13 sie 2018

Od Roxanne do Stephana

     Ten dzień był po prostu okropny. Czułam się źle i nie potrafiłam skupić myśli na niczym, tym bardziej na pracy, w której zresztą dzisiaj ruch był spory, przez co potrzebowałam więcej energii na wykonywanie swoich obowiązków. Nadal nie umiałam przyzwyczaić się do faktu, że znajduję się w zupełnie innym świecie i na zawsze tu zostanę, a także straciłam kontakt z przyjaciółmi i nigdy więcej nie uda mi się z nimi nawet skontaktować. Co oni tam myślą? Że co się z nami stało? Zaginęliśmy, zostaliśmy porwani, uciekliśmy? Czy za mną tęsknią, może się zamartwiają? Czy ktokolwiek dotrze do n i e j i zrozumie, co wydarzyło się tak naprawdę?
     Takie myśli jedynie pogarszały mój nastrój. Poprzednią nockę zamartwiałam się o to wszystko strasznie i skończyło się tym, że przepłakałam kilka godzin, w dodatku później zaspałam, więc dziś przybiegłam do pracy na styk, w nieuprasowanych ubraniach i z zaczerwienionymi oczami. Widziałam spojrzenia innych, ale starałam się je w miarę dzielnie ignorować i skupić na własnej pracy. Klienci byli dziś wyjątkowo nieuprzejmi. Jeden mężczyzna zmierzył mnie pogardliwym spojrzeniem i rzucił kilka sarkastycznych uwag i sugestii, a ja następne kilka minut spędziłam na zapleczu, starając się opanować łzy napełniające moje oczy. Musiałam. Się. Skupić. Zająć tym, za co mi płacono. I nie myśleć o tym, co jest dla mnie przykre. Dlatego też zebrałam się i wyszłam z powrotem do ludzi, z szerokim uśmiechem na twarzy, do którego oczywiście musiałam się zmusić. Miałam nadzieję, że nie widać, jak fałszywy jest.
     Godziny mijały. Było już koło południa, gdy ból mojej głowy nasilił się, a obraz powoli mi się rozmywał. Decydując się skorzystać z przysługującej mi przerwy, na którą do tej pory jeszcze nie poszłam, dosyć gwałtownie przeprosiłam inne kelnerki i wyszłam z lokalu. Skierowałam się za róg budynku, chowając się za nim i kucając. Próbowałam unormować swój oddech. Chłodne powietrze sprawiało, że przez moje ciało przechodziły dreszcze. A może to przez gorączkę? Nie miałam pojęcia, skąd wzięła się ta nagła choroba, jednak nie było ze mną dobrze. Miałam wrażenie, że zemdleję, jeśli tylko spróbuję się poruszyć.
     — Dobrze się czujesz?
     Z trudem uniosłam głowę. Tuż przede mną stanęła niezbyt wysoka, chuda dziewczyna o bardzo kręconych włosach w kolorze czerni. Patrzyła na mnie z wahaniem; jakby zastanawiała się, czy może przypadkiem nie jestem jakąś bezdomną alkoholiczką, od której lepiej trzymać się z daleka. Fakt faktem, dziś nie wyglądałam dobrze, a w tym momencie pewnie wręcz tragicznie.
     — Nie do końca, ja — chrząknęłam — rozchorowałam się, ale muszę jeszcze wrócić do pracy i...
     — Nie możesz się zerwać wcześniej? Mogłabym odprowadzić cię do domu albo na pogotowie.
     — Nie, nie, dam sobie radę. — Zaczęłam wstawać, powoli i z trudem, ale jakoś się udało. Odchrząknęłam kilkakrotnie i złapałam jej zaniepokojone spojrzenie. — Naprawdę, ale dziękuję za propozycję.
     Dałam radę ją jakoś przekonać o tym, że jest lepiej, po czym wróciłam do środka. To chyba była jedyna miła osoba, którą dzisiaj spotkałam. Kolejne godziny w pracy jakoś przetrwałam, ale na koniec mojej zmiany, gdy już miałam wychodzić i zawlec się do domu, żeby odpocząć, zaczepił mnie szef. Zrobił mi awanturę, za moje dzisiejsze nieuważne zachowanie i zagroził, że jeśli mam zamiar ponownie "udawać księżniczkę i psuć mu wszystko", to mnie wyrzuci. Podczas jego wrzasków jeszcze jakoś się trzymałam, przytaknęłam i szybko wyszłam z lokalu. Niesprawiedliwość i pech spotykały mnie na każdym możliwym kroku. Do głowy cisnęło mi się wspomnienie, które próbowałam z niej wyrzucić, ale nie wyszło, i skończyło się tak, że pochłonęło mnie całkiem.

     — Co ty... — Wykrzywia usta w złości. W uszach mi szumi. Boję się. Wiem, że jest wściekły. — Co ty sobie do cholery myślałaś, próbując się zabić?! — Z jego gardła wydobywa się krzyk. Podchodzi do mnie i mocno chwyta mnie za ramiona; jego długie palce wpijają się w moją skórę sprawiając mi ból. Czuję od niego woń alkoholu i papierosów. Nie jest dobrze. Pali zawsze tuż przed tym, jak musi się wyżyć.
     — P..p-przepraszam — jąkam, zbyt przestraszona, by zrobić cokolwiek więcej.
     — Jesteś popieprzoną, psychiczną idiotką, która szuka wszędzie uwagi i zachowuje się jak księżniczka! Ooh, jestem taka pokrzywdzona, patrzcie na mnie, współczujcie! — Piszczy sarkastycznie, udając, że naśladuje mnie. — Dostałaś czego chciałaś? Co? Podobało ci się, że wszyscy skakali wokół ciebie? Cudownie! Ty naprawdę jesteś spierdolona, jak ja mogę się z kimś takim umawiać? Wolałbym, żebyś wtedy umarła! Miałem taką nadzieję! Piłem za to, aah, prosiłem, żeby to się stało. Dostałabyś to, co ci się należy. Najwidoczniej nie umiałem dobrze ci pokazać twojego miejsca. Wiesz co, żałuję, że to wtedy z chłopakami się nie udało. Może zrozumiałabyś, jak bardzo mam cię gdzieś i że jesteś dla mnie tylko zwykłą dziwką. To co, może po nich zadzwonię i tym razem zrobimy to jak należy? — Uśmiecha się. Ten uśmiech mnie przeraża, a słowa budzą chęć, by zaprzeczyć, by zrobić coś, by uciec od swojego losu.
     — Wniosę zarzuty — mówię, a na jego twarzy wykwita grymas czystej wściekłości. Sekundę później zamachuje się. Uderza mnie z całej siły w twarz.

     Dźwięk klaksonu, pisk opon, głośne przekleństwa. Ktoś chwycił mnie za ramię i gwałtownie szarpnął w tył. Dopiero co zaczęłam kontaktować i ledwie zrozumiałam, co się właśnie stało. Pochłonięta wspomnieniem, weszłam na ulicę, prawie że pod koła samochodu, ale ktoś mnie najwidoczniej odciągnął. Uniosłam szybko wzrok. Tuż za mną, nadal trzymając dłoń na moim ramieniu, stał czarnowłosy chłopak. Chyba właśnie zawdzięczam mu życie.

[Stephen?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz