierniczką, jakimiś ciasteczkami i miseczką z plastrami cytryny - nie wiem, może lubi. Zaniosłam to wszystko i położyłam na stoliku w salonie.
     - Częstuj się - uśmiechnęłam się do niego, wsypując sobie jedną łyżeczkę cukru do kubka, na co on kiwnął głową w geście podziękowania. Chwilę później zauważyłam, jak mój kocur wskakuje na blat i powoli zbliża się do nowego gościa. - Rich, zejdź. - Powiedziałam do niego, jednak ten nie zareagował, tylko wpatrywał się w Daniela groźnie i ostrzegawczo. Potem jakby “przypadkowo” strącił kubek ze stolika, oblewając przy tym białą koszulę i spodnie mężczyzny. Jak poparzona momentalnie wstałam i zabrałam kota, podnosząc przy tym kubek z podłogi.
     - Jejku, najmocniej cię przepraszam! - Spojrzałam na niego błagalnie, a zaraz później na jego zalaną białą koszulę. - Na tym pewnie zostanie plama, przeprać ci ją? Pewnie do tanich nie należała.
    Boże jak mi głupio…

< Daniel? ( ͡° ͜ʖ ͡°) >

Podsumowanie lipca

Witam was wszystkich serdecznie w tą lipcową noc. Mamy dzisiaj ostatni dzień lipca, co to oznacza? Pewnie, że tak, podsumowanie calutkiego miesiąca? Prócz mojej nazwy, bo teraz znacie mnie pod nazwą "Louise", zmieniło się kilka znaczących rzeczy. Podczas mojej nieobecności blogiem zajęła się Camilla i Mallory, za co serdecznie im dziękuję. Ale kurde, nie przeciągajmy, nie mogę was znudzić, bo jeszcze wiele ciekawych rzeczy przed nami!
Lipiec bogaty w niemałą aktywność figuruje w archiwum tuż obok liczby 165. Wynik ten należy do bardzo dobrych, za z miejsca dziękujemy serdecznie. Doszły do nas dwadzieścia dwie postacie (dziesięć mężczyzn oraz dwanaście kobiet), pożegnaliśmy się z trójką (mężczyzna oraz dwie kobiety), a post informacyjny pojawił się jeden raz (nieobecność moja administratorki). Nowość z czerwca, tj. kalendarz, została dodana w pełnej okazałości, a także wypełniona ważnymi datami (warto tam zajrzeć, aby dowiedzieć się, kiedy będzie czystka, event). Ponownie aktywność była najlepsza w środku miesiąca oraz na koniec. Najwięcej wyświetleń spoza naszego kraju zafundowała nam Chorwacja (313), zaś na drugim miejscu goni Portugalia (168). Osiemdziesiąt siedem procent osób korzysta z Chrome, aby wyświetlić naszego bloga, pięćdziesiąt jeden procent używa sprzętu z systemem android, czterdzieści jeden procent Windows. Formularz Eleanore Vivienne Jensen był postem, który miał najwięcej wyświetleń, zaś stroną — mieszkańcy. Ogólna ilość wyświetleń — około 19 300. Na chwilę obecną stan postaci to 49 postaci (24 mężczyzn, 25 kobiet (w tym trójka dzieci)).
Dziękujemy za kolejny spędzony razem miesiąc!
Druga edycja comiesięcznych wyborów pary, która wykazała się największą aktywnością, a także kreatywnością odbyła się całkiem sprawnie, a wybór (choć potrzeba było kilka chwil zastanowienia) nie najtrudniejszy. Tak więc przedstawiamy wam dobrze znane postacie...
Katfrin&David
Wykazali się niezwykłą aktywnością, co powinno być nagrodzone odpowiednią nagrodą, jaką jest tytuł pary miesiąca oraz sto PD, standardowo. Gratulujemy w imieniu wszystkich, a także trzymamy kciuki, aby sprzyjała wam wena i motywacja do pisania!
Podobnie jak w poprzednim podsumowaniu, czeka nas coś jeszcze. Ostatnio trzy, dziś dwie, ale za to złożone w najlepsze ręce.
Rachel, miss czerwca i w lipcu nie spoczywała na laurach, pokazując, że zasługuje na małe wyróżnienie, jakim jest bonus w wysokości 30PD.
Altheo, ty również odznaczyłaś się dobrą aktywnością, za co uzyskujesz 25PD.
Powodzenia w następnym miesiącu, Avenleyczycy!
1. Nowy podpunkt w formularzach — inne zdjęcia.
2. Zmiana daty festynu — 13.08.
3. Dodana została nowa etykieta — Punkty. Każde opowiadanie zawierające minimum 1000 słów proszę oznaczyć ową etykietą. W przeciwnym razie bonus nie zostanie przyznany.


~Spalona po wyjeździe Louise

Od Katfrin CD. Sebastiana

- Katfrin czekasz czy idziesz ze mną? - usłyszała dziewczyna jednak zdezorientowana nie wiedziała o co mu takiego chodzi.
- Um, co ty... - nie dokończyła jednak ponieważ jego towarzysz już zbiegał w dół góry, na której stała już tylko sama Victoria. Dziewczyna otrząsnęła się i postanowiła skierować się wolnym krokiem do Sebastiana, po którym widać było wielkie szczęście wypisane na twarzy spowodowane miejsce, w którym się znaleźli. Chłopaka spojrzał na dziewczynę i od razu ruszył w jej stronę i bez słowa przytulił ją.
- Dziękuje. Dziękuje za przyprowadzenie mnie tu - powiedział do niej z zadowoleniem jednak słychać było, ze jest bliski płaczu. Dziewczyna nie wiedziała co ma zrobić. Postanowiła iż obejmie go, położyła więc mu dłonie na karku i przytuliła go. Czuła się dziwnie. Dawno nie przytulała osoby nieznajomej bliskiej płaczu z powodu natury jaką go otaczała. Poprawka. Ta dziewczyna nigdy nie była w takiej sytuacji. Zresztą.. kiedy ostatnio miała czas spokojnie wyjść na spacer ze znajomymi? Kobieta westchnęła i zamknęła powieki wtedy kiedy chłopak odsunął się od niej z uśmiechem i z załzawionymi oczami. Przetarł swoje policzki myśląc, że była tam słona ciecz.
- Od dawna znasz te miejsce? - zapytał i ruszył w stronę powalonego drzewa, dziewczyna tuż za nim. Kiedy doszli do celu usiedli delektując się widokiem.
- Moja babcia pokazała mi go gdy byłam tutaj po raz pierwszy, podobno od tego czasu zabierałam ją tutaj często - powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się smutno na pamięć zmarłej babci. Pamiętała jak przychodziły tutaj chociaż raz w tygodniu, robiły wtedy rano babeczki oraz jagodzianki, brały sok pomarańczowy, który Katfrin wprost kochała i szły z kocem.
- Musi być cudowną kobietą skoro znalazła takie miejsce - odpowiedział i uśmiechnął się do dziewczyny.
- Tak była cudowna - rzekła dziewczyna i spojrzała na zachodzące słońce, które znajdowało się po jej prawej stronie. Musiała przy tym odwrócić głowę w przeciwną stronę niż siedział chłopak. Kat westchnęła zrezygnowana chcąc się uśmiechnąć. Minęło tak dużo czasu, a ona dalej za nią tęskni. Dziewczyna wiedziała, że tak szczerej i prawdziwej miłości nie da się zapomnieć, a co dopiero zastąpić.
- Powinniśmy wracać - powiedziała kobieta i wstała ukrywając twarz przed wzrokiem chłopaka. Nie miała pewności czy po jej oczach nie widać, że bardzo chciała się rozpłakać.
- Dobrze - odpowiedział i także wstał, dziewczyna poprowadziła ich przez las. Przez cały ten czas szła z przodu by mieć pewność co do tych cholernych oczu. Kiedy już byli pod domem Kat wreszcie się odwróciła.
- Pójdę tylko po kluczyki i was odwiozę - powiedziała i od razu spojrzała na psy, które przybiegły do nich. Widać było, że są bardzo zmęczone jednak wesołe.

Sebastian? przepraszam, że dopiero teraz

Od Noah CD. Louise

Wystarczy odkręcić kilka drobnych śrub kluczem siódmym [a nie dwudziestym trzecim], wyciągnąć akumulator i zamontować nowy. Wyjąłem ostrożnie część i położyłem ją na jednej z półek, po czym rozejrzałem się za tym lekko używanym akumulatorem, który obiecałem kobiecie. Nie wiem co mi odbiło z tą propozycją, ale teraz muszę się wywiązać z tego, co powiedziałem. Udałem się w kierunku magazynku i znalazłem to, czego szukałem. Akumulator leżał w jakimś starym, brudnym pudle.
— Pora zamontować to cacko. — Wkręciłem część i przetarłem czoło. Zapewne byłem cały w smarze. — Wymienione. Ach, zapomniałbym o pieprzonych rolkach. — Ściągnąłem z regału drobne pudełeczko i wyciągnąłem z niego kolejny element. Ekspresowe tempo. — Jeszcze tylko alternator.
Szukałem go dobre kilka minut [to bardzo długo] w naszym magazynku. Nie znalazłem. Trzeba będzie zamówić część w pobliskim sklepie. Myślę, że powinna być na stanie. Jak nie, to zamówienie i dostarczenie zajmie cały dzień, a tego wolałbym uniknąć.
Zamknąłem maskę i ruszyłem w kierunku gabinetu Smitha, aby powiadomić klientkę o tym, że trzeba dokupić nowy alternator. Spojrzałem na moje czarne dłonie i poczułem, że ktoś na mnie wpada.
— Co jest, do jasnej cholery? — krzyknąłem i złapałem dziewczynę, która się potknęła. Nie powiedziała nic, ale jej buraczana twarz zdradzała wszystko. — Jak żałosną istotą trzeba być, żeby nie potrafić i liczyć, i chodzić? Cofasz się w rozwoju? — na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
Do usług. Wredne docinki to moja specjalność.
— To ty wpadłeś na mnie! — burknęła, odsunęła się i skrzyżowała ręce na wysokości piersi.
— Uważaj, bo ci uwierzę. — przewróciłem teatralnie oczyma i wyciągnąłem papierosa, po czym bez słowa otworzyłem drzwi od gabinetu Smitha i wychyliłem głowę.
— Nie ma alternatora do fiata punto.
— To idź i kup, przecież nasza klientka po niego nie pójdzie! — uśmiechnął się i oparł na biurku.
— Proszę chłopcze. — kobieta podała mi wystarczającą sumę avarów — Kup mi tę część, bo znając mnie, wybiorę nie tę, co trzeba. Louisa pójdzie z tobą. — uśmiechnęła się tak, jakby zrobiła mi wielką przysługę, wysyłając swoją córkę. — Louisa?! — zawołała. Dziewczyna pojawiła się obok matki w ciągu kilku sekund. — Idź razem z tym młodym kawalerem do sklepu z częściami, a ja porozmawiam ze Smithem o naszych krewnych.
Moja twarz wyrażała tylko jedno pytanie: Że co, do cholery? Zresztą, na twarzyczce Lou malował się podobny wyraz.
— No już, idźcie. Nie marnujcie czasu. — odparł Smith i ponownie zajął się fascynującą rozmową z matką dziewczyny.
Wyszliśmy z gabinetu i wymieniliśmy się spojrzeniami.
— Cóż złego zrobiłem, żeby przechodzić takie katusze, hmm? — zapytałem i ruszyłem powoli w kierunku sklepu, nie patrząc, czy dziewczyna idzie ze mną.

Louysa? ♥


Od Louise cd. Noaha

        Prychnęłam cicho, jednak na tyle, aby bez problemu mnie usłyszał. Szczerze mówiąc, praca całkiem mnie zainteresowała, dzięki czemu wyczekiwanie na zakończenie nie wydawało się być tak nużące, jak z początku sądziłam. Z kolei szatyn był... mówiąc szczerze, wręcz okropnie niemiły. Jestem w pełni świadoma tego, że skoro Brown, to z pewnością i Brown Inc., rozumiem bogactwo, rozumiem przepych, rozumiem to wszystko, ale nie rozumiem, dlaczego to tak wpływa na ludzi. Nie rozumiem także tego, dlaczego zachowuję się tak śmiało w stosunku do niego. Louise, uspokój się. Zresztą, nie wygląda na specjalnie przystojnego. Moja twarz przybrała podirytowany wyraz, przykucnęłam i przyjrzałam się bliżej.
        — Możesz się przydać i podać mi klucz. — Wskazał na skrzynkę kilka metrów dalej. — Tamten, siódmy od lewej, część dolna.
        Podeszłam do skrzynki z narzędziami i otworzyłam ją, co wymagało wiele więcej wysiłku, niż myślałam, górna część była okropnie ciężka. Policzyłam do ośmiu, na siódemce zawahałam się, czy na pewno mówił o ósmym kluczu, a nie szóstym. Albo... siódmym? Wszystkie wyglądały tak samo. Złapałam za byle jaki, czy to osiemnasty, czy drugi i popędziłam z powrotem do mechanika.
        — Miałaś przynieść mi... siódmy. Nie dwudziesty trzeci. — Jego ton momentalnie zmienił się w suchszy, bezemocjonalny. — Sam po niego pójdę, skoro nawet liczyć nie potrafisz.
        Podniósł się z ziemi i powędrował do kluczy.
        — Starałam się, nie moja wina, że się pomyliłam — odparowałam. — Nie moja wina, że masz tam miliony takiego samego żelastwa!
        Jest okropny. Zdecydowanie, definitywnie i ostatecznie.
        — Chciałam ci pomóc! — kontynuowałam. — Nie zbywaj mnie teraz, nie pójdę sobie, bo nie raczysz się odezwać, Brown.
        Wziął głęboki wdech. Przez chwilę miałam nadzieję, że coś powie, chociaż jedno słowo, nawet przekleństwo, ale cokolwiek. Na nic, stwierdził, że przemilczy wszystko, co powiem.
        — Nie pomagasz.
        — Staram się.
        — Popatrz, ale się zamknij.
        — Dlaczego?
        — Wolisz towarzyszyć Smithowi i przewrażliwionej na punkcie samochodu babce?
        — Mojej matce.
        — Jeden pies. — Uśmiechnął się wrednie.
        Mój.
        Boże.
        Nawet jego wredny, pieprzony, ironiczny uśmiech wyglądał cudownie. Opadające na twarz włosy przeczesał ręką, aby nie utrudniać sobie pracy. Odwróciłam głowę, żeby odnaleźć wzrokiem drzwi do biura starego Smitha, teraz naprawdę chciałam stąd iść i nie gadać z naburmuszonym Noah. I mówię to szczerze, z całego serca.
        Kiedy już opanowałam rozkład całego warsztatu, dotarłam do pokoju, w którym znalazłam szefa Browna i mamę. Dyskutowali na temat zmarłej kuzynki siostrzenicy córki brata Smitha, która okazała się siostrą stryjeczną brata mamy mamy, czego zrozumienie graniczyło z cudem. Wyszłam niespostrzeżenie, aby wejść ponownie i w jakiś sposób zwrócić na siebie uwagę. Zapukałam w brązowe drzwi, po czym uchyliłam je, udając zainteresowaną interesami i czerwonym fiatem Madison. Dowiedziałam się, że z racji pokrewieństwa Smith spuszcza klientce dwadzieścia pięć avarów i daje w gratisie zapach do powieszenia na lusterku, cudnie. Gdy wychodziłam, zupełnie przypadkiem wpadł na mnie mechanik. Zupełnie. Przypadkiem. Nie. Widział. Co. Jest. Przed. Nim.
        Czułam, że spalę się ze wstydu.

Noah?( ͡° ͜ʖ ͡°)

Od Noah CD. Louise

Niska, rudowłosa dziewczyna, której nigdy wcześniej nie widziałem na oczy, zrobiła krok do przodu i wystawiła mi swoją drobną dłoń.
— Jestem Louise.
Zaciągnąłem się papierosem, dopiero po kilku sekundach uniosłem wzrok na nieznajomą i uścisnąłem jej rękę.
 Noah.  burknąłem, wydychając szary obłok dymu. Nie jestem zbyt wylewny w słowach.
Dziewczyna teatralnie odkaszlnęła, dając mi jasno do zrozumienia, co powinienem właśnie zrobić.
Rzuciłem fajkę na ziemię, po czym zdeptałem ją butem.
— Zadowolona?
— Można tak powiedzieć. — przyjrzała się uważnie mojej twarzy. — Skądś cię znam.
Jak to możliwe, że ludzie mnie kojarzą, a ja nie znam nikogo? Czuję się co najmniej dziwnie.
— Noah Brown.  dodałem, a na mojej twarzy wymalował się grymas. Wiedziałem, że moje nazwisko będzie dla niej idealną podpowiedzią.
— Ach tak, Brown.
A nie mówiłem?
Przez moment zastanawiała się, czy to co powiedziałem było prawdą. Co tu się dziwić. Syn milionera pracujący w starym zakładzie naprawy pojazdów?
Niech myśli. Nie powiem o sobie ani słowa więcej. Nie musi wiedzieć, że jestem rodzinnym odrzutkiem.
Niespodziewanie nasza niezbyt żywa rozmowa została przerwana przez krzyk starego Smitha.
 Noah, chodź tu na chwilę!
Wstałem i strzeliłem palcami u rąk. Louisa wzdrygnęła się na dźwięk tej czynności.
— Jeżeli chcesz zobaczyć, co jest z autem, to chodź. Smith zapewne mnie woła, bo nie jest w stanie zlokalizować usterki. Staruszek radzi sobie coraz gorzej.
Udaliśmy się do środka budynku i stanęliśmy w półkolu wokół podniesionej maski samochodu.
— Zajmij się tym, a ja pójdę załatwić kilka papierkowych spraw.  rzekł Smith, swym ochrypłym od papierosów głosem.
— Nie ma sprawy.
Przeglądałem kolejne części, a moją pracę z dwóch stron nadzorowały kobiety. Czułem się poniekąd dziwnie, ale byłem już przyzwyczajony, że klienci patrzą mi na ręce. Przecież nie będą siedzieć i popijać kawki w pobliskim barze, kiedy ich auto nie może dalej jechać.
— No i tu mamy problem.  odparłem i spojrzałem na właścicielkę samochodu.
— Co się z nim dzieje?  zapytała, a jej oczy pociemniały. Ze strachu?
— Otóż tutaj... — Nachyliłem się i wskazałem część — Jest alternator. On dostarcza prąd do wszystkich innych urządzeń, w tym do akumulatora. Kiedy akumulator nie jest ładowany przez prąd i się wyładuje, auto staje w miejscu. To cały łańcuch uszkodzeń. Tak z innej beczki, widzę też przetarte rolki do wymiany.
— Ile będzie kosztowała naprawa?
— 450 avarów. Wymiana uszkodzonego alternatora oraz nowa rolka. Będzie śmigał jak nowy.
Kobieta uśmiechnęła się na te słowa i odetchnęła.
— Dobrze, proszę wykonać to, co uważa pan za wymagane.
— Wymienię pani akumulator na koszt firmy. Tamten jest mocno zużyty, a mam na stanie prawie nie śmigany. Tylko proszę nie mówić staruszkowi.
— Bardzo dziękuję! To ja idę się rozliczyć ze Smithem.
Uśmiechnąłem się tak delikatnie, że wątpię, aby ktokolwiek zdołał to zauważyć.
Nim wywychyliłem głowę spod maski, zdałem sobie sprawę, że zostałem sam na sam z rudowłosą dziewczyną
— Długo to zajmie? — zapytała, patrząc na moje zbrudzone ręce.
— Tyle, ile będę chciał. — mrugnąłem do niej i poszedłem po nową rolkę. — Jeżeli chcesz popatrzeć, to droga wolna.

Lou? ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Od Louise cd. Noaha

        Czerwony fiat mamy, ulubiony, namiętnie odnawiany, pokonywał kolejną trasę do mechanika.
        Telefon zawibrował, co świadczyło o kolejnym SMSie od przejętej Madison.
        Mama: Przyjedź tutaj, teraz, Lou.
        Westchnęłam głośno, bezgłośnie modląc się, aby samochodowi nie stało się nic konkretnie złego. Czułam, że wtedy byłoby definitywnie źle. Wybiegłam z pokoju, zgarnęłam kluczki z przywieszką-żabą i ruszyłam po rower. Chwilę później pędziłam ulicą w stronę najbliższego warsztatu.
        Kiedy zjawiłam się na miejscu, półprzytomna ze strachu mama kręciła się wokół starszego gościa. Mechanik, Smith, o ile nie myli mnie pamięć. Bywałyśmy tu zdecydowanie zbyt często, abym była w stanie zapomnieć nazwiska cudotwórcy, który niejednokrotnie uratował wyblakłe punto stałej klientki. Tymczasem ja poklepałam rodzicielkę po ramieniu, szepcząc, że będzie z nim dobrze. Oddaliłam się od niej, starając oddychać spokojnie. Przysięgam, że kiedyś razem z tatą wywieziemy go na złomowisko, gdziekolwiek. Daleko od mamy.
        Odwróciłam głowę za siebie po raz ostatni, żeby później zniknąć za ścianą budynku. Od razu wyczułam odór papierosów, a tak właściwie dymu, który miał źródło u fajki. Na ławeczce siedział na oko wysoki chłopak, najpewniej współpracownik, najpewniej nowy. Nie chciałam niczyjej obecności, tym bardziej kogoś, kto trzymał w ustach coś tak śmierdzącego. Zmierzył mnie wzrokiem, w jego oczach pojawił się błysk, a kąciki delikatnie uniosły się w górę. Cholera, skądś go znam.
        — Widzę, że ktoś zrobił sobie przerwę — mimowolnie odezwałam się jako pierwsza, czego zdecydowanie nie kontrolowałam.
        Gdzie podziała się kultura, Louise?
        — Hm... no dobrze, nie będę niemiła. — Odgarnęłam włosy w twarzy, dokładnie przyglądając się twarzy nieznajomego. Skądś, skądś, skądś. Ale skąd? — Jestem Louise. — Podałam mu rękę.

Noah?
Marne 250 słów, ale powód jest prosty — wena odeszła po napisaniu charakteru, ale grunt, że jakiś odpis jest.

Louise Watson

Na zdjęciu: Postać nieznana - zdjęcie z Pinterest.
Motto: Należy do osób, według których życie jest zbyt nieprzewidywalne, aby określać je jednym cytatem.
Imię: Zdecydowana większość osób, które chociażby kojarzy ją z widzenia nie poznała jej imienia, bo rzadko kiedy zawiera nowe znajomości, a co za tym idzie — nieczęsto przedstawia się. Za czasów szkolnych klasa kompletnie nie przejmowała się tym, jak naprawdę nazywa się ich koleżanka, mając za zwyczaj ignorować rudą dziewczynę. Gimnazjum nie różniło się wiele, za wyjątkiem zdobycia dwóch przyjaciółek, które odważyły się jako pierwsze zapytać "Jak masz na imię?". Nieznajoma cicho odpowiedziała: "Louise".
Od tamtego czasu minęło dosyć sporo lat, a mimo wszystko pozostał przy niej jeden skrót od jej i tak niedługiego imienia — Lou. Uważa, iż jest całkiem uroczy, choć nie stosuje go nader często.
Szerzej znana pod tajemniczym pseudonimem Miley. Przedstawia się tak na Avengramie (xx_miley), zdobywając fanów, ukrywając pod nieprawdziwym mieniem. Przyzwyczaiła się do zwracania się do niej w wiadomościach w ten sposób, chociaż na początku miała z tym niemały problem. "Świetny post, Miley!". A Louyska?
Nazwisko: Z pewnością znacie Doktora Johna H. Watsona, prawda? Przyjaciel, powiernik sławnego na cały świat Sherlocka Holmesa, a także lekarz i pisarz. Jeśli nie, nic nie szkodzi. Mimo, że Louise nigdy o nich nie słyszała, my powinniśmy wiedzieć, iż nosi dokładnie to samo nazwisko, co wcześniej wspomniany — Watson.
Wiek: Całkiem niedawno przekroczyła magiczny próg — osiągnęła osiemnaście lat. Dla większości nastolatków okres poosiemnastkowy to dni dochodzenia do siebie i walki z kacem, Louise minęło to całkiem spokojnie, bez wielkiej imprezy i przelanych litrów alkoholu, które można liczyć w dziesiątkach. Dorosłość według pokaźnej części rówieśników równa się z wolną wolą, wolnością i brakiem ograniczeń, mogą pić, palić, ćpać. Na własną odpowiedzialność.
Dla Louise to coś innego, nie tylko to, praktycznie nie zależy jej na tym w żadnym stopniu, ponieważ nieograniczoną wolnością może cieszyć się na co dzień, bez osiemnastki na karku. Dla Lou to czas, w którym dostaje się drugą szansę na dorośnięcie do niektórych, poważniejszych spraw. Czas, który bogaty w wiele nowych doświadczeń przyniesie bagaż wiedzy. Nielegalne zamieszki to sprawa drugorzędna, woli nie igrać z prawem.
Data urodzenia: 03.08
Płeć: Louise? Płeć żeńska.
Miejsce zamieszkania: Całkiem spora przestrzeń, którą urządziła wspólnie z Louise Madison, mama dziewczyny. Parterowy dom w lesie składa się z salonu połączonego z jadalnią oraz kuchnią*, dwóch łazienek (1*, 2*), dwóch sypialni (rodziców*, Louise*), gabinetu*, do którego nie ma dostępu nikt poza tatą, a także standardowo, korytarzyka, który łączy większość wspomnianych wyżej pomieszczeń.
* zdjęcia z licencją pexels, wszystkie z tej strony.
Orientacja: Dziewczyna nigdy nie posiadała drugiej połówki, poza czasami, kiedy biegała w przedszkolu wokoło szatyna, z którym utrzymuje kontakt do dziś. Mimo tego, jest stuprocentowo pewna swojej orientacji — heteroseksualna, nie kręcą ją dziewczyny.
Praca: Rogaliki z powidłami, babeczki, ciastka, ciasta, biszkopty i inne słodkości, Louise zajmuje się właśnie nimi. Chociaż póki co jest nadal na stażu, obserwuje, jak za ścianą ci bardziej doświadczeni ozdabiają gotowe, już upieczone muffiny, oczekując na dzień, w którym stanie ramię w ramię z nimi.
Charakter: No dobrze, przed nami najtrudniejszy punkt — ogólny opis całej jej postaci. Zacznijmy od początku.
Jak postrzegają ją rodzicem, znajomi, przyjaciele? Według nich, Louise to jedna z najbardziej pracowitych osób, jakie było dane im poznać. Za dziecka należała do leniuszków, aczkolwiek z wiekiem wszystko zaczęło się zmieniać, dziewczyna wydoroślała, pokazała się z lepszej strony. Zawsze jest gotowa pomóc, jakkolwiek zajęta by nie była, jednak... może nie zawsze? Zdecydowanie zależy to od osoby, która domaga się owej pomocy, jeżeli takową pomocą odwdzięcza się na co dzień, Lous bez zastanowienia zrobi to samo. Jednak jeśli ktoś jest na ogół niemiły, nie tylko wobec niej, a jej bliskich, przyjaciół, nie będzie tak samo chętna. Niezwykle uparta, nie mowa o dążeniu do celu, a trwaniu przy własnej racji. Rzadko kiedy zgodzi się z kimś bez głębszej dyskusji. Jeśli mowa o dyskutowaniu, nazwiemy ją postacią kłótliwą. Denerwuje się okropnie szybko, a podczas kłótni nie zazna granic, jest w stanie zachowywać się najgorzej, jak tylko się da, aby udowodnić coś, czemu druga strona jest przeciwna. Całkiem zapomina o jednej z ważniejszych rzeczy — nie powinna zranić drugiej osoby, co zazwyczaj robi nieświadomie, nawet poza sprzeczkami. Skoro doszliśmy do momentu, gdzie dane mi opisać jej zachowanie poza wspomnianymi sytuacjami, należy do spokojnych. Może się wydawać, że te dwie cechy całkowicie sobie przeczą, aczkolwiek nie, w tym przypadku dziewczyna pokazuje swoją "gorszą stronę", nie hamując potoku słów. Wracając, nie zobaczysz w niej wulkanu energii, a opanowaną, całkiem wyciszoną osobę, którą i tak wyprowadzisz szybko z równowagi (i w tym przypadku zdaje się być to kompletnym zaprzeczeniem jednego od drugiego). Posiada wiele niewytłumaczonych lęków, jakie nie należą do fobii, a delikatnie rozwiniętych strachów, między innymi przed pająkami, wielkimi, mitycznymi stworzeniami morskimi, dużymi owadami, do których czuje większe obrzydzenie, niż strach. Tyczy się on również sytuacji, gdzie musi przemówić do większej publiczności, przedstawić jej coś, tym bardziej, kiedy jest to jej własna praca, pomysł. Słabo radzi sobie w dowodzeniu grupką, czy to podczas projektu, czy zabaw (gdy chodziła jeszcze do szkoły). Nie znaczy to jednak, że odznacza się brakiem rezolutności, wręcz przeciwnie: to jedna z jej mocnych stron. Żaden problem nie jest dla Louise przeszkodą, póki nie wplątacie tam pajęczaków i robaków.
Jako przyjaciółka jest wierną, oddaną osobą. Zawsze możesz liczyć na jej wsparcie, dobre słowo, nierzadko pomoc, którą postara ci się przynieść, jakkolwiek źle by nie było. Co prawda, nie podaruje ci gwiazdki z nieba, a kawałek chmury w postaci białej waty cukrowej, ale to kwestia jej budżetu. Jeśli nie ma w portfelu nic, albo jeśli co gorsza, nie ma portfela, da ci całą siebie, co jest chyba lepsze od jedzenia, prawda? Lou też tak sądzi, chociaż uwielbia jeść, tym bardziej słodycze. Gdy coś cię gryzie, postara się rozweselić. Z tym jednak jest nieco gorzej. Zdecydowanie nie jest dobrym psychologiem, nie zawsze da radę pocieszyć, naprawić tego, co upadło w życiu drugiej osoby, chociaż zawsze będzie się starała ze wszystkich sił, będzie ostoją. Znane jej osoby uznają ją za skromną, dziewczynę, której zależy najbardziej na szczęściu bliskich, wiele bardziej, niż na swoim. Jest w stanie oddać wszystko, aby najważniejsza dla niej osoba była najszczęśliwsza pod słońcem, aby odjęto jej wszelakiego pokroju problemy. Trud sprawia jej ułożenie sensownej odpowiedzi, kiedy ktoś wyzna jej coś szczerego, podziękowania, czy nawet uczucia inne, niż te przyjacielskie. Nigdy nie uważała, że należy jej się coś więcej, niż ma aktualnie. Niełatwo zdobyć jej zaufanie, sama nie wie, dlaczego tak ma. Nie potrafi wyżalić się osobie, przy której nie czuje się pewnie. Uważa, że to trzeba czuć — bezpieczeństwo, że dana postać jest w stanie podarować jej to, co dałaby jej ona. Martwi się o wszystkich, spychając na plan samą siebie. Szczerość sprawia jej kłopoty, kiedy przychodzi pora na szczere wylewanie uczuć, nie jest do tego pierwsza. Mimo, że lubi słyszeć rzeczy tego typu, jej samej jest trudno, jakkolwiek by nie chciała, czuje się głupio. Gdy znajomość wchodzi w strefę wyższą, niż była dotychczas, a mowa tu o miłości, zakochanie przychodzi jej trudno. Osoba musi wykazywać się cechami takimi, jak wspomniane było wyżej (dbać o nią, nie traktować z góry, również być wsparciem, w skrócie — musi mu ufać).
Hobby: Po pierwsze — zamiłowanie do pieczenia. Czy do ciast, czy czegokolwiek innego, Lou zawsze była pierwsza w kolejce, odpędzając od piekarnika nawet mamę. Aktualnie uważa, że nie ma rzeczy, której nie zrobi, a każda porażka kończy się definitywną przerwą od kuchni, co i tak sprowadza się do jednodniowej rozłąki. Drugim punktem jest fotografia. Zdjęcia wstawia na BeAvley, platformie społecznościowej, przedstawiając się jako xx_miley. Obserwuje ją tam ponad dziesięć tysięcy osób, zajmuje się nim od dwóch lat. Mimo takiej popularności, Miley nigdy nie ujawniła tożsamości, ani nie ukazała swojej twarzy.
Aparycja|
- wzrost: 161 centymetrów wzrostu, niewiele.
- waga: 46 kilogramów, jest dobrze.
- opis wyglądu: z pewnością zauważyliście, że należy do grona osób rudych, w dodatku z brązowymi oczyma. Trafnie. Piegi zdobiące jej twarz są szczerze nienawidzone przez Louise, przez innych wręcz chwalone, jeszcze inni jej ich zazdroszczą, kolejni popierają jej zdanie. Krąży pogłoska, że wspomniane piegi kręcą znajomych jej chłopców, ale nikt tak na dobrą sprawę nie wie, czy jest to stuprocentowa prawda. Jest również niska, ale nie najniższa. Powracając do włosów — rude, niekiedy pofalowane, często zwyczajnie napuszone, z racji, iż jest ich naprawdę wiele. Osobiście za nimi przepada. Ubiera się naprawdę różnie, od jasnych, przez różnokolorowe, aż po ciemne, zależy to od pory roku i tak na dobrą sprawę, jej humoru oraz zachcianek.
- pozostałe informacje: z całego serca nienawidzi kolczyków, które, jak mówi, utrudniają życie.
- głos: Emily Sin
Historia: Od okrągłych osiemnastu lat zamieszkuje Avenley River. W ciągu tego czasu nie stało się wiele — narodziny Louise, ślub rodziców, kiedy ta miała dwa i pół roku, kolejna ciąża, niestety, Madison poroniła w siódmym miesiącu. Rodzina pogrążona w smutku starała się nie myśleć o stracie. Mała Lou chodziła wokół mamy i pytała "A kiedy będzie Dorian?". Ojciec miał coraz więcej obowiązków, siedział w firmie, przez co ograniczał czas dla żony i córki. Niedługo potem firma splajtowała, obojga musieli znaleźć nowe zatrudnienie, aby utrzymać siebie i dom.
Teraz wszystko wyszło na prostą.
Rodzina:
- Madison Watson, matka, która jest naprawdę blisko z córką. Nie można uznać ją za najlepszą przyjaciółkę Louise, aczkolwiek większość problemów wędruje pierw do niej.
- Ryan Watson, ojciec. Podobnie jak mama — zawsze wspiera Louise.
- Joe Watson, dziadek od strony Ryana. Zdecydowanie najlepszy dziadek pod słońcem, kocha wnuczkę całym sercem, zawsze, gdy ta potrzebuje się wyżalić, drzwi Joe'ego są otwarte. Łączy ich szczególna więź, jakiej Lou nie czuła przy nikim.
Partner: Nie potrafi szybko się zakochać, nie daje dostępu do siebie byle komu, nie posiada nikogo.
Potomstwo: Brak
Ciekawostki:
- Niezwykle kreatywna, tym bardziej, jeśli chodzi o wykonywanie zdjęć bądź ozdabianie wypieków.
- Nie ma wielu kompleksów.
- Chrześcijanka, niepraktykująca.
- Uwielbia zwierzęta.
- Jej marzeniem jest kupić sobie profesjonalny aparat fotograficzny.
- Nie chorowała na ospę.
- W małym stopniu uczulona na ogórki.
- Nie lubi naleśników, pancakesów i omletów.
- W wieku siedmiu lat ścięła ponad dwadzieścia pięć centymetrów włosów i oddała je na fundację.
Zwierzęta: Kot to roczny kocur adoptowany z pobliskiego schroniska jako trzymiesięczne kocię. Można uznać, że należy tylko do Louise, ponieważ taki był cel rodziców — odnaleźć przyjaciela dla rudej, a rudy kot brzmiał idealnie. Pokochała go całym sercem. Śpi u niej w pokoju, tuż obok niej, uwielbia przytulać się w nocy i budzić ją nad ranem, chociaż nierzadko to on wykazuje się większym lenistwem i śpi do dwunastej, kiedy to Lou wyleguje się zaledwie do dziesiątej. Na śniadanie schodzą razem, podobnie jest z kolacją. Na obiedzie jest nieobecny, ponieważ przyzwyczaił się do wyjścia w tych godzinach. Od czternastej do szesnastej może hasać na dworze sam, po czym grzecznie wraca do domu, dając znak, jakim jest przejście przez bramkę w drzwiach, która po uchyleniu wydaje zabawny dźwięk przypominający kocie miauczenie.
Pojazd: Rower, ładny, prawda?
Kontakt: Malavia [Hw], zuzaaa1311@gmail.com [mail], FB prywatnie

Od Daniela CD. Idy

Otworzyłem wypoczęte oczy o godzinie jedenastej i mozolnie zwlokłem się z wielkiego, dwuosobowego łóżka. Po raz kolejny budziłem się w jego domu. Mimo, że powitał mnie radosnym "Co moje to i twoje, Dan.", ciągle czuję się tu jak intruz. Muszę wreszcie wziąć się do roboty i zarobić pieniądze na mały, aczkolwiek własny domek. Tylko tego mi potrzeba, aby być spełnionym człowiekiem.
Nagle jakaś ważna myśl przemknęła mi szybko przez umysł, jednak nie byłem w stanie sobie przypomnieć, co to było. Znałem doskonale swoją kiepską pamięć, więc odruchowo sięgnąłem po notatnik, który chowałem w szafce nocnej. Zapisywałem tam najważniejsze daty i wyniki pomiarów, których broń Boże nie mógłbym zapomnieć.
Moje oczy otworzyły się szerzej, gdy zauważyłem wpisane na dziś spotkanie w sprawie dekoracji wnętrza. Szybko ubrałem jakieś ciepłe [gdyż dzisiejsza pogoda nie należała do najcieplejszych] i schludne ubrania, po czym w zawrotnym tempie zszedłem ze schodów, skacząc co dwa stopnie.
 Hej Carl!  machnąłem kumplowi dłonią na powitanie i ruszyłem w kierunku kuchni.
 Cześć.  odparł i podszedł w moją stronę.  Gdzie się tak spieszysz? Bałem się, że zaraz zlecisz z tych stromych schodów.
Zaśmiałem się z jego słów i wyciągałem z lodówki mleko oraz jakieś płatki.
 Zrobić ci kawę?  zapytał, wlewając wodę do czajnika.
 Poproszę. Taką jak zawsze.
Nalałem zimnego mleka do talerza i wsypałem do niego płatki, które średnio wpisywały się w mój gust. Zwolniłem trochę tempa, widząc, że jest dopiero jedenasta dwadzieścia. Głośno odetchnąłem i rozpocząłem jedzenie śniadania tak, jak na człowieka przystało.
 Gotowa. Położyłem ci ją na stole w salonie.
Ja już znam te jego zagrywki. Nie bez powodu kładzie tam kawę. To jest doskonały podstęp, który polega na tym, iż wabi mnie kawą do salonu, a później zagaduje tak, że spędzam z nim co najmniej godzinę.
Wstałem, rozprostowałem kości i usiadłem na sofie, wiedząc, co zaraz nastąpi. Z jednej strony nie miałem za dużo czasu, z drugiej cieszyłem się tym, że Carl lubi się ze mną dzielić swoimi przeżyciami. Dobry przyjaciel.
— No to jak, powiesz mi, gdzie tak pędzisz?
 Byłem dzisiaj umówiony w sprawie projektowania wnętrza sypialni.
Kumpel uniósł brwi, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek.
 Jak ma na imię zleceniodawczyni?
 Skąd wiesz, że to kobieta?
 Wątpię, żeby mężczyzna zamartwiał się wystrojem swojej sypialni.
Zachichotałem, zdając sobie sprawę z jego przebiegłości.
 Nawet jeśli, nie mogę ci zdradzić danych osobowych moich klientów. Przykro mi.  odparłem, upijając duży łyk kawy, która wydawała mi się dwa razy mocniejsza niż zwykle.
 Dobrze, nie będę cię gnębić.  uśmiechnął się i odłożył pusty kubek na stół.
Porozmawialiśmy jeszcze o kilku przelotnych romansach mojego przyjaciela i o tym, jak zawzięcie próbuję uzbierać pieniądze na własny kącik.
 Ale przecież możesz zostać u mnie, Dan. Bezterminowo.  rzekł, jakby zasmucony tym, że zamierzam go kiedyś opuścić. 
 Spokojnie, to odległe plany.  uśmiechnąłem się i wypiłem ostatni łyk napoju, wykrzywiając się. Cud, że byłem w stanie to wypić. Grunt, to teraz przeżyć i nie paść na zawał.
 Wiesz co? Chyba pomyliłem kawy.  wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.  Moja była tak słaba, że zrobię sobie jeszcze jedną.
Jeżeli dwie i pół łyżeczki to dla niego słaba...
□■□■□■
Spojrzałem ukradkiem na zegarek. Dwunasta pięćdziesiąt.
 O nie.  siedziałem w bezruchu.  Muszę iść! Do później!  krzyknąłem, zerwałem się sofy, po czym ubrałem płaszcz i ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych, mocno nimi trzaskając.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w kierunku zapisanego adresu. Niedługo później byłem już na miejscu. Odetchnąłem z ulgą.
Zapukałem do drzwi. W mgnieniu oka zastałem w nich młodą dziewczynę, całą w farbie. Czyżby zaczęła coś kombinować z wystrojem wnętrza beze mnie?
 Kim pan jest?  nieco zaskoczyło mnie to pytanie, jednak po chwili cierpliwie wytłumaczyłem.
 Architektem. Byłem tu umówiony na czternastą.  spojrzałem na zegarek. Trzynasta. Daniel, kolejny raz się ośmieszasz.  Widocznie trochę za szybko przyszedłem.  uśmiechnąłem się, żeby  sprytnie zatuszować swoją pomyłkę.
 Ojejku, na śmierć zapomniałam!  chwyciła się za głowę, a na jej twarzy malował się lekko czerwony kolor. — Da mi pan chwilkę, żeby się ogarnąć?
 Jasne, może przeszlibyśmy na ty? Daniel.  wystawiłem dłoń i posłałem kobiecie życzliwy uśmiech.
 Ida, miło mi poznać.  wpuściła mnie do środka. Moim oczom ukazała się niewielkich rozmiarów kawalerka, jednak z tego co widziałem, dziewczyna mieszkała w niej sama, więc sądzę, że to metraż idealny dla jednej osoby.  Rozgość się, kawy, herbaty?
Wolałem nie pić kolejnej kawy, gdyż życie było mi miłe.
 Ja podziękuję, wolałbym już się zabrać do pracy. Mogę już zacząć mierzyć sypialnię?
Kiwnęła głową i wskazała ręką drogę.
Wyciągnąłem z kieszeni metr i powolnym krokiem udałem się do pokoju. Od razu uderzyła mnie ciasnota tego pomieszczenia. Trzeba będzie wziąć to pod uwagę. 
Po krótkim rozejrzeniu się wokół, wyciągnąłem długopis i notes, aby zapisać wymiary. Najpierw od podłogi do sufitu.
Wyciągnąłem dłonie w górę, jednak nie byłem w stanie dosięgnąć. Nie chciałem, żeby wymiary były niedokładne, więc stanąłem na łóżku. Spojrzałem na wynik pomiaru. 251 centymetrów.
Właśnie w tym momencie usłyszałem dźwięk pęknięcia i zdałem sobie sprawę, że łóżko się pode mną zawaliło.
Szybko z niego zszedłem, a moja twarz przybrała przerażony wyraz. Uniosłem głowę i zauważyłem stojącą w progu Idę.
 Przepraszam. Nie wiedziałem, że to tak szybko się zawali. — próbowałem się wytłumaczyć.
To zapewne najgorsze pierwsze wrażenie, jakie kiedykolwiek na kimś wywarłem.
 Właśnie między innymi dlatego chcę mieć nową sypialnię. Sama leżąc na tym łóżku, mam wrażenie, jakby zaraz miało się rozwalić.
 Przez moją nieuwagę poniosłaś szkody, więc za własne fundusze kupię ci nowe łóżko. Najlepsze, jakie znajdę.  mówiłem zupełnie poważnie, jednak dziewczyna zareagowała cichym chichotem.
 Nie trze..  przerwałem jej.
 I tak to zrobię.  podrapałem się z zakłopotaniem po karku i kontynuowałem pomiar, skrupulatnie zapisując dokładne wyniki.
Dziewczyna usiadła w nogach zniszczonego łóżka i przyglądała się mojej pracy.
Po ukończeniu pomiarów wrzuciłem miernik do kieszeni i podszedłem do Idy.
 Muszę zadać ci kilka pytań. 
 Nie ma problemu. — skrzyżowała nogi i założyła dłonie na kolano.
 Muszę zebrać ogólne informacje o twoim zamyśle. Mianowicie...  zastanowiłem się na moment.  Jaką kolorystykę i styl preferujesz? Czy wolisz bardziej przestrzenne, minimalistyczne pokoje, a może raczej pełne różnych przedmiotów, wypełnione? Jaka moc oświetlenia?  Pytałem i uśmiechałem się ciepło.  Na podstawie twoich odpowiedzi, stworzę zarys pokoju i kosztorys. 
Dziewczyna wyglądała na zamyśloną. Byłem ciekawy jej koncepcji.


Ida? 
+20PD

Od Lucii C.D Althea

    Popatrzyłam na minę siostry i z lekka zaniepokojona zajrzałam jej przez ramię. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. To było, jak dostanie w twarz kubłem lodowatej wody. Jak? Skąd? Czemu ten facet trzymał jej stare zdjęcie w portfelu? Chociaż w sumie nie to mnie najbardziej zdziwiło, tylko napis, który widniał z tyłu. “Kocham Cię, tato”.
    Milion myśli zaczęło przepływać przez moją głowę z prędkością światła. Nie wiedziałam, której dokładnie mam się złapać. Było ich zdecydowanie za dużo. Nie potrafiłam się otrząsnąć z otępienia, które nagle zawładnęło moim ciałem. Czy to on był naszym ojcem? Chciałam zadać mu to pytanie, ale nie potrafiłam go z siebie wykrztusić. Czułam się dokładnie tak, jakby ktoś wrzucił mi do gardła kamienie, nie chcąc, bym wypowiedziała jakiekolwiek słowo.
    Przeczesałam włosy drżącą dłonią i spojrzałam na zakłopotanego faceta. Chyba nie chciał, żebyśmy to zobaczyły. No cóż, było już za późno. Co się stało, to się nie odstanie, niestety. Miałam ochotę rzucić mu się do gardła i go rozszarpać, za te wszystkie dni, kiedy jego obok nas nie było. Nawrzeszczeć na niego za ten dzień, w którym nas opuścił i zostawił na pastwę losu jak zwykłe zwierzęta.
     - Jesteś naszym ojcem? - ubiegła mnie z pytaniem Al. Dziewczyna patrzyła w niego wyczekująco, a jej spojrzenie niemal wypalało w nim dziurę, jakby samym swoim wzrokiem chciała wyciągnąć z niego te informacje.
    Mężczyzna przez chwilę milczał, lecz po chwili westchnął przeciągle i odpowiedział:
     - Tak, to ja… Szukałem was już od dobrych paru lat…
    Nie słyszałam jego następnych słów. Czułam, jak powieki palą mnie żywym ogniem, nie chciałam upuścić ani jednej łzy. W głowie zaczęło mi szumieć. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Zostawił was. Gdyby nie ty, Althea nadal by miała rodzinę. Najlepiej by było, gdybyś się nie narodziła. Te słowa były ryte w mojej głowie jak na tablicy gipsowej. Przenikały do mojej duszy, chcąc narobić w niej jak najwięcej szkód. Udawało im się to.
    Nie potrafiłam utrzymać drżących rąk, trzymając w jednej z nich cały czas zdjęcie z tym jednym napisem. Nie mogłam się już powstrzymywać, a z moich oczu polała się fala łez. Althea prowadziła z nim zawziętą konwersację, a ja nawet nie potrafiłam wykrzesać z siebie chociaż jednego słowa. Nic. Miałam zaciśnięte gardło. Jedyne co mogłam zrobić to wpatrywać się w nich zapłakana.
     - Wynocha! - krzyknęła Althea w pewnym momencie w kierunku naszego ojca, ruchem ręki wskazując na drzwi. - I nie chcę cię tu więcej widzieć, rozumiesz?! Zniszczyłeś nam życie i jeszcze śmiesz się tu pokazywać!
     - A-ale…
     - Wynocha! - wydarła się bardziej, otulając mnie ramieniem i zagarniając w czuły uścisk. Widziałam, jak mężczyzna powoli się poddaje i wychodzi z mieszkania, zamykając za sobą drzwi ze stoickim spokojem. Dopiero wtedy, gdy zniknął mi z pola widzenia, wybuchnęłam głośnym płaczem. Tyle lat… Nigdy nie chciał nas odwiedzić i dopiero teraz się z nami spotyka, chociaż jest już za późno.
    Al cały czas tuliła mnie do swojej piersi i głaskała po głowie, chcąc mnie uspokoić. Sądząc po gwałtownych ruchach jej piersi, ona też zaczęła płakać, ale nie aż tak bardzo, jak ja. Po jakimś czasie podniosłam lekko głowę zasmarkana i dłońmi wytarłam policzki siostry.
     - Będzie dobrze młoda. - Pociągnęła nosem, głaszcząc mnie po włosach. - Zaufaj.
     - Tobie zawsze ufam. - Uśmiechnęłam się, wycierając łzy wierzchem dłoni. Nadal moją piersią targał szloch. - Jakie to jest okropne uczucie… N-nie chcę przez to już przechodzić. - Ponownie wtuliłam się w ciało Al, na co ona tylko bardziej mnie do siebie przyciągnęła.
     - I już nigdy nie będziesz - powiedziała pewnie, całując mnie w skroń. - Obiecuje.
     - N-nie możesz tego obiecać.
     - Mogę i obiecuję, najwyżej kiedyś mnie zdzielisz za niedotrzymanie obietnicy.
    Zaśmiałam się krótko i pokiwałam głową.
     - Będę mogła dziś spać z tobą? - spytałam najciszej, jak się da. Nie przeczę, trochę wstydziłam się tego zdania, które wtedy wypowiedziałam. Wiedziałam niestety, że ta noc będzie okropna i nie chciałam jej spędzać samej w swoim pokoju i łóżku, które zajmuję tylko ja. Na pewno w nocy nawiedzą mnie jakieś koszmary i w sumie nie tylko mnie. Altheę także. Dlatego razem nam będzie raźniej.
     - Jasne - odpowiedziała bez wahania, - teraz najbardziej się potrzebujemy. Za wszelką cenę nie możemy się rozdzielać.
     - Wiem - powiedziałam cicho, nadal tonąc w jej objęciach. Tu było tak przyjemnie ciepło… i bezpiecznie.
     - A to, że cię kocham, też wiesz? - Złapała mnie za brodę i podniosła ku górze, bym spojrzała jej w oczy.
     - Wiem. - Uśmiechnęłam się, kiwając głową. - Ja ciebie też i to nawet nie wiesz jak bardzo.

< Alti? :3 >