11 sie 2018

Od J.C.

Piątkowy wieczór. Duszny, zatłoczony bar z trapem sączącym się z olbrzymich głośników. Tak właśnie uwielbiałam spędzać czas, gdy kończyła się kolejna zmiana na komisariacie.
Kiwając na barmana zamówiłam kolejne, chyba trzecie już mojito. Nie czułam się jeszcze całkiem pijana, za to lekko szumiało mi w głowie i czułam się nieco weselej.
Zamknęłam oczy, wczuwając się w elektryzujący bit. Pomyślałam, że prawie mogę zapomnieć o codziennej szarości i złu tego świata. Prawie.
- Mogę się dosiąść?
Czyjś głos próbował przekrzyczeć głośną muzykę, ale nie szło mu zbyt dobrze. Skinęłam głową na znak zgody. Ostatecznie, nie robiło mi to żadnej różnicy.
Mężczyzna usiadł i zamówił alkohol.
- Miły wieczór. - powiedział, nachylając się do mnie. - Jesteś tu sama?
Wiedziałam, co tak naprawdę to oznaczało. Chcesz się zabawić? Chciałam? Popatrzyłam na swoje dłonie. Jasne, że chciałam.
- Tak. - odparłam. - Ale mogę nie być.



Powoli otworzyłam oczy. Jedno było jasne: to nie był mój pokój. Nawet nie moje mieszkanie.
Najwyraźniej spałam w wielkim łóżku, z jakimś chłopakiem i... dziewczyną. Usiadłam i przyłożyłam dłoń do obolałej głowy. To musiała być niezła impreza.
Wstałam, rozglądając się za swoimi rzeczami. Byłam w samych majtkach i podkoszulce. Po chwili chodzenia po dużym, ale i zabałaganionym pomieszczeniu znalazłam swoją torbę. Założyłam ją na ramię, a kiedy się schylałam, zauważyłam również nogawkę moich czarnych dżinsów, wystającą spod leżącej na podłodze narzuty. Bingo. Szybko wciagnęłam je na biodra. Teraz należało tylko znaleźć kurtkę i wynosić się stąd. Opuściłam sypialnię po cichu, żeby nie obudzić przygodnych współspaczy i spróbowałam uruchomić telefon. Nic z tego. Zanim trafiłam do baru, miałam dwanaście procent, a teraz całkiem czarnego ekranu nie dało się ożywić. Cholera.
Znalazłam się w salonie, pełnym śpiących imprezowiczów. Ze trzech spało na wielkiej, staromodnej kanapie, a reszta, gdzie popadnie - na podłodze, parapecie. Ktoś nawet rozłożył się na widocznej stąd wyspie kuchennej i teraz chrapał tak, jakby nie spał co najmniej z tydzień.
Po minięciu labiryntu śpiących królewien i królewiczów, dotarłam do krótkiego korytarza. Zdjęłam skórzaną kurtkę wiszącą na krześle i już trzymałam dłoń na klamce, gdy zza moich pleców odezwał się cichy głos.
- Dzień dobry.



Ktoś?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz