— Co powiesz na — zacząłem, bacznie przyglądając się mężczyźnie, aby móc wyłapać każdy niuans jego ciała — "Ty pójdziesz dalej chlać, a ja zajmę się swoimi sprawami"?
— O nie, ja już nie piję — zaoponował momentalnie, choć jego wzrok mówił zupełnie co innego — I tak na razie nie mam jak wrócić do domu, bo mnie zostawili, a jak się upiję, to już tu zostanę.
— Ciekawe, dlaczego cię zostawili... — mruknąłem, upijając po raz kolejny łyk ze szklanki przed sobą.
— Dla panienek. Każdy z nich znalazł sobie kogoś, tylko ja zostałem niedoceniony.
— Oh, prawie zacząłem ci współczuć — przewróciłem oczami, w duchu licząc na to, że mężczyzna zamilknie z łaski swojej. Tak się, rzecz jasna, nie stało.
— Chociaż ty jeden — Milczał chwilę, aby później odezwać się po raz kolejny tego wieczoru — Ludzie są bezduszni.
— Dziękuję — mruknąłem, a następnie spojrzałem na swoje dłonie. Dziwne uczucie, dziękować komukolwiek. Nie pamiętam już, kiedy powiedziałem to szczerze — Chyba zostanę jeszcze chwilę dłużej.
— Dlaczego? Nieprzyjemnie ci się rozmawia? Nie dołuj mnie.
Kolejny, krótszy ku mojemu szczęściu, słowotok, wzbudził we mnie irytację, sam nie byłem pewien, dlaczego.
— Po prostu.. Ah, cholera, musisz o wszystko pytać? — Nie wytrzymałem i dałem się ponieść emocjom — Jak chcesz, to pójdę stąd już teraz.
— Kto pyta, nie błądzi — powiedział ciemnowłosy, na co westchnąłem ciężko, chcąc wyrazić swoją dezaprobatę — I nie zostawiaj mnie jeszcze, tak cudnie rozmawia mi się z albinosem.
— Nie jestem albinosem — mruknąłem, chociaż już bez typowego dla mnie jadu, gdyż sam fakt, że młodzieniec zwrócił na to uwagę, nieco mnie udobruchał.
— Masz puszyste białe włosy, ładne jasne oczy i bladą cerę... przypadek?
— Tak, przypadek.
— To masz szczęście — powiedział tonem, jakby był koneserem ras ludzkich — Trafiła ci się taka egzotyczna uroda, a słońce ci nie szkodzi.
— Słońca nie lubię z zasady.
— Brakuje ci kłów, byłbyś wampirem — Dodał, na koniec imitując palcami kły tejże legendarnej bestii. Z kim ja żyję na tym świecie?
Przewróciłem oczami. Jeszcze chwila z tym debilem i wejdzie mi to w nawyk.
— Skończyłeś już się wydurniać?
Ciemnowłosy pokręcił głową, przez co zyskałem nagłą ochotę na wyjście stąd i nie obracanie się za siebie.
— Mam dobry humor. A ty mógłbyś się chociaż minimalnie uśmiechnąć, chyba, że do tej czynności musisz się napić.
— Nie mam powodu, dla którego miałbym się uśmiechać.
— Bo go nie widzisz — Znowu mężczyzna przywołał dziwne skojarzenia, tym razem przywodząc na myśl jakiegoś otumanionego ziołami duchownego — Wystarczy się tylko rozejrzeć lub myśleć pozytywnie.
— Jak się rozejrzysz, zobaczysz wokół cierpienie i śmierć.
— Oraz radość i szczęście — podjął temat, a mnie zostało jedynie siedzieć i słuchać jego wywodu — Przecież wszystko ma swoje przeciwieństwa, jedno nie może istnieć bez drugiego, dlatego jeśli spojrzysz innej strony, zobaczysz i te pozytywne odczucia. Na przykład... — rozejrzał się szybko po wnętrzu i skinął podbródkiem na dwoje ludzi. Niechętnie spojrzałem w tamto miejsce — Ta kobieta jest szczęśliwa ze swojego partnera, który ją ciągle rozśmiesza.
— Może uśmiechać się ze strachu, gdyż ten mężczyzna jest patologicznym dominantem, a to, co mówi, to groźby — zauważyłem z chłodną logiką, co raczej się mojemu rozmówcy nie spodobało. Chociaż nie okazał tego swoim ciałem, odniosłem takie wrażenie. A może mam już zwidy?
— No widzisz, obie wersje mogą być poprawne, zależy, jak na to spojrzysz.
— Chyba potrzebuję przez ciebie drugiego drinka — stwierdziłem, czując już zawroty w głowie od tej gadaniny. Wstałem więc od stolika, a nieznajomy momentalnie na mnie zerknął.
— Tylko jak coś, to wróć. Nie wymieniaj mnie na nikogo innego.
Prychnąłem i machnąłem dłonią na jego słowa, powoli kierując się w stronę baru i manewrując między tłumem rozgrzanych, spoconych, słonych ciał.
— Jakbym cię wymienił i tak pewnie byś przylazł, cholero jedna.
— No właśnie, więc musisz wrócić, bo i tak cię odnajdę — powiedział nieco głośniej, aby mimo odległości słowa do mnie dotarły. Przez cały proces zamawiania drinka próbowałem nie myśleć o ciemnowłosym idiocie ze stolika, nawet analizowałem możliwe drogi ucieczki z tego miejsca. Mimo wszystko jednak, wróciłem do mężczyzny, delikatnymi ruchami nadgarstka bawiąc się zawartością swojej szklanki..
— Jak ty się w ogóle nazywasz? — spytałem od niechcenia, głównie po to, aby nie nazywać już w myślach tego człowieka "tym debilem" czy "nieznajomym".
— To my się jeszcze nie znamy? Tak przyjemnie mi się rozmawia, że nawet nie zauważyłem — Przynajmniej jedna osoba tutaj się cieszy z tego spotkania, pomyślałem, lecz nadal czekałem, aż młodzieniec skończy swoją myśl — Thomas Sangster, ale mów mi Tom. Szybciej, wygodniej, lepiej.
Przechyliłem lekko głowę na bok, słysząc znane mi imię. Może nie jakoś bardzo znane, ale byłem pewien, że gdzieś je już słyszałem.
— Coś mi to nazwisko mówi... — mruknąłem, szybko dodając — Ivo Brekke.
— Nawet imię masz egzotyczne. Skąd jesteś?
— Z Północy — wrzuciłem z siebie, aby nie zagłębiać się dalej w temat swojego pochodzenia. Zbyt wiele bolesnych wspomnień — Nazwa miasta nic ci nie powie.
— Bardzo możliwe. Nie cierpię geografii.
Pokręciłem lekko głową, chcąc powstrzymać się przed nieprzyjemnym komentarzem, po czym wróciłem do spokojnego sączenia drinka. Które, rzecz jasna, Tom musiał mi przerwać.
— A czemu przyjechałeś do Avenley River?
Spuściłem wzrok, zatrzymując go na falującej powierzchni złocistego alkoholu. Nie chciałem odpowiadać, tak bardzo, cholera, nie chciałem. Jednak pomyślałem, że nawet takie proste zrzucenie z siebie ciężaru pomoże mi przejść przez ten etap żałoby, więc nie milczałem dłużej, niż to konieczne.
— Chciałem uciec przed przeszłością. Nic szczególnego. Wielu tak robi.
— A no, wielu. Ale potem się okazuje, że chociaż jest tu tylu ludzi, każdy z nich ma inny, odmienny powód.
— Powód, którego nie muszą znać pierwsi lepsi ludzie z baru — odwarknąłem, zły bardziej na siebie niż Thomasa, że otworzyłem się przed zupełnie obcym człowiekiem.
— A no, ale potem się okazuje, że człowiek zbyt wiele się napił i wygadał.
Zerknąłem po raz kolejny na szklankę w dłoniach, po czym skinąłem głową. Tym razem zgodziłem się z punktem widzenia ciemnowłosego mężczyzny.
— Dlatego wolę nie pić za dużo.
— A ja — Słysząc już ton głosu Toma, pomyślałem, że już mądrego przez najbliższy czas z niego nie wypłynie — Gdybym mieszkał gdzieś obok, z chęcią bym się jeszcze napił.
— A pij, na zdrowie — Uniosłem kąciki ust w chyba najszczerszym uśmiechu, na jaki było mnie stać. Następnie upewniłem się, że mężczyzna patrzy w inny punkt, po czym nabrałem w płuca jego smakowity, nieco słodki zapach. Szczerze mówiąc, z trudem powstrzymałem się przed oblizaniem warg z zadowolenia.
— A odwieziesz mnie potem do domu? Z resztą... koledzy chyba nie mogli o mnie zapomnieć.
— O tobie, zaiste, trudno zapomnieć — Westchnąłem cicho — Nie boisz się, że cię gdzieś wywiozę?
— Bać się, nie boję. Człowiek nieco upity nie jest tego świadom, ale jak tak mówisz... Jesteś psychopatą?
— Nie, ale mógłbym być.
Thomas podjął temat, zgaduję, że głównie pod wpływem alkoholu niż własnej wolnej woli.
— No i co byś miał z tego, że mnie wywieziesz?
— Mógłbym cię sprzedać na organy. Taka nerka kosztuje solidne kilka tysięcy.
— Nerka pijaka jest bezwartościowa.
Uśmiechnąłem się nieco bardziej. Tu się mylisz, towarzyszu. Ten, kto nigdy nie spróbował nerki w winie, nie wie, co traci!
— Zawsze się do czegoś nada.
— Chyba tylko do podtarcia — powiedział Thomas, na co minimalnie się skrzywiłem — Nie no, nie oddam swoich nerek póki żyję. Po śmierci też nie oddam.
— Uwierz mi — odparłem całkiem szczerze — Po śmierci nikt nie respektuje już twoich decyzji.
Podobno mój ostatni posiłek nie zgodził się na oddanie organów, ale wystarczy trochę pogadać z pracownikami, aby załatwić to i owo.
— Zobaczysz, jak coś, to się zmienię w ducha i będę nawiedzał tego, kto nie spełnił mojej ostatniej prośby — Poprawił się na swoim miejscu, a po chwili dodał — Nikt nie zasłużył na moje wnętrzności.
— Duchy nie istnieją. — Prychnąłem, a następnie spojrzałem pobłażliwie na ciemnowłosego. Ten jednak zdawał się rzeczywiście wierzyć w swoje słowa.
— Ta, wmawiaj to sobie.
— Masz dowód na ich istnienie?
— Duchy są niematerialne, nie zdobędziesz dowodu.
— Czyli nie istnieją. — Dumny z siebie, skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem się siedzenie za sobą. Tom nie przerwał swojej tyrady, biorąc sobie chyba za punkt honoru przekonanie mnie co do swojej racji.
— Trzeba w coś wierzyć. Jak się nie wierzy na słowo, życie jest nudne i przewidywalne. — Spojrzał w moim kierunku, na co wzruszyłem ramionami.
— Może to lepiej, nic cię nie zaskoczy.
— W sumie, to skoro pracujesz jako lekarz, też powinieneś wszystko widzieć.
Podniosłem pytająco brwi, na powrót skupiając się na osobie tego dziwnego mężczyzny przed sobą.
— Nikt na tym świecie nie jest nieomylny.
— No ty wyglądasz na idealnego.
Po długiej chwili ciszy, parsknąłem cichym śmiechem.
— To ma być komplement?
— Co? Jak chcesz, to niech będzie.
— Eh, z kim ja żyję... — Wyjrzałem przez okno, wodząc spojrzeniem za poruszającymi się leniwie samochodami. Każda z osób, jaka się znajduje po drugiej stronie tej szyby, ma własne życie, własne plany na przyszłość, które można z taką łatwością pokrzyżować...
— Widzisz, sam nawet nie wiesz, więc mnie się nie pytaj. — powiedział Thomas, po czym dodał — Widzisz coś ciekawego? Możesz w sumie sprawdzić, czy moi koledzy nie pojechali przypadkiem beze mnie.
— Skąd mam wiedzieć, jak wygląda ich auto?
— Poczekaj — Zamyślił się na dłuższą chwilę,więc czekałem w ciszy, wpatrując się wyczekująco w podpitego już mężczyznę — Jest takie... czerwone... z białym paskiem... chyba hyundai. Zastanawiam się, czy nie zaparkowaliśmy po drugiej stronie ulicy...
Wzniosłem oczy ku górze, prosząc cokolwiek o cierpliwość. Następnie dopiłem swoje zamówienie, wstałem i z lekkim obrzydzeniem złapałem Toma za nadgarstek, aby później wyciągnąć go na zewnątrz. Zrobiłem to nie o tyle po to, aby rzeczywiście znaleźć to cholerne auto, gdyż raczej miałem w planach zwykłe oddzielenie ciemnowłosego od reszty ludzi, zdając go na swoją łaskę i niełaskę.
— Sam sobie patrz, czy jakiś jest.
— Kurde... ciemno tu wszędzie....
— Może dlatego, że jest wieczór? — Zacisnąłem dłoń w pięść, aby opanować swoją irytację. Tom jedynie machnął ręką i wrócił do środka, a ja posnułem się za nim jak cień. Bo przecież co innego mogłem zrobić?
— Zimno mi, najwyżej jutro ich opieprzę, jak pojechali beze mnie. Idę po jeszcze jednego drinka.
— Pamiętaj, zatrucie alkoholowe może skończyć się śmiercią.— zauważyłem lekarskim odruchem, po chwili dopiero reflektując się, że lepiej byłoby, gdybym sam w końcu przestał tyle gadać.
— Lub biegunką. Ale śmierć byłaby lepsza.
— Jesteś nihilistą?
Spojrzał na mnie, jakbym mówił do niego w jakimś zupełnie obcym języku. Wykonałem dłonią zbywający gest, lecz, to muszę przyznać, w głębi duszy poczułem się lepiej. Jakbym takim małym gestem zdominował Toma, chociaż zapewne tak nie było.
— Nieważne. Czyli co, idziesz pić? Mogę wracać do domu?
— Ej no, nawet jak pójdę się napić, to nie zostawiaj mnie. Moi koledzy znaleźli sobie kobiety, a ja znalazłem sobie kolegę. — mruknął jak zawiedzione dziecko, wprawiając mnie swoimi słowami w zdziwienie.
— Kolegę..?
— No wiesz, kumpla, znajomego, druha, przyjaciela... chcesz inne określenie?
— Nie. Wystarczy mi.
— No to chodź, napijesz się jeszcze ze mną.
Wraz z moim, nie daj losie, nowym kolegą, zasiadłem przy barze, co w sumie wydawało się lepszym rozwiązaniem niż chodzenie z ciemnego kąta sali do tej jasno oświetlonej wyspy, aby zamówić drinka. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale kiedy tylko barman zwrócił na nas swoją uwagę, byłem gotowy zapłacić za nasze wspólne zamówienie bez mrugnięcia okiem. Pewnie alkohol zaczął już działać.
— Poproszę tylko colę z wódką. Dla mojego znajomego...?
<Thomas?>
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz