13 sie 2018

Od Roxanne do Camerona

     Dryfowałam w powietrzu, otoczona wspomnieniami, które otulały mnie niczym miękki, ciepły koc podczas chłodnych listopadowych wieczorów. Chłonęłam delikatny dotyk chmur i muskałam opuszkami palców swoją twarz, by sprawdzić, czy na pewno jestem prawdziwa, materialna. Odkrywszy, że tak jest, odchyliłam się do tyłu, oddając w pełni uczuciu ciepła i błogości. Czułam się niesamowicie lekko. Moją gładką skórę pieścił wiatr, a wokół głowy utworzyła się ruda aureola z latających w każdą stronę kosmyków włosów. Wiedziałam, że się uśmiecham, ale nie czułam, że to robię. Słońce przygrzało, a ja zadowolona z tego faktu mruknęłam pochlebnie pod nosem. Niedaleko mnie zaświergotał ptak, a ja poczułam, że wszystko jest tu idealne. Zsunęłam dłoń w dół swojego ciała i odkryłam, że jestem naga.
     Otworzyłam oczy.
     Wokół mnie była... Pustka. Nie, inaczej. To była jasność. Czysta światłość. Zamrugałam z wolna powiekami, oszołomiona tym faktem. Kim jestem? Gdzie jestem? Co się stało?
     Wtem, znikąd, do mojej głowy zaczęły napływać obrazy. Niejasne, mętne i niepoukładane wspomnienia, wręcz proszące się o odkrycie i zrozumienie. Traktując to jako szansę na pojęcie o co chodzi, spięłam każdy swój mięsień i skupiłam się na przeszukiwaniu własnego umysłu, próbując zrozumieć, dlaczego znalazłam się w takim położeniu w jakim jestem, i co powinnam dalej zrobić. Nie dało to zbyt wiele, wręcz nic, a ja z każdą kolejną minutą spędzoną na wytężaniu myśli, traciłam nadzieję na to, że wpadnę na cokolwiek. Przerażona faktem utraty pamięci i tej dziwnej pustki w głowie, przysiadłam na ziemi, czując jak gardło zawiązuje mi się w supeł. Nie potrwało długo, nim mimowolnie z moich oczu wypłynęły pierwsze łzy. Usiłowałam zdusić szloch wydobywający się z mojego gardła, jednak poczucie obezwładniającej mnie rozpaczy i bezsilności przygniatało mnie i wręcz zmuszało do wyrzucenia z siebie całej gamy emocji w postaci słonych łez.
     — Roxanne. — Przerywając głuchą ciszę wokół mnie, z nicości wyłonił się głos i dotarł do moich uszu, odbijając się echem wokół mnie. Powoli uniosłam głowę. W moją stronę zmierzał młody mężczyzna o płomiennorudych włosach. Również był nagi, na co nie zwróciłam najmniejszej uwagi.
     — Roxanne — powtórzyłam pusto. Czułam, że znam skądś znaczenie tego słowa, że jest ono dla mnie w jakiś sposób ważne. Nie potrafiłam tylko określić, co jest w nim takiego wyjątkowego. — Czym jest Roxanne? — zapytałam, wpatrując się w zielone, magnetyzujące tęczówki mojego nowego współtowarzysza niedoli. Zaraz. Znałam te oczy.
     Podniosłam się z kolan, zapominając o fakcie mojej nagości. Nawet jej nie czułam. Nie było to moje największe zmartwienie.
     — Roxanne to twoje imię. — Imię? To moje imię? Nazywam się Roxanne? — Roxy, Roxy, Roxy... — Zieleń płynąca z jego tęczówek prześwietlała mnie na wylot, skanując całe moje ciało. Byłam całkowicie pewna, że go znałam. Skądś. Nie mam najmniejszego pojęcia skąd, ale nie był mi obcą osobą, wręcz przeciwnie, czułam, że jest mi bliski. Te rysy twarzy... Włosy... Chyba coś sobie...
     — Znam cię — powiedziałam niepewnie.
     — Oczywiście, że mnie znasz. — Miękki, donośny głos zawibrował mi w uszach, a sekundę później chłopak już stał tuż przede mną, jego ręce spoczęły na moim ciele, palce wpiły się biodra, a nasze usta złączyły w długim, pełnym namiętności pocałunku. Czując, że to właściwe, wplotłam dłoń w jego potargane włosy, a drugą oparłam lekko na jego ramieniu. Schodził swoimi pocałunkami coraz niżej, drażniąc się ze mną, sunąc swoimi miękkimi wargami po mojej szyi, później muskając skórę między piersiami, by ostatecznie zacząć składać pocałunki na moim brzuchu. Przymknęłam oczy. Sama nie wiedziałam, co się właśnie dzieje, w ogóle nic nie wiedziałam, ale jego dotyk był tak boski, że mogłam jedynie błagać i błagać o więcej. Cieszyłam się chwilą, póki otoczenie nie zaczęło się rozmywać, a ja sama straciłam całkowity kontakt ze światem wokół.
     Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej, oddychając ciężko. Cholera, co to miało być? Sen jak po psychodelikach. Ale chwila, coś tu jest nie tak... Mój wzrok pomknął w górę. Leżałam pod gołym niebem, słońce świeciło równo nade mną, a wokół dostrzegłam głównie trawę i... trawę. Znajdowałam się na jakiejś polanie, stanowczo nie przy Akademii. I... nie byłam sama. Tuż obok mnie, na boku, leżał rudowłosy chłopak, którego doskonale znałam. Właśnie z Akademii. Śmiem twierdzić, że dużo razem przeszliśmy. Co więcej, byłam w nim zakochana. Pan jakże miły Cameron Monaghan. I... o mój boże... był nagi. 
     Natychmiast odwróciłam od niego swój wzrok, całkiem zarumieniona. Nim w ogóle w pełni pojęłam, jak dziwna i chora jest sytuacja, w której się znaleźliśmy, odkryłam, że ja również jestem naga.
     Wpadłam w natychmiastową panikę i szybko zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym się zakryć. Nienawidziłam, szczerze nienawidziłam swojego ciała, a myśl o tym, że ktoś, tym bardziej on, mógłby zobaczyć mnie w takim stanie, przerażała mnie dogłębnie. Moje wybawienie nastąpiło jednak szybko, gdyż dostrzegłam, że dobrych parę metrów ode mnie leży coś, co przypomina kupkę moich własnych ubrań. Już miałam rzucić się w ich stronę jak tonący na koło ratunkowe, ale usłyszałam, jak ktoś głośno wciąga powietrze. Mój wzrok automatycznie pomknął w tamtym kierunku, i tak oto dostrzegłam Camerona, podniesionego do pozycji siedzącej, patrzącego się na mnie w szoku.
     — Co do...
     — JEZUS MARIA NIE PATRZ SIĘ — wrzasnęłam, uzmysłowiwszy sobie, że przecież nie mam na swoim ciele ani skrawka materiału.


[Cameron? XD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz