Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam tak hojnie wypełnioną kopertę przed drzwiami. Pierwsze co zrobiłam, to otworzyłam je [w sensie drzwi] i zaczęłam się rozglądać za osobą, która prawdopodobnie podrzuciła mi ten datek pod nos. Ale gdy zrobiłam krok od mieszkania, na klatce nikogo nie było. Stuknięcie podeszwą rozeszło się echem po kamienicy, lecz nie należała ona do nikogo innego, jak do mnie. Ktoś wyjątkowo szybko zniknął. Dziwne...
Westchnęłam cicho i weszłam z powrotem do mieszkania, uśmiechając się pod nosem. Zapukałam do łazienki i zawołałam siostrę. Jej reakcja na ten dziwny list nie była pozytywna, nawet w mniejszym stopniu. Przecież powinna się cieszyć, że nie będziemy musiały tak mocno zaciskać pasa przez najbliższy czas. To było jak dar z nieba, a ona podejrzewała najgorszego. W końcu Bóg postawił przed nami coś dobrego.
Odłożyłam kopertę na lodówkę, uprzednio wyjmując z niej parę banknotów. Pójdę w końcu na jakieś porządniejsze zakupy, lecz tym razem nie zabiorę Ducha. Za bardzo się boję, że znowu zwieje. Wszystkiego się można spodziewać po tym psie, który już od parunastu dobrych minut nie spał i pałętał mi się pod nogami, nie dając spokoju. Lizał mnie po nich, gryzł i szarpał za spodnie, bym tylko zwróciła na niego uwagę. Pogłaskałam go po łebku, chowając pieniądze do kieszeni i wyciągając z lodówki coś szybkiego do zjedzenia. Padło na jogurt.
Czuwałam przy siostrze jak wierny pies, gdy zasypiała. Mówiąc szczerze, to razem z nią zasnął też Duch, z czego byłam zdziwiona, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Chwyciłam za torbę i ruszyłam z małym uśmiechem na ustach na miasto. W końcu zrobię jakieś porządniejsze zakupy.
Wychodząc z budynku, czułam się obserwowana. Miałam wrażenie, że nawet drzewa mnie obserwują. Czy to przez tą kopertę? Możliwe. Nie wiem, kto nam ją dostarczył. Kto by chciał obdarować nas takim nieskromnym datkiem? Ojciec? Nie, na pewno nie on. Nie interesujemy go nawet. Ma nas głęboko w tyłku tak jak my jego od dłuższego czasu. Przez pewien okres życia, oczywiście, wyczekiwałyśmy na niego. Miałyśmy nadzieję, że pojawi się w drzwiach w dniu naszych urodzin, w Boże Narodzenie, ale nie… To nigdy nie nastąpiło. Po tym długim wyczekiwaniu i nadziei, za każdym razem czułam smutek i rozczarowanie, aż w końcu przestałam za nim wyglądać przez okno. I słusznie.
Po dłuższym staniu bezczynnie przed kamienicą postanowiłam w końcu pójść w stronę sklepu. Poprawiłam torbę przerzuconą przez moje ramię, gdy nagle stanął przede mną niespodziewanie barczysty mężczyzna w średnim wieku, na oko miał pięćdziesiąt lat na karku. Uśmiechnął się do mnie ciepło, co odwzajemniłam, ale nadal nie wiedziałam, o co chodzi.
- Dzień dobry Łucjo - odezwał się, na co ja zareagowałam zdziwieniem.
- Skąd pan zna moje imię? - spytałam lekko poddenerwowana. Nie czarujmy się, ale pierwszy raz widziałam go na oczy. Nie wiedziałam, kto to może być.
- No tak, wybacz. - Uśmiechnął się. - Nazywam się Fabio, byłem dobrym znajomym twojej babci.
- Mojej babci? - Zmarszczyłam brwi. - Pierwszy raz pana na oczy widzę.
- Może dlatego, że od dawna nie wpadałem do waszej babci. Jak się dowiedziałem, że ta nie żyje, to próbowałem was odnaleźć, obiecałem jej to, tyle że nie wiedziałem, gdzie jesteście. Sprzedałyście dom i nie miałem zielonego pojęcia, gdzie możecie mieszkać. - Wzdycha cicho, drapiąc się w kark. - Ale w końcu was znalazłem, dostałyście ode mnie kopertę z pieniędzmi? Może jeśli twoja siostra by się zgodziła, chciałybyście się do mnie wprowadzić? Mieszkam niedaleko, może wsparłbym was finansowo?
Już otwierałam usta, żeby mu odmówić, lecz uprzedziła mnie moja zdenerwowana siostra, wychodząca w pośpiechu z kamienicy.
< Misiu pysiu? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz