- Nie chcesz wiedzieć. Oj, to dopiero początek, księżniczko ― powiedział, odjeżdżając z miejsca. Zacisnęłam powieki, czując jedynie jak grunt pod kołami ulega niedużym zmianom.
- Może ty jesteś narkomanem? ― Uniosłam brwi i spojrzałam na niego. Jego twarz zafalowała zabawnie, przez co wybuchłam ogromnym śmiechem, dokładnie tak, jakby znikąd dziesiątki par rąk łaskotały mnie w stopy i brzuch.
- To były leki ― odrzekł wymijająco.
- Od czegoś każdy narkoman zaczyna! Nie wiedziałam tylko, że jesteś na tyle bystry, żeby dosypywać to sobie do kawy.
Bellami westchnął, dochodząc zapewne do wniosku, że rozmowa z odurzoną dziewczyną raczej nie prowadzi do życiowej puenty. Przez cały ― bo tak mi się zdawało ― kwadrans jazdy, zachowałam względny spokój, zatapiając spojrzenie na przewijającej się ulicy. Biegał po niej tabun szczurów czy też myszek podążających za radośnie kicającym grajkiem, którego flet był tak długi niczym nos kłamiącego Pinokia. Kolorowe melodie jak magiczne, zasilane radością wróżki przemieszczały się między każdym pojedynczym zwierzątkiem.
- Jestem senna ― oznajmiłam mu, nie powstrzymując nawet ziewnięcia.
- To dobrze, szybciej pójdziesz spać i nie będę musiał za tobą ganiać ― mruknął, wysiadając z auta i za moment bez wahania wyciągnął mnie z samochodu.
Latałam! Jak ptaszek!
Rozłożyłam ręce, śmiejąc się w głos, a wzrok Bellamiego tylko wędrował od punktu do punktu, jakby właśnie zastanawiał się, czy ktoś znajduje się w pobliżu. Mężczyzna wprowadził mnie do znajomego pomieszczenia, które teraz pulsowało różnorakimi barwami, uderzającymi w moje nazbyt wrażliwe oczy.
- Nie wiedziałam, że masz tu tyle neonów!
- Neonów? ― Zmarszczył brwi, wchodząc gdzieś po schodach, coraz wyżej i wyżej. Lecieliśmy do nieba?! ― Ugh, jest chyba coraz gorzej.
Kopniakiem uchylił drzwi, wchodząc wgłąb niedużego pokoju gościnnego. Panowała w nim nieprzebita ciemność, dopóki nie usłyszałam cichego „pstryk”, wówczas światło rozbłysło jasno na suficie. Po jednolitych, szarych zasłonach zsuwały się małe ludziki, ściskając swoje małe łapki na materiale.
- Nie mogę z nimi spać ― oznajmiłam, gdy już postawił mnie na podłogę.
- Że z kim? ― Rozejrzał się w konsternacji dookoła, chyba już będąc zupełnie zmęczonym moimi schizami. A może to była rzeczywistość? Małe ludziki nieznośnie chichotały pod nosem i chwilę potem dostrzegłam miniaturowe ognisko rozpalone w ciemnym kącie pomieszczenia. Jednego małego wojownika nadepnęłam.
Ale się rozbryzgał.
- Z tymi krasnoludkami ― odparłam, jakby było to najbardziej oczywiste stwierdzenie na świecie. ― Bell, ty mój głupi, stary przyjacielu ― zaczęłam się niekontrolowanie śmiać, klepiąc mężczyznę zamaszyście po ramieniu.
- Znamy się ledwo tydzień.
- Tydzień to prawie jak rok. Więc jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. ― Jeszcze raz go szturchnęłam. Z tym ruchem popchnął mnie na łóżko, po czym zgasił światło i zapalił jedynie lampkę, która dawała blade światło.
- Lepiej idź spać, chyba, że chcesz, żebym cię tu przywiązał.
- Zboczeniec. Idź już, bo nie mogę na ciebie patrzeć. ― Nie przestawałam chichotać i się śmiać. Padłam bezwładnie na łóżko i z głośnym, zmęczonym westchnieniem zamknęłam oczy. Przed powiekami nie widziałam żadnego farmazona, który ściągnąłby mnie sen z powiek i już wydawałoby się, że ta noc minie zupełnie normalnie.
No właśnie, wydawałoby się.
Kiedy tylko Bell zamknął drzwi i zniknął mi z oczu, zyskałam jeszcze więcej energii, niż wcześniej. Dźwignęłam się z łóżka prosto na nogi, krążyłam po niedużym pomieszczeniu. Ani śladu po małych ludzikach tańczących przy ogniu. Zasłony też były bez najmniejszego zmięcia, które stworzyłyby miniaturowe rączki. Za drzwiami ciągle jednak rozbrzmiewał cichutki, ledwo słyszalny dźwięk stóp, jaki niszczył całe moje skupienie.
Długo nie zdołałam utrzymać się w stanie spoczynku. Zdjęłam przy okazji bluzę, gdyż oplatała moje ciało szczególnym gorącem. Wręcz oddychałam głośniej, byleby wpuścić do organizmu kłąb świeżego, zimnego powietrza. Dyskretnie wyszłam z pokoju. Bezszelestnymi krokami poruszałam się po nieznanym domu, prowadzona cieniami wypełniającymi zewsząd korytarz. Po każdej stronie znalazłam różne pary drzwi.
Jestem Alicją z Krainy Czarów! Stłumiłam głośny chichot dłonią, by nie zbudzić właściciela posiadłości, i podskoczyłam radosna w miejscu. Ciekawskim spojrzeniem omiotłam otoczenie w poszukiwaniu stolika z substancją zwiększającą i zmniejszającą oraz kluczem, jednak oprócz drewnianych drzwi i innych zalanymi kolorami tęczy nie było tam niczego więcej. Wybrałam te, które wydawały się najbardziej barwne i bez śladu wahania wbiłam do środka. Otoczył mnie spory, ładny pokój, oświetlony wyłącznie światłem księżyca przekradającym się przez rozwarte okno. Na gwieździstym niebie błysnął pegaz z błyszczącym rogiem, który pomachał mi swoim kopytem.
- Alt? ― Moją uwagę przyciągnął dziewczęcy głosik. Przesunęłam spojrzenie na obszerne łóżku, dostrzegając, jak na poduszce leżała moja siedemnastoletnia siostrzyczka. Na jej widok mój uśmiech poszerzył się wielokrotnie.
- Nie spodziewałam się tu ciebie, kochanie! ― Skocznym krokiem dobiegłam do łóżka, zajmując miejsce na jego skraju.
Osoba na materacu podwinęła się, jakby zaniepokojona.
- Hej, nie ma się co mnie bać! Szukałam cię. Przecież zawsze śpimy razem! ― Wślizgnęłam się pod jej kołdrę, doczołgałam się aż do poduszki, od razu czując ciepło bijące niesamowicie od jej ciała. Za moment moja głowa ułożyła się na przyjemnym materiale. Mogłam z pomocą podniebnego światła zatopić uwagę w jej cudnych, błękitnych oczkach.
- Alt… ― zaczęła niepewnie, jednak nim zdążyła wymówić jeszcze więcej, zagarnęłam ją w czuły, siostrzany uścisk. Jej twarz przytuliła się do moich piersi.
- Shh. Nic nie mów. Wiem, że nie jestem idealną siostrą ― szepnęłam. ― Wiem, że często cię zostawiam. Jesteś dla tego świata za cenna! Było ciężko, zdaję sobie z tego sprawę, często nie mieliśmy kasy, stwarzało się dużo problemów… Moja mała, kochana… ― Pogłaskałam ją delikatnie po policzku, pod dotykiem wyczuwając lekkie drapanie. Powinna zacząć się golić, jeśli problem był taki zaawansowany.
- Ale Alt...
- Weź się przytul i nic nie mów! ― Przeniosłam dłonie na jej plecy oraz poklepałam pocieszająco. Wówczas dziewczyna bezwstydnie zacisnęła palce na moim pośladku, co spowodowało, że zaczęłam się głośno śmiać. ― Ej, ale tę rękę zabieraj, ty mała łobuziaro! Jak ja cię kocham, to sobie nie wyobrażasz, wiesz? ― Z moich płuc wyrwał się niewyraźny, stłumiony szloch. Bezustannie zamykałam ją w swoim uścisku, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że nieźle mogę pozbawić jej powietrza. Uzupełniały mnie całe pokłady siostrzanej miłości, które oczywiście chciałam w nią władować.
Byłam taką dobrą, a jednocześnie złą siostrą.
[Bellami? XDD]
Lucia = Bellami
+10PD
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz