9 gru 2018

Od Isabelle C.D Charles

    Gdy mężczyzna w końcu zajął miejsce w moim samochodzie i zamknął za sobą drzwi, ruszyłam z miejsca, kierując się w stronę wyjazdu ze stadniny. Charles chyba podejrzewał, że zamierzam go zawieźć do szpitala, jednak nic nie mówił. Jakby dobrowolnie zgadzał się z moją wolą, chociaż jeszcze chwilę wcześniej tak bardzo się upierał. No cóż, w końcu, to nie on prowadzi samochód. Jest więc skazany na mnie i na moje plany w stosunku do niego.
    Droga do szpitalu zajęła mi niecałe dziesięć minut. Dziesięć minut spędzonych na zupełnie niezobowiązujących rozmowach z moim poszkodowanym towarzyszem. Nadal się dziwiłam, że był w stanie tak długo ukrywać przed mną swój ból w kostce. No cóż, chyba wiedział, jakie konsekwencje by go wtedy spotkały. Zdecydowanie nie dałabym mu wtedy spokoju, dopóki nie miałabym gwarancji, że nic mu już nie grozi. Tak też było i teraz. Mimo jego protestów, pomogłam mu wysiąść z samochodu i dojść do wejścia budynku. Próbował mi wmówić, że nic mu się nie stanie, gdy te parędziesiąt metrów przejdzie się sam, jednak ja mimo wszystko nie chciałam, by ten zbytnio się nadwyrężał. Nie było takiej potrzeby - byłam ja do pomocy.
    W recepcji od razu zgłosiłam jego przypadłość i poprosiłam o jak najszybszą pomoc. Teraz wystarczyło tylko czekać. Usiadłam obok niego w poczekalni i rozpięłam moją cienką kurtkę.
     - Nie musiałaś mnie tu ściągać, sam bym sobie dał radę - powiedział, jak gdyby nigdy nic.
     - Musiałam - zerknęłam na niego kątem oka. - Jesteś głupi, że to przede mną ukrywałeś.
     - Jestem mężczyzną, nie okazuje słabości - powiedział, żartobliwie wypychając pierś do przodu. Tak, jakby miała z marszu uwierzyć w to, co ten powiedział.
     - Chyba chłopcem - parsknęłam cichym śmiechem, negując wszystko to, do czego ten chce mnie przekonać. - Przystojnym chłopcem - poprawiłam.
     - A dziękuję - powiedział z uśmiechem, spoglądając na mnie i skrupulatnie obczajając moje ciało od góry do dołu. Zauważyłam to, przez co na mojej twarzy ukazał się delikatny rumieniec. On nawet się z tym nie krył. - Ty też jesteś niczego sobie.
     - Dziękuję wasz mościu za waszą subiektywną opinię - zaśmiałam się. - Trochę wam zajęło stwierdzenie tego.
     - Musiałem dobrze się przyjrzeć, nie mogłem tego ocenić, bez mojego wszechwiedzącego spojrzenia. - Jego ręka wylądowała na oparciu mojego krzesła, przez co bezpośrednio stykała się z moimi plecami. Nawet nie drgnęłam na jego ruch, tylko wygodniej się usadowiłam i skierowałam na niego swój wzrok.
     - Twoja pewność siebie mnie rozwala - powiedziałam prosto z mostu. Ten jednak nie zdążył nic odpowiedzieć, bo lekarz już do nas podszedł. Charles gwałtownie wstał, przez co nie uważał i za bardzo przeciążył swoją skręconą kostkę. Zachwiał się i prawie upadł na krzesło, na którym wcześniej siedział. Jednak ja w porę podparłam go ręką, pomagając się utrzymać. Chwilę później już widziałam jak odchodzi razem z lekarzem w stronę jego gabinetu. Jego kroki były dumne, starał się nawet nie kuleć, co średnio mu wychodziło. Widocznie chciał mi zaimonować tym, jaki jest wytrzymały i męski.
    Minęło prawie pół godziny, gdy zobaczyłam go wychodzącego z gipsem na nodze. Parsknęłam śmiechem na ten widok. Mężczyzna wyglądał, jakby to wszystko, cała ta sytuacja odejmowała mu coś z męskości. Wstałam i podziękowałam doktorowi kiwnęciem głowy, po czym złapałam Charlesa za rękę i powoli pomogłam mu wyjść ze szpitala.
     - Nie musisz mnie asekurować, dam sobie radę. W końcu, jestem kaskaderem - zaśmiał się, wyrywając powoli z mojego uścisku. Z wielkim bólem, który osiadł na mojej dumie, pozwoliłam mu samemu dojść do auta, lecz jego wypowiedź nie obyła się bez mojego subiektywnego komentarza.
     - Poszkodowanym kaskaderem - parsknęłam cicho, otwierając samochód. - Potrzebujesz specjalnej opieki? - uśmiechnęłam się, puszczając mu oczko i chwilę później wsiadłam do pojazdu. To zabrzmiało dwuznacznie, wiem. Miało tak zabrzmieć.
     - Tak, bardzo proszę. - Odwzajemnił mój uśmiech, siadając obok mnie. Najwidoczniej zdołał dosyć szybko wyłapać podtekst, który znajdował się w tym zdaniu.
     - To z tym nie do mnie, - odpaliłam samochód, - nie znam się na lecznictwie.
     - Ach, szkoda. Może kiedy indziej?
    Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
     - Może… chciałbyś wstąpić na jakiś czas do mnie do domu? Zrobię kawę, usiądziemy, pogadamy, jak znajomi - uśmiechnęłam się, proponując mu ten pomysł. Ten przez chwilę się zamyślił, lecz już parę sekund później odwzajemnił mój uśmiech i pokiwał głową.
     - Z chęcią.
    I tak właśnie znaleźliśmy się w moim domu. Oczywiście po wejściu powitał nas swoim radosnym szczekaniem mój pies - Brush. Kręcił się między naszymi nogami, obwąchiwał uważnie ubranie mężczyzny i szczekał na jego buty, jakby te ewidentnie coś mu zrobiły. Pomijam już to, że jak mój pies zobaczy swoje odbicie w lustrze, to od razu ucieka.
     - Energiczny jest - stwierdził po chwili Charles, obserwując uważnie mojego czworonożnego przyjaciela. Kiwnęłam głową z cichym śmiechem.
     - Taka jego natura. Wszystkie szczeniaki takie były. - Podrapałam się po głowie i weszłam do kuchni, wyciągając filiżanki i nastawiłam wodę na kawę. - Możesz pójść do salonu, zaraz do ciebie wrócę.
    Mężczyzna kiwnął głową i skierował się właśnie w tamtą stronę. Ja szybko zrobiłam to, co miałam zrobić i z tacką z filiżankami zapełnionymi gorzką cieczą, ruszyłam do pokoju, który znajdował się tuż obok. Położyłam to wszystko na stoliku i podniosłam wzrok na mężczyznę, który uważnie przyglądał się ścianie. Ścianie, na której widniały różnie zdjęcia i niewielkie pamiątki z planów filmowych. Wśród nich znajdowała się też moja ulubiona fotografia - przedstawiała mnie nagą w wodzie. Scena, w której bohaterka, którą grałam, ostatecznie zakończyła swój żywot.
     - Tak - uprzedziłam jego pytanie. - Jestem aktorką.


< Charles? c: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz