18 sie 2018

Od Roxanne do Louise

     Nowy serial na Serinecie wciągnął mnie tak bardzo, że zarwałam ostatnie trzy nocki, poświęcając ten czas na obejrzenie go. Warto było, wszystkie odcinki trzymały w napięciu, a finał był bombą i pozostawił po sobie niedosyt oraz błaganie o więcej. Wspominałam już, że seriale były jedną z moich największych obsesji? Już dawno postawiłam sobie za cel obejrzenie wszystkich, jakie tylko istnieją, co oczywiście było średnio możliwą opcją, ale marzyć i próbować zawsze można. Realia światów ukazanych w tych produkcjach od zawsze odciągały mnie od szarej rzeczywistości i własnych problemów, a z czasem oglądanie ich zmieniło się w prawdziwą pasję, hobby, zwał jak zwał. Obejrzałam w całości powyżej czterdziestu seriali, a moja lista do oglądnięcia na chwilę obecną wynosi co najmniej trzykrotnie więcej. Innymi słowy, mam już zajęcie na nudne, samotne wieczory, o ile takie będę miała. Jak na razie ciągle coś robię lub wychodzę. A to jestem w pracy, a to zwiedzamy z Cameronem miasto, a to chodzę z nowymi znajomymi poznanymi całkiem przypadkiem w barze do różnych ciekawych miejsc. Życie w Avenley River o dziwo nie było takie złe. Powiedziałabym nawet, że jest lepsze, niż moje poprzednie. Pomijając fakt, że straciłam na zawsze kontakt z dawnymi znajomymi (nie po raz pierwszy, ale za każdym poprzednim razem ze zgoła innych powodów), tutaj czułam się całkiem dobrze i miałam wrażenie, że w końcu moje życie może obrać odpowiedni kierunek, a ja sama być szczęśliwa. Prawdziwie szczęśliwa.
     — Ma humorki. — Z moich myśli wyrwał mnie ostrzegający głos wysokiej blondynki, wskazującej palcem na psa, którego trzymała już na smyczy. Piękny owczarek niemiecki o długiej, cudownej sierści siedział na ziemi i patrzył się na nas oczami niewiniątka. Była to suka, która trafiła tu, czyli do schroniska, niespełna dwa miesiące temu, po śmierci swojego właściciela. Biedaczyna. Nie mogłam powstrzymać się od ciągłego czochrania jej sierści czy cmokania, by zwrócić na siebie jej uwagę. To dopiero drugi raz, gdy pojawiłam się w lokalnym schronisku, ale dopiero teraz mogłam sama wziąć któregoś psiaka na spacer. Poprzednim razem głównie rozmawiałam z dwiema przesympatycznymi wolontariuszkami, Sophią i Tanyą, i bawiłam się z biegającymi koło moich nóg psami. Gdybym mogła, przygarnęłabym całą tę gromadę, ale na chwilę obecną nie miałam warunków i czasu na ani jednego. Ale od czego jest możliwość wolontariatu? Umilę trochę zwierzętom życia, a i sama na tym skorzystam.
     — Dam sobie radę — odpowiedziałam z pewnością, którą rzeczywiście czułam. Uśmiechnęłam się nieznacznie i dodałam coś, co po prostu musiało zostać wypowiedziane na głos: — Jest piękna.
     — No jasne. — Zaśmiała się Sophia. — Od razu widać, że jesteś miłośniczką tej rasy. To się czuje, wiesz. Bratnia dusza, przyciąganie krwi.
     Jeszcze chwilę pogawędziłyśmy, ale zarówno pies jak i ja zaczęłyśmy się niecierpliwić, więc przejęłam smycz od blondynki i cała w skowronkach wyszłam poza bramy schroniska. Madi, bo tak na imię miała suczka, była nieziemsko wręcz grzeczna, nie ciągnęła, szła równo przy nodze, zerkała na mnie merdając ogonem i domagała się pieszczot. Czułam się jak w niebie. Owczarki niemieckie długowłose były moją ukochaną rasą od zawsze, i tak oto właśnie znajdowałam się w towarzystwie jednego z nich i mogłam go bezkarnie miziać. Cud.
     Gdy dotarłyśmy do lasu, zdecydowałam się spuścić Mads ze smyczy. Ta jednak, zamiast pobiegać, przysiadła przede mną, mierząc mnie niemalże błagalnym spojrzeniem.
     — Nigdy nie masz dosyć głaskania, co? — Zaśmiałam się. Byłam po uszy zakochana w tym stworzeniu. Wymiziałam ją, wytuliłam, wycałowałam, a wszystko skończyło się tak, że ja zostałam wywrócona centralnie na ziemię, pies na mnie wszedł i zaczął mnie lizać po twarzy, a ja zwijać się ze śmiechu i gilgotek. 
     Najlepszy. Dzień. Mojego. Życia.
     Ale potem coś poszło nie tak, bo suczka nagle tak o po prostu zerwała się do biegu, zniknęła za drzewami i słuch po niej zaginął. A ja przerażona rzuciłam się za nią. Wołałam, rozglądałam się, ale nie było jej widać ani słychać nigdzie. Byłam już bliska łez, ale w miarę dzielnie się jakoś trzymałam i szłam dalej, trzymając się tej nadziei, że wróci. Co takiego się stało? Poczuła cholerny zew wolności czy co?
     — Kurwa, kurwa, kurwa — zaczęłam powtarzać w głos, jakby z nadzieją, że trochę emocji ze mnie zejdzie, a te magiczne słówka wyczarują mi rozwiązanie wszelkich moich problemów.
     I chyba kurczę wyczarowały, bo prosto z lasu trafiłam do niewielkiego, niemal całkiem pustego parku. Niemal, bo na ławce siedziała jakaś nieznana mi dziewczyna i najspokojniej w świecie drapała szczęśliwą Madi za uchem.
     Prawie się popłakałam, tym razem z ulgi.
     Ruszyłam szybkim krokiem w ich stronę i chwilę później już stałam obok. Sunia, widząc mnie, rzuciła się w moim kierunku merdając ogonem na wszystkie strony. Pokręciłam głową i zapięłam ją na smycz, po czym przeniosłam spojrzenie na milczącą dziewczynę. Chrząknęłam.
     — Przepraszam za nią, nie sądziłam, że wywinie taki numer... — A następnie dodałam przyjaznym tonem: — Jestem Roxy.

Louise?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz