Tego samego dnia zapełnionego nieustannym oczekiwaniem na jakąkolwiek poprawę stanu Billy’ego, zdołałam także poznać jego rodzinę. Mówiąc rodzinę, miałam na myśli matkę oraz tą słynną siostrę, o której tyle mi opowiadał. Niewiele się zmieniła, gdyby pod uwagę wziąć zdjęcie, jakie swego czasu zauważyłam na półce w jego mieszkaniu. A za tym nadeszło wspomnienie o pocałunku, które szybko wyrzuciłam z głowy. Matka natomiast była bardzo ciepłą kobietą. Troska i przerażenie w równych proporcjach wypełniały jej oczy, gdy ze mną rozmawiała. A pytała o naprawdę mnóstwo rzeczy. Czy jestem jego dziewczyną, czy coś nas łączy, i za każdym kolejnym pytaniem nie zdradzałam jej wszystkiego. Nie chciałam jej teraz przestawiać opinii z „poukładana, troskliwa dziewczyna„ na „ta egoistka, która sprowokowała mojego syna do utraty panowania nad autem”. Oboje to wiedzieliśmy, choć mężczyzna sam by się do tego nie przyznał. Gdyby nie ten pocałunek, tamta kłótnia, wszystko byłoby zupełnie inne.
I wtedy, siedząc tak bezczynnie przy sali Billy’ego, odwróciłam się, by po raz kolejny spotkać się z jego spokojną, uśpioną twarzą. Doznałam jednak ciężkiego szoku, widząc półotwarte, patrzące na mnie oczy. Poderwałam się jak poparzona z siedzenia i nie troszcząc się o wypełniające mnie po brzegi najróżniejsze emocje, dałam znak siostrze Billy’ego i jego mamie. Weszłam do sali szybciej niż zdążyłam się zorientować, a one, nie chcąc pozostać gorszymi, zaraz za mną poszły. Nie zamierzałam kryć swojego zadowolenia. Ba, byłam tak zmęczona tym wszystkim, że możliwość pozbycia się wszystkich emocji była jak zesłany z nieba cud. Nie. Cudem mogłam nazwać nagłą poprawę stanu mężczyzny. Obudził się. Cholera, widząc go, czułam taką mieszankę emocji, jakbym lada chwila miała nimi wybuchnąć. Radość, złość, zdenerwowanie.
Przez dłuższy czas obdarowywałam go tylko uśmiechem z dystansu. Rodzina mówiąca do niego nieustannie, ciesząca się tą chwilą, nie pozwalała mu ani na moment odwrócić wzroku od siebie. Może nawet delikatnie się wzruszyłam, choć nie było tego po mnie widać na pierwszy rzut oka. W końcu jednak nadająca głośniej od radia dziewczyna wyszła na korytarz zasilić struny głosowe szklanką wody, a jej mama, puszczając do mnie nagłe oczko, także opuściła pokój. Jedyne, co robiłam, to wpatrywałam się w tę kalekę Billy’ego, nie czując potrzeby, by te milczenie choć na chwilę przerywać.
- Co jest? Aż tak źle wyglądam? – Uśmiechnął się do mnie na tyle szeroko, na ile pozwalał mu grymas bólu wykrzywiający potem jego twarz. W odpowiedzi podeszłam do niego, usiadłam na skraju łóżka i bez ogródek uderzyłam w jego ramię. Po prostu. Mając nadzieję, że jakikolwiek wydany impuls pozwoli mi stłumić te dziwne uczucie, które zaczęło się we mnie bezgranicznie zbierać. To wzruszenie. Cholernie niewygodne, obnażające uczucie. – Ała! Za co to?! – Dopowiedział jeszcze, a zaraz potem zmarszczył brwi.
Nie udało mi się zachować spokoju. Nie czując już, jak cokolwiek mnie trzyma, zaczęłam cicho płakać. Najciszej, jak się tylko dało, a łzy strużkami uciekały z kącików moich oczu. Ich wyraz przesiąkał wręcz smutkiem, radością oraz wzruszeniem. Wszystkim, a ja nie miałam nad tym żadnej kontroli. Billy, widząc zajście, z syknięciem podniósł się do siadu. Wyciągnął do mnie rękę, w jakiej tkwił wenflon podłączony do kroplówki.
- Al, co się dzieje? – Jego głos spoważniał.
- Po prostu… po prostu… – Ciągle nie potrafiłam wydusić z gardła żadnego słowa. Czułam, jakby powstała tam niezniszczalna blokada, której zwyczajnie nie byłam w stanie się przeciwstawić. Korzystając z tego, że Billy zdołał podnieść się do siadu, bez ostrzeżenia wpadłam w jego objęcia. Oparłam swój bok twarzy o jego, pozwalajac, by łzy skapywały mu prosto na szyję. Kilkudniowy zarost połaskotał mnie w policzek. Emocje wręcz zatargały moimi plecami w niezliczonych szlochach.
- Po prostu? – Poczułam obejmujące mnie delikatnie ramiona.
- Po prostu bałam się, że nie wrócisz, ty głupi kretynie – wydukałam mu pod nosem, nie wiedząc, jak dużo słów wyłapał z niewyraźnej, zapłakanej plątaniny. Zaraz cichy śmiech dał mi do zrozumienia, że jednak rozumiał całkiem dużo. – I z czego się śmiejesz? – Odsunęłam się od niego tak, by móc spojrzeć na jego twarz. Patrzył na mnie, a z ust nie znikał mu blady, wyczerpany uśmiech.
- Dopiero wstałem, a ty już mnie wyzywasz. – Westchnął teatralnie.
- Mogłabym jeszcze raz cię za to walnąć, ale wtedy na pewno już byś nie wrócił – zażartowałam, rozświetlajac ponury, zapłakany wyraz twarzy delikatnym oraz drżącym uśmiechem. – A tak na serio, to powinieneś odpoczywać. – Nasunęłam rękaw dłoń i przetarłam nim mokre oczy.
- Odpoczywam i słucham was od dawna, ale ciężko było się na tym skupić, wiedząc, że coś ciągle porywało mnie na drugą stronę.
Zmarszczyłam brwi w niezrozumieniu.
- Więc to prawda? Ludzie słyszą, będąc w śpiączce? – Do mojej wyobraźni napłynął obraz siostry Billy’ego, która rozmawiała z nim właśnie w ten sposób. Pomyśleć, że wszystko słyszał, a nie mógł nawet udzielić odpowiedzi. Nie zdołałam sobie wyobrazić nawet, jaka bezradność i złość się w nim kotłowała. A może nie?
- W moim przypadku to działało. – Wzruszył nieznacznie ramionami i ponownie osunął się na poduszkę.
Poklepałam delikatnie kołdrę, pod jaką leżał.
- Spędź tu kolejny tydzień i zrób coś dla mnie. – Wstałam od łóżka, wbijając w niego swój nieodgadniony wzrok, który go wręcz przeszywał.
- Co takiego?
- Nie umieraj. – Na te słowa odwróciłam się na pięcie. Jeszcze przez małą chwilę zdołałam poczuć zastanawiające spojrzenie mężczyzny na swoich plecach, które ucięło się wraz z wyjściem poza salę. Moją nieobecność tam niemal od razu zatuszowała rodzina Billy’ego, którą minęłam zaraz w drzwiach. Lekarze tylko patrzyli na tę scenę z bezradnymi uśmiechami, nie mając nawet odwagi, by to wszystko przerwać.
***
Wieść, że Billy żyje i ma się w miarę dobrze na długo dała ukojenie moim postrzępionym nerwom. Przestały trząść mi się dłonie, w pracy nie upadało mi już tak wiele naczyń. Dałam sobie spokój z jakimkolwiek dzwonieniem, przynajmniej na nadchodzący okres, w którym Billy będzie musiał dojść do siebie i stawić czoła tym wszystkim reporterom, którzy stanowczo niszczyli mur jego prywatności. Media miały to do siebie, że z celebryty, aktora, piosenkarza – nieważne, o kogo chodzi – kreowali swojego własnego pupilka. Tak zwykle zdobywało się popularność. Plotki, niedociągnięcia, które zaraz zabarwiły gazety, tworząc absurdy. Nikt jednak nie troszczył się o fakt, że sławna osoba po prostu przestała mieć prywatność. Jakąkolwiek. Ta myśl: utrata własnego życia na rzecz sensacji i publiczności straszyła mnie niesamowicie. Jak Billy mógł w tym siedzieć i się nie załamać, to się dziwiłam, z tym, że rozchwytywany był już prawdopodobnie pod każdym kątem. Każde jego osiągnięcie zamiast trafiać najpierw do serca rodziny, bliskich czy przyjaciół, trafiało na plotkarskie strony i w chwilę obiegało cały świat.
Nadchodzące dni nie przynosiły żadnych nowych wieści, aż do pewnego pozornie spokojnego popołudnia w barze. Szef, zresztą jak co dzień, uruchomił plazmówkę wiszącą w kącie pomieszczenia i oparł się o ladę, by mieć idealny punkt widzenia. „Billy Joe Moliere wychodzi ze szpitala”, „Młody idol odcina się od świata show biznesu”. „Billy Joe nie radzi sobie z presją”. „Moliere stacza się”. Każdy kolejny temat przychodzący w telewizji budził we mnie nieokreśloną ilość wątpliwości i nie sposób było rozpoznać, która treść była choć w połowie prawdą. Chcąc się upewnić, na jednej z przerw chwyciłam za telefon i wybrałam numer do mężczyzny, nie kryjąc zniecierpliwienia. Te uczucie tylko rosło z upływem czasu. Denerwujące sygnały drażniły moje ucho i nic więcej, co chociażby na chwilę mogło uwolnić mnie od dziwnego niezrozumienia. Co się mogło stać?
Powtórzyłam czynność jeszcze dwa razy w ciągu tego samego dnia, aż nie wytrzymałam. Czułam coś więcej niż tylko te pieprzone zmartwienie. A ciekawość to było coś zupełnie innego. Pod wieczór, odpuszczając sobie chwilowo powrót do domu, udałam się do mieszkania Billy’ego. Budynek, który zwyczajnie oblepiony był dziesiątkami reporterów, teraz kompletnie opustoszał. Pusta winda. Mijający mnie, milczący ludzie ze spuszczonymi w dół głowami. W powietrzu unosiła się depresja w najczystszej postaci; chciała opanować i mnie, lecz siłami odpychałam ją tak długo, jak tylko mogłam.
Na najwyższym piętrze dobiegł mnie niestarannie tłumiony, kobiecy płacz.
- Pani Moliere? – Ściągnęłam brwi w głębokim szoku. Pierwszy raz dostrzegłam mężczyznę, który w tych ciężkich chwilach obejmował swoją kobietę i próbował iść z nią korytarzem. To musiał być ojciec Billy’ego. Ale… co się stało?
- Nie dogadasz się z nim… – jęknęła płaczliwie.
- Co się stało? – spytałam niepewnie, z dużą dozą niepewności.
Nie odpowiedziała mi, a jedynie minęła, ledwo ścierając się ze mną ramionami. Odwróciłam wówczas głowę w jej kierunku, tak głęboko się zamyślając, jak jeszcze nigdy. Natychmiast przyspieszyłam kroku i trafiłam pod drzwi Moliere’a. Myśli w mojej głowie nie zapowiadały niczego dobrego. Panował tam niezmierzony chaos, który zdołałam cudem wyciszyć. Zapukałam delikatnie do drzwi, a gdy nie słyszałam żadnego odzewu, zrobiłam to o wiele energiczniej.
- Billy? Wiem, że tam jesteś… – mówiłam do tej znieruchomiałej płyty drewna. – Proszę, otwórz, porozmawiajmy o tym. O tym wszystkim… To ja, Al.
[Billy?]
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz