Zaraz po wyjściu Billy’ego rozpętała się niezła burza, która była wręcz odzwierciedleniem tego, co działo się w moim wnętrzu. Mieszanka gniewu, złości i tego dziwnego niezrozumienia. Ziemią wręcz trzęsły potężne grzmoty, uprzedzone zygzakami białego światła, jakie co równy okres czasu przecinały poszarpane kłęby chmur. Pamiętam, że stało się coś, co naraz uciszyło każdą moją myśl. Gwałtowny huk ciężkiego metalu, powtórzony jeszcze parę dobrych razy. Dźwięk nasilał się tak, jakby zmierzał w kierunku baru. Piski opon rozbrzmiały głośno dookoła, klaksony nakładały się jeden na drugi. Każdy wyszedł na zewnątrz, łącznie ze mną, by przeżyć totalny szok. Srebrne BMW dachowało po ulicy, by w końcu rozbić się o ścianę baru. Wtedy wszystko ucichło i okazało się, że w środku był ledwo przytomny Billy.
***
Szybko znaleźliśmy się przed sporych rozmiarów szpitalem. Wokół niego zebrała się cała masa aut, wozów dziennikarzy, którzy byli nieustannie odciągani przez poszerzającą się ochronę. Powstawał chaos nie do opanowania, a pośród niego udało nam się wejść do budynku. Nienawidziłam tego zapachu. Przywodził mi na myśl tylko śmierć czyhającą gdzieś za rogiem, by niepostrzeżenie zakraść się do sali i wyssać z pacjenta resztki życiowej energii. Od zawsze uważałam, że najlepszym miejscem na opuszczenie świata jest po prostu łóżko otoczone najbliższymi.
- Która sala jest jego? – zagadnęłam, rozglądając się dookoła. Roiło się od ludzi tak bardzo, że sięgnięcie wzrokiem na koniec korytarza wydawało się czystą abstrakcją.
- Tam, gdzie ludzi jest najwięcej. Stawiam na tą. – Wskazał ruchem głowy na jedne z najbardziej otoczonych drzwi i od razu schował ręce do kieszeni. - Nie masz nawet co próbować.
- Jestem ciekawa czy jego rodzina dowie się o jego wypadku inaczej niż przez media. – Prychnęłam cicho, kręcąc się od kąta do kąta na pustej powierzchni, z dala od powiększającego się tłumu.
Jeszcze jakiś czas wędrowałam po korytarzach szpitalnych zupełnie bez celu, nie wiedząc, co tak naprawdę mnie tu trzymało. Część winy za ten dziki wypadek? Niepotrzebne pokazanie, że jest rzecz, która mnie bolała? Widocznie coś takiego istniało i nie pozwalało mi nawet pomyśleć o wyjściu za próg. Niestety nie dane było mi nawet zobaczyć poszkodowanego i już po paru godzinach wróciłam do siebie.
I tak przez okrągły tydzień, kiedy zdążyłam widywać wizerunek piosenkarza już tylko w telewizji, „Moliere dochodzi do siebie”. Z głowy już mi niemal wypadł tamten incydent, ale Billy nadal tam siedział. Nie mogłam szybko go stamtąd wyrzucić, widząc go we wszystkim, co mnie otaczało. Zdobywając się na odwagę, postanowiłam, że może dobrze byłoby zobaczyć go pierwszy raz od wypadku. Zatem po pracy pojechałam komunikacją miejską bezpośrednio pod szpital. Robiłam dobrze? Tego nie byłam ani trochę pewna, ale te wątpliwości zdecydowałam się pogrzebać na samym dnie serca.
Szpital nie był otoczony zbyt dużą liczbą wozów. Nie wiedząc nawet, gdzie mam szukać pokoju Moliere’a, zaczęłam pokonywać rozległe korytarze, które nagle opustoszały. Westchnęłam cicho i pogrążyłam się głęboko w swoim umyśle, przez pewien czas nie słysząc nawet muzyki płynącej korytarzami. Podążyłam za źródłem dźwięku, a gdy znalazłam się za najbliższym rogiem, wysunęłam się zza niego i kompletnie osłupiałam. Stanęłam w miejscu, tuż za grupą ludzi nasłuchującą nikogo innego, jak Billy'ego Joe. Szpitalna gwiazdka, pomyślałam i parsknęłam pod nosem, jednak nie ukrywając ulgi, że oglądałam go w jednym kawałku.
Słysząc, jak Moliere śpiewał tę piosenkę, otoczony chorymi dziećmi, czułam jak mimowolnie serce mi mięknie, a wspominany tydzień temu zamiar ochrzanienia go ucieka w zapomnienie. Słowa płynące z jego ust sprawiały, że oparłam się o framugę, założyłam ręce na piersi i po prostu oddałam się barwie jego głosu, która mnie pochłaniała wraz z muzyką. W głębi serca nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że temu kretynowi mogłoby stać się coś poważniejszego niż parę zadrapań. Widocznie czuł się lepiej. Jeszcze przez jakieś pół godziny obserwowałam, jak Billy rozmawiał z dzieciakami, robił sobie z nimi zdjęcia. Zupełnie nie chciałam mu zbyt szybko przeszkadzać, więc tylko stałam w progu drzwi, lecz mężczyzna w końcu sam mnie dostrzegł, co ułatwiło mi znacznie zadanie.
- Althea? – spytał, nie kryjąc zdziwienia.
- Kaskaderem to ty nie będziesz. – Ruszyłam z miejsca, kiedy kumpel Billy'ego minął mnie w drzwiach, powodując, że zostaliśmy sami w pomieszczeniu. Niniejszymi słowami podsumowałam mniej więcej cały jego wypadek.
Mężczyzna podrapał się zakłopotany po głowie.
- Jak długo tu jesteś?
- Wystarczająco długo, by usłyszeć piosenkę. I by widzieć, jak rozweselasz te wszystkie dzieci. – Uśmiechnęłam się delikatnie, podchodząc bliżej. – Masz dobre serce.
- Dzięki, że przyszłaś. – Odwzajemnił lekki, ale zmęczony uśmiech. Coś kazało mi myśleć, że wcale nie czuł się tak dobrze, jak wyglądał.
- Więc… z trasą nic. – Bardziej stwierdziłam niż spytałam. – Ale w porządku, powinieneś coś w końcu zrobić dla siebie niż dla fanów. – Nadal byłam ciekawa tego, czy pamiętał cokolwiek sprzed tygodnia, jednak nawet, gdyby pamiętał, to nie chciałam wracać do tych tematów.
Nim w ogóle zdążył otworzyć usta, zadałam jeszcze jedno pytanie. Tłumienie go okazywało się zbyt trudne, zwłaszcza gdy w grę wchodziły wyrzuty sumienia, które męczyły mnie zbyt długo.
- Jak doszło do tego wypadku? – Mruknęłam cicho, przygotowując się na to, że usłyszę: „tak, zacząłem się wkurwiać przez tamtą rozmowę i wtedy straciłem panowanie nad autem”.
[Billy Joe? Dostałam zaniku pamięci i nie pamiętałam o czym mieli gadać xD]
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz