Strony

25 lis 2018

Od Rafaela - Zadanie #2

Dzisiejsza doba jaką przeżyłem, była na prawdę męcząca. Po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze, jaki odbyłem na swoim oddziale, miałem już wszystkiego dosyć. Najpierw na sam początek wycięcie migdałów u małej Sophie, potem szybki obchód oraz półgodzinne tłumaczenie stażystą, dlaczego nie powinni pałętać się pod nogami śpieszącego się wszędzie personelu. Jakby tego nie było mało, jedno z dzieci, które operowałem przedwczoraj, dostało krwotoku wewnętrznego, co zmusiło mnie do spędzenia kolejnych kilku godzin na bloku operacyjnym. Kiedy przebierałem się już w swoje rzeczy, w jakich tutaj przyszedłem, jak na złość Andrew, jeden z moich współpracowników postanowił dla zabawy oblać mnie wodą, która śmierdziała jak ścieki zabrane prosto z kanalizacji miejskiej. Normalnie scenariusz jak z piątku trzynastego, ale nie to było jeszcze w tym wszystkim najgorsze. Przez jedną, cholerną skórkę od banana, którą jakiś gówniarz dla zabawy postanowił zostawić na chodniku o mało się nie zabiłem. Niby nic takiego, ale uwierzcie, że przywalenie potylicą o chodnik bądź inny przedmiot, czasami jest jednoznaczne ze śmiercią bądź śpiączką. Wróżąc już sobie czarne scenariusze wypadku drogowego, siedziałem na fotelu kierowy jakby cisnęły mnie w tyłek jakieś szpilki. Ulgę poczułem dopiero w garażu, kiedy silnik mojej bestii zgasł, co jednoznacznie wbiło mi do łba, że na dzisiaj wystarczy mi wszelakich atrakcji. Przekręcając klucz w zamku bramy uchylnej, postanowiłem od razu udać się pod drzwi swojego domu. Łagodny uśmiech, jaki wplątał mi się na twarz podczas rozmyślania o ciepłej herbacie i miękkim łóżku, spadł nagle na ziemie niczym ciężka podkowa. Pod drzwiami frontowymi budynku znajdowała się średniej wielkości karton, którego rogi zdobiła gruba taśma klejąca. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że w tym tygodniu niczego nie zamawiałem.
- Kolejne niespodzianki - mruknąłem pod nosem, podnosząc tajemniczy pakunek w nadziei, iż to tylko niewinny żart moich sąsiadów, lecz jak zawsze musiałem się przeliczyć. Nagle, z niezabezpieczonych skrzydeł tekturowego "cuda" wyłonił się mały, rudy, miauczący we wszystkie strony świata łeb, który jak szło się domyślić należał do młodego kociaka - Życie chyba sobie ze mnie jaja robi - rzekłem otępiale, rozglądając się dookoła własnej osi, w poszukiwaniu właściciela zagubionego malucha, ale o tej porze dnia, a raczej nocy, nie było widać w tej części Juley żadnej, żywej duszy. Mijające mnie co jakiś czas samochody, oświetlały na ułamki sekund moją przyciemnioną sylwetkę dając światu znać, że jakiś człowiek o tej godzinie, nie znajduje się jeszcze w łóżku - I co ja mam z tobą zrobić co? - westchnąłem, otwierając na oścież drzwi, które jeszcze przed kilkoma sekundami nie myślały, aby chociażby drgnąć. Jak zwykle już na samym początku, moje dwa wierne psy postanowiły zacząć na mnie skakać, o mało mnie przy tym nie przewracając - No już, już - zaśmiałem się, stawiając karton na ziemi, żeby móc dobrać się do uszu swoich, zwierzęcych pociech. Nie zwracając uwagi na nowego przybysza, nawet nie zorientowałem się kiedy postanowił opuścić swoje lokum i naskoczyć na merdający ogon Zefira, który nie wiedząc co się dzieje, wstał, po czym lekko zawarczał - Nie wolno - zganiłem goldena lekko unosząc ton głosu - Wiem, że ci się to nie podoba, ale jakoś musimy to przeżyć dopóki nie znajdę mu innego domu - wyjaśniłem mu to w taki sposób, jakbym oczekiwał od niego, że zrozumie sens moich słów. Chociaż zwierzęta w głównej mierze nie rozumiały ludzkiej mowy, to miałem nadzieje, iż chociaż po moich gestach zrozumieją, że jak na razie nie wolno im dotykać kociego towarzysza. Sam nie za bardzo przepadałem za tymi wredotami, ale samego go przecież zostawić nie mogłem. Domyślając się, że mój tymczasowy podopieczny może być głodny, ruszyłem spokojnym krokiem w stronę kuchni, gdzie po ostatniej wizycie Anastazji znalazłem nieco kociej karmy. Mrucząc jedynie na to pod nosem, nasypałem jej trochę do niewielkiej miski, która po kilku sekundach spoczęła na ciemnej podłodze - No chodź rudzielcu - zawołałem na kociaka, który czaił się na mnie zza futryny nieistniejących drzwi. Mała kulka nie czekając na dalsze wezwania, przytuptała do mojej nogi, co pozwoliło jej na obwąchanie suchego pokarmu i szybkie jego skonsumowanie - Co ja mam z tobą zrobić - gadałem dalej sam do siebie, jakbym oczekiwał jakiejś gwiazdki z nieba, bądź objawienia pańskiego. Kiedy myślałem, aby się już poddać, nagle do mojej głowy wpadł fantastyczny pomysł. Mój młodszy brat, David, miał niedawno imieniny, lecz jak to bywa w moim zawodzie nie zawsze ma się czas, aby opuszczać szpital, dlatego nie byłem w stanie pojawić się na jego święto w naszym rodzinnym domu, a co za tym idzie nie mogłem wręczyć mu kolorowego prezentu... Teraz jednak miałem na to czas, a prezent sam zjawił się w moich objęciach. Cóż, zawsze chciał mieć własne zwierzę - pomyślałem, lekko się przy tym uśmiechając.
⚜⚜⚜⚜⚜
Następnego dnia już od godziny ósmej byłem w drodze do swojej, rodzinnej miejscowości. Było to wieś oddalona kilkanaście kilometrów od Avenley River, ale przez duże korki spowodowane wypadkiem na drodze wylotowej z miasta, nie było mi łatwo się tam dostać. Niezadowolony z podróży kot, krążył po tylnych siedzeniach nie potrafiąc sobie znaleźć miejsca. Miauczał co jakiś czas, a gdy koło niego pojawiał się cień, odskakiwał od niego jak poparzony, nie wiedząc czym może być tajemnicze zjawisko. Kiedy mój zegarek dotarł krótką i długą wskazówką do liczby dwanaście, mogłem ze spokojem wysiąść pod piętrowym budynkiem, który zeszłego lata na nowo przybrał barwy delikatnej bieli. Chowając sierściucha pod swoją kurtką, udałem się do wejściowych drzwi, które otwarły się przede mną bez najmniejszej prośby wyrażonej dzwonkiem, czy tam pukaniem w te "tajemnicze" wrota.
- Rafael! - burza czarnych włosów należących do mojego brata zatańczyła przed moimi oczami, niemal zasłaniając mi widok na świat.
- Cześć konusie - zaśmiałem się, pstrykając go w czerwony nos - Byłeś grzeczny? - dorzuciłem tajemniczo, uważnie mu się przyglądając. 
- Zawsze jestem grzeczny - z dumom skrzyżował ręce na swojej piersi - Za to ty nie!
- Nie? A kto ci przywiózł taki fajny prezent co? - mówiąc to, wyciągnąłem zza swojego ubrania kocisko, które z zadowolenia głośno zamruczało. Uradowany chłopak, szybko pochwycił zwierzęcego malucha, a następnie z ogromną ostrożnością go do siebie przytulił - Wszystkiego najlepszego młody - dodałem na koniec, wiedząc, że na pewno się nim dobrze zajmie. W tamtym momencie David zyskał nowego przyjaciela, a ja? Mogłem powiedzieć, że spełniłem jakiś dobry uczynek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz