Strony

26 lis 2018

Od Althei C.D Bellami

     Te miejsce napawało mnie ogromnym niepokojem. Z trudem przyjmowałam świadomość, że za każdą ścianą spoczywają martwe, rozkładające się ciała ― niektóre nawet potraktowane w szalony, wręcz nieludzki sposób, o czym myśl aż jeżyła mi włosy na ciele. Bell już miał wychodzić ze mną z kliniki, ale następna chwila zmieniła te plany. Mężczyzna zatrzymał się, nagle mówiąc, że musi zrobić sobie kolejną kawę na drogę. Odniósł się do tego jak do konieczności. Skinęłam więc głową oraz zaczekałam przy recepcji, przy której stał Tymon, bo na takie imię wskazywała tabliczka na jego piersi.
     - Więc… znałaś gościa? Słabo skończył ― zaczął cicho.
     - Słabo? ― Uniosłam brwi, zaskoczona tym znacznie łagodnym stwierdzeniem. ― Skończył okropnie. Musieli go nienawidzić. I owszem, znałam go, był kelnerem w lokalu naprzeciwko baru Ritz-Carlton ― wyjawiłam bez większego wzruszenia. Tamten chłopak nie siedział mi w głowie nawet najmniejszym wspomnieniem, przez co trudno było mi o jakiekolwiek emocje. Wplątał się w jakieś gówno i źle skończył, krótka piłka oraz morał, by nie wchodzić za czerwoną linię.
     - Kelner? ― Nieco się zdziwił, opierając łokcie o płaszczyznę blatu. ― W życiu nie posądziłbym zwykłego kelnerzynę o udziały w lewych sprawach…
     Uśmiechnęłam się na te słowa.
     - Tacy są niepozorni. Słyszałeś ostatnio o tym, że to taksówkarz okazał się mordercą? ― spytałam. ― Niebezpieczeństwo czai się wszędzie.
     - Jasne. Ta sprawa do dziś nie ucichła.
     Rozległ się większy hałas, który przywodził na myśl ocieranie się stali o stal. Głucho coś zabrzęczało, aż zza progu korytarzem ruszył stolik na kółkach pchany przez jednego z tutejszych pracowników. Ciało ułożone na nim zostało zakryte białą płachtą od góry do dołu; jedyne, co przyciągnęło moją uwagę, to wystająca siwa, martwa stopa, do której przywiązany był dzwoneczek. Stół zaraz przemknął do kostnicy.
     - Dreszcze mnie biorą, jak to widzę ― odezwał się Tymon.
     - Boisz się martwych ciał? ― Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, jaki był sens jego pobytu tutaj.
     Poluzował nieco uścisk niewielkiego krawata i uśmiechnął się słabo, jakby już niejednokrotnie słysząc te pytanie.
     - Obrzydzają mnie.
     - A po co im te dzwonki przy stopach? ― Nie mogłam powstrzymać swojej ciekawości, na co Tymon nieznacznie się skrzywił.
     - To najgorsza rzecz w tym miejscu, uwierz. Zakłada się je świeżym ciałom. Wiesz, na wszelki wypadek.
     - Nie gadaj, że… ― zaczęłam z niedowierzaniem, a dreszcz zaniepokojenia obleciał mnie całą w ciągu jednej sekundy. Tymon ubiegł moją odpowiedź i skinął głową bez wahania.
     - Dokładnie. W razie, gdyby ktoś jednak nie umarł, a przebywałby w kostnicy. Ale to rzadkie przypadki, nie martw ― wyjaśnił.
     Bellami na szczęście przerwał tę rozmowę, która stawała się dla mnie wyjątkowo niewygodna, choć sama ją zaczęłam. Ciemnowłosy postawił kubek z kawą przy recepcji i nachylił się nad blatem, chcąc spojrzeć na Tymona.
     - Tymon, daj klucze do sali czterdzieści dziewięć. Zapomniałem czegoś ― powiedział, a recepcjonista natychmiast wykonał jego polecenie. Spodziewałam się wyjść paręnaście minut temu. Ta ponura i wręcz grobowa atmosfera kliniki sprawiała, że bez dobrego uzasadnienia mój humor się pogarszał. Mimowolnie chwyciłam za kawę Bella i upiłam sporego łyka, krzywiąc się szybko od mocy napoju. Moją jamę ustną ogarnął dziwny smak, który jednak bez wahania zignorowałam.
     Mijały minuty.
     Potem kolejne.
     Znikąd zaczęły uderzać we mnie podmuchy gorąca. Przez niedługi czas w mojej głowie mrowił drażliwy ból, odczuwałam także lekkie wirowanie, ale te dolegliwości zniknęły równie szybko, co się pojawiły. Spojrzałam na Tymona zajętego uzupełnianiem jakichś papierów. Potem na zegar, którego wskazówki zmroziły się w bezruchu.
     Coś mi nie grało. 
     Przetarłam oczy, po czym jeszcze raz rozejrzałam się z konsternacją po holu. Rozbrzmiało nagle ciche dzwonienie dzwonka. Dosłownie raz, a zmroziło mi krew przetaczającą się dotychczas w labiryncie żył.
     - Tymon, słyszałeś to? ― Zmarszczyłam brwi, pełna nadziei, że nie zwariowałam.
     - Co takiego?
     - Dzwonek… ― W moim głosie rozległa się powaga, ale recepcjonista nie potraktował jej w odpowiedni sposób. Przypatrzył mi się chwilę i zaśmiał się pod nosem beztrosko.
     - No nieźle próbujesz mnie wystraszyć, ale to ci się nie uda ― mruknął tylko i wrócił do swoich papierów, które zdawały się być dla niego niczym azyl przed całym mrokiem tego miejsca. Ignorując chłopaka, ruszyłam prostym korytarzem. Jarzeniówki umiejscowione w szeregu nade mną zaczęły migotać, prowadząc mnie jednocześnie między ścianami.
     Dzwonek znów zadzwonił. Tym razem był to znacznie wyraźniejszy dźwięk, napawający mnie strachem i wypierający wszelkie pozytywne emocje.
     Znowu zadzwonił. 
     Ciepło, zimno, ciepło, ciepło, ciepło. Z każdym przemierzonym krokiem moje ciało drżało coraz bardziej, nie wiedząc, czy to z przerażenia czy też ciekawości, która pokierowała mnie aż tutaj. Kiedy pociągnęłam za drzwi do kostnicy, jedna jarzeniówka wybuchła raptownie, czemu zawtórował mój cichy pisk. Jasność niemal całkiem wygasła, zostawiając resztę korytarza w częściowym mroku. Nie wiedziałam, co mnie ciągnęło do wnętrza pomieszczenia. Ilekroć mój umysł protestował, dziwna siła pchała coraz dalej, aż nie zniknęłam za progiem już w pełnej ciemności.
     Serce mi się szarpało, w duchu modląc się, by nie usłyszeć kolejnego dzwonka. Głos w głowie krzyczał oraz wzywał do ucieczki, ale ja stałam dalej w kostnicy, chcąc rozwiać wszelkie swoje wątpliwości. Dłonią błądziłam po ścianie i usłyszałam tylko ciche pstryknięcie, gdy rozbłysła jasność, ukazując mi to, co było wewnątrz. Przed oczami zaledwie mignęła mi sylwetka niczym z horroru ― blada, trupia cera, zapadające się poszarzałe policzki. Sine usta, które były dotkliwie nadgryzione. Dwoje martwych, pustych oczu, wpatrujących się we mnie tylko ułamek sekundy, a budzących we mnie nagły i nieodgadniony strach.
     Kurwa, kurwa, kurwa!
     Rozległ się tylko mój głośny krzyk, kiedy oślizgłe, martwe ciało upadło na mnie i przykuło do podłogi. Szarpało moje ubranie i dobierało swoje chude palce do gardła, nie bacząc na energiczną szarpaninę, jaką się broniłam. Serce niemal wyrywało się z mojej piersi, a umysł pogubił się w rzeczywistości. Gardło zdzierało się do tego stopnia, że głos wkrótce urwał się jak nożem uciął.
     A wszystkiemu towarzyszył uporczywy dźwięk dzwonka, który pragnęłam wyrzucić z głowy jak najszybciej.
     Niech ktoś mi pomoże… 

[Bell? xD]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz