- Ja ciebie też. Dziękuję, że cię mam... z tą świadomością mi lżej. A o twojej pracy będziemy myśleć kiedy indziej.
- Ale… pamiętaj, że teraz będzie łatwiej. Tata będzie dostarczał nam pieniądze i nie zrezygnuje, tak jak chciałaś. – Wtuliła się we mnie. Natychmiast na te słowa spięły mi się wszystkie mięśnie, mogła to poczuć z łatwością.
Nie zdołałam przywołać tak wielu rzeczy, które uległy zmianie po odkryciu, że ojciec jednak żyje. I ma się w cholerę dobrze. Najpierw, kiedy czułam, że nigdy w życiu go już nie spotkamy, ogarniał mnie niezmierzony gniew, niezrozumienie. Te uczucia rozkładały się na równe proporcje. Nie chciałam zaznać ojcowskiej miłości, chciałam tylko, by płacił nam pieniądze. Ale teraz, wiedząc, że ten człowiek częściowo nas utrzymywał, czułam niechęć. Obrzydzenie nawet wobec tej koperty pełnej pieniędzy, którą przecież chciałam. Tego oczekiwałam po latach, jak wtedy myślałam, zgubnej nadziei, że do nas wróci. Lecz teraz wszystko uległo zmianie, a ja nad tym nie panowałam. Wręcz mogłam porwać pieniądze, które od niego dostawałyśmy, twierdząc, że dam sobie radę, że sama zarobię tyle samo. Jak zawsze. Ale przed każdym pochopnym ruchem ratowała mnie potrzeba finansowa. Generalnie, nie byłam tak głupia i zdesperowana, by tego dokonać.
- Nie zadręczaj się tym. Sama zarobię. – Zignorowałam każdą swoją myśl i wstałam z kanapy leniwie. – Skoro do tej pory dawałyśmy sobie radę, to dlaczego teraz miałoby być inaczej? – Ciągle przemawiałam nieco chłodnym, przyciszonym głosem, który sugerował, że lada moment znów mogę zacząć szlochać, ale to więcej się nie powtórzyło.
- Tak… dawałyśmy sobie radę - mruknęła, a jej głos wręcz przesiąkał niepewnością. Dobrze wiedziałam, co miała na myśli. Zanim jednak zdążyłam to skwitować, ponownie przemówiła. - Proszę, Al, nie możemy choć raz cieszyć się tym, co dostajemy od losu?
- Nie dostajemy od losu tylko od ojca, a to różnica. – Za każdym razem, gdy wymawiałam słowo „ojciec”, dziwny ziąb ogarniał pokój. – Nie zamierzam się tym cieszyć. – Uparcie trwałam przy swoim.
- Ja bym mu dała szansę… widać, że nie chce dla nas źle. – Dalej rzekła tak, jakby się czegoś bała. Jakby mówiła coś skrajnie niestosownego, i w moim mniemaniu być może takie było. Co, jeśli ten palant mi ją zabierze? Zostanę sama. Zupełnie.
- Zwariowałaś? Ulegasz temu wszystkiemu tak szybko… co ja ci mówiłam o zaufaniu wobec obcych? – W moim spojrzeniu wręcz odbiła się brzytwa. Potem uprzedziłam jej słowa. – I tak, jest obcy. Całkowicie. Odszedł, gdy miałam trzy lata, nie wie o nas nic. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy utrzymywać z nim kontakt, to wiedz, że to odwrócisz się ode mnie. Wybór jest twój. – Wbrew narastającym wewnątrz emocjom, mówiłam z takim spokojem, na jaki tylko było mnie stać w tej chwili.
Moje oczy nie potrafiły ukryć smutku, jaki teraz zasłonił całą złość szatą zupełnej beznadziei. Nie chciałam, by Lucia kiedykolwiek mnie opuszczała, a w głębi serca nadal walała mi się myśl, że nie jest jej ze mną tak strasznie źle. Popadałam w obłęd?
- Nigdy bym od ciebie nie odeszła… ale proszę, uspokój się odrobinę. – Jej cichy głos wręcz zajrzał mi do duszy i zalał wewnętrzny płomień kubłem zimnej wody. Moje ręce same objęły kulącą się w moim cieniu dziewczynę. Faktycznie, powinnam trochę zluzować.
- Przepraszam. Nie sądziłam, że będę tak panikować, gdy w naszym życiu pojawi się ktoś nowy – mruknęłam, a w drugiej chwili usiadłam z Lucią na skraju kanapy, nadal tuląc policzek do jej głowy. Niby jakieś piętnaście centymetrów niższa, trzy lata młodsza, a czasami sprawiała wrażenie, że jest tą dojrzalszą. Tą starszą, która wie, co zrobić, nieważne jakie wyzwanie przed nią stoi.
- Spokojnie, nic się nie stało. Tylko nie myśl więcej o tym, ze będę chciała cię opuścić, bo to nieprawda. – Gdy to mówiła, zajrzałam jej w oczy i wówczas żaden zdradziecki cień nie zakłócił zimnej, niebieskiej barwy jej tęczówek. Ufałam jej. To była tak właściwie jedyna osoba, której ufałam.
Następnego dnia już niemal zapomniałam o wczorajszej rozmowie. Puszczając ją w niepamięć, puszczałam także dawną siebie, jakiej w życiu już nie chciałam ukazywać światu. Ilekroć wspominałam, jak wczoraj prezentowało się moje zachowanie, czułam wstyd, ogromną słabość. Niedowierzanie, że mogłam w taki sposób dać siostrze dowód na to, że jestem silna. Ale prawda jest taka, że nikt nie jest superbohaterem. Każdego dotyka ból, który łatwiej lub trudniej przezwyciężyć. Zapomnij o tym, Al.
Po pracy spodziewałam się zobaczyć Lucię robiącą obiad w kuchni – jak zawsze. Nie był to żaden nowy widok. Zatem można wyobrazić sobie mój szok i skonsternowanie, kiedy zastałam puste o tej porze mieszkanie. Myśl o przypominającej się wczorajszej rozmowie zrzuciła na mnie tonę podejrzliwości oraz obaw. Każda mówiła o tym samym: że siostra poszła się spotkać z ojcem, a takie domysły, jak zostanie na dłużej w szkole wydawały się dla mojej intuicji zbyt proste.
Bez słowa rzuciłam torbę i zadzwoniłam do siostry. Sygnał wręcz atakował mnie w ucho przez dłuższy czas, wywiercając we mnie dziurę. Nie odbierała. Spróbowałam drugi raz – ta sama, irytująca cisza, która sprawiła, że każda pozytywna myśl po prostu ze mnie wyparowała. Za trzecim razem usłyszałam już tylko pocztę głosową. Wyłączyła telefon. Ta mała… zacisnęłam zirytowanie w pięści i wyszłam z mieszkania. Duch zupełnie nie wiedząc, o co może chodzić, zbiegł zaraz za mną po schodach. Mimo że panował przyjemny, ciepły powiew, moje ciało drżało bez pohamowania. Stałam niedaleko przed kamienicą, wypatrując okolicy, aż przez bramę przejechało białe BMW. Zmarszczyłam brwi. Tu nigdy taki nie jeździł. Całe moje zdziwienie jednak minęło tak szybko, jak się pojawiło, kiedy z samochodu wyszła moja siostra wraz z ojcem. Uczucie ulgi niemal natychmiast zostało zastąpione znacznym rozjątrzeniem.
- Już całkiem chcesz mi zabrać siostrę? Najpierw mała pomoc w domu, teraz odbieranie ze szkoły? – Wręcz stłumiłam warknięcie, patrząc na ojca. Starałam się zachować względny spokój, ale nie wiedziałam, co z tego wyniknie.
[Luciaaaa?]
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz