11 gru 2018

Od Anastazji - Moja Wigilia

Ach nareszcie wigilia! Cieszyłam się że znowu mogę pomoc mojej mamie w przygotowaniu tych wszystkich pyszności, które co roku musiały się znaleźć na naszym wigilijnym stole. Długo nie obchodziłam wigilii z rodziną ze względu ma moje wcześniejsze nauki i zwariowanych profesorków, lecz teraz na reszcie mogłam cieszyć się świętami wraz z nimi! Wszystko było już niemalże przygotowane i dopięte na ostatni guzik. Tata przygotowywał wielki stół w salonie, gdzie nakrywał go ładnym wigilijnym obrusem, siostra zaś kończyła dekorować okna, a ja krzątałam się w kuchni wraz ze swoja rodzicielką, pomagając jej we wszystkim byśmy zdążyli na przyjście dość licznej rodzinki. Biorąc dużą miskę w której były obtoczone w jajku i bułce tartej dzwoneczki z karpia, które wcześniej zostały pokrojone przez mojego tatę, ponieważ on miał najwięcej siły w rękach by przekroić walecznego karpia, zaczęłam je powoli i bardzo ostrożnie wkładać je na rozgrzany olej rzepakowy. Po chwili usłyszałam jak olej zaczyna syczeć, co oznaczało iż zaczął smażyć "pana" karpia. Ja co prawda nie jadałam tego specjału gdyż dla mnie było za dużo ości ale uwielbiałam za to inne potrawy wigilijne, w których moja mama była dla mnie absolutną mistrzynią w robieniu tego wszystkiego.
Po kuchni dało się wyczuć przeróżne rozmaite zapachy od których człowiek robił się jeszcze bardziej głodny, zwłaszcza że przygotowaliśmy się z potrawami od samego rana by zrobić niektóre dania niemalże na ostatnia chwilę, gdyż wtedy były one najlepsze!
- Kochanie sprawdzisz czy aby przypadkiem barszcz czerwony się tam nie gotuje? - spytała spokojnie moja mama, wyjmując z piekarnika ostatnią partię zrobionych przez nią pierniczków, które zaraz chciała także dekorować.
- Już sprawdzam - odparłam spokojnie, podnosząc czarną pokrywkę od czerwonego garnka w której znajdował się przepyszny barszczyk czerwony. W moje nozdrza od razu uderzył ten wspaniały zapach, dzięki czemu lekko się uśmiechnęłam pod nosem i wzięłam nieco głębszy wdech tego pięknego aromatu.
- Nie, nie gotuje się jeszcze mamo ale już niedługo zacznie - poinformowałam ją spokojnie.
- Obyśmy ze wszystkim zdążyły, goście przychodzą już o osiemnastej, a czas ucieka - odezwała się bardzo zmartwiona, po czym po raz enty spojrzała na brązowy zegar ścienny.
- Pomóc wam w czymś? - spytał nagle tata, który właśnie wszedł do kuchni.
- Tak kochanie - odezwała się szybko mama - Zejdziesz do piwnicy, do lodówki i przyniesiesz kawałek galaretki i położysz już na stół w salonie? - spytała jeszcze.
- Pewnie skarbie już idę - mówiąc to odwrócił się szybko z zamiarem wyjścia z kuchni.
- Acha! I weź skarbie jeszcze rybę po grecku - odezwała się jeszcze mama.
- A w którym jest pojemniku ta ryba? - spytał ponownie spoglądając na swoją żonę, a moją matkę.
- W tej szklanej misce z kwiatkami - odparła szybko dekorując pierniczki.
- Której misce z kwiatkami? Mamy ich kilka skarbie - wypytywał lekko wzdychając.
- Tej przeźroczystej tato - odezwałam się szybko przewracając smażące się dzwoneczki z karpia na drugą stronę, dzięki czemu niestety rozgrzany olej prysnął mi na rękę- przez co odruchowo i gwałtownie zabrałam rękę i włożyłam ją czym prędzej pod zimną wodę, otwierając kran na maksa.
- Uważaj kochanie, jak chcesz przewracać karpia to zawsze zdejmij patelnię z ognia, bo inaczej będzie pryskać Ci olej i nie daj co wpadnie Ci to do oka - pouczył mnie ojciec.
- Idź już po ta galaretę i rybę po grecku kochanie - pogoniła go mama, po czym tata wywracając na to lekko oczami w końcu poszedł do niewielkiej piwnicy gdzie kryła się nasza zapasowa lodówka, która była uruchamiana tylko i wyłącznie na święta by móc pochować te wszystkie potrawy wigilijne.
- Anastazja kochanie zaraz spalisz tego karpia - odezwała się jeszcze raz szybko mama.
- Wiem już go zdejmuję - mówiąc to szybko zdjęłam rybę z ognia i włożyłam ją innej miseczki.
W tym czasie tata rozłożył galaretę wraz z rybą na stole, ja dokończyłam smażenie karpi, a następnie pomogłam mamie w dekorowaniu pierniczków.
No przy okazji nieco zapomniało nam się o barszczu który się dość mocno zagotował ale na szczęście mama w porę się zorientowała. Pamiętałam jak kiedyś mama chciała wyjąć buraki z barszczu i chciała przelać barszcz przez sito by sam płyn przelał się do drugiego garnka, dzięki czemu wszystkie warzywa by zostały na sicie, lecz mama była tak zabiegana z potrawami, że zapomniała garnka włożyć do zlewu i na to sito, i skończyło się tak że cały pyszny barszcz wylała do zlewu... Oj pamiętam jaka była wtedy na siebie wściekła i aż przeklinała co zazwyczaj nie było do niej podobne. Na szczęście wtedy babcia przywiozła swój barszcz, więc nie zostaliśmy bez barszczu czerwonego na wigilii ale babcia długi się śmiała z mamy i nie mogła uwierzyć w to jak cały gar barszczu wylała do zlewu. Cóż gdy człowiek żyje w pośpiechu i ze wszystkim chce zdążyć na czas, to niestety się zdarza że zapominamy o myśleniu.
Kiedy zaczęłam już wykładać śledzie w śmietanie i śledzie w cebulce które robiła moja mama i siostra na talerze, akurat zaczęli się schodzić goście, więc położyłam wszystko w salonie na stole, a następie gdy mama nakładała na talerze każdemu po osiem dużych uszek, ja w tym czasie nalałam do wielkiej białej wazy gorącego barszczu, włożyłam tam chochelkę, a następnie wziął to ode mnie tata, który to zaniósł.
W międzyczasie młodsza siostra szybko zaniosła sałatkę jarzynową, wraz z rogalikami o nadzieniu kapusty i grzybów. Ja natomiast pomogłam mamie zanieść głębokie talerze z uszkami na stół, gdzie dopadli nas goście czyli reszta rodziny. Pod choinką piętrzyły się prezenty świąteczne, a sama choinka miała wysokość 180 cm. U nas zawsze drzewka musiały być prawdziwe i dlatego zawsze jeździliśmy po nią do szkółki leśnej, która je sprzedawała. Widząc jak dziadek wnosi kolejne prezenty, wchodząc przez taras gdyż tak było zwyczajnie szybciej. Oczywiście wujkowie i ciotki także się zjechali, wraz ze swoimi pociechami, więc normalnie dziw że się z tym wszystkim pomieściliśmy... Na twarzy każdego malował się radosny uśmiech i każdy po kolei się przytulał do każdego, gdyż bardzo dawno się nie widzieliśmy a wigilia była takim czasem kiedy rozjeżdżona w różnych dalekich miejscach rodzina znowu się spotykała w tym szczególnym i wyjątkowym dniu. Widząc jak babcia wyjmuje swój zeszycik w którym miała zapisane wszystkie ulubione kolędy, wiedziałam że zaraz zacznie się śpiewanie kolęd.
To była taka nasz tradycja, więc cóż nie dało jej się obejść, nawet jeśli człowiek był głodny jak wilk i chciał się rzucić na to całe jedzenie. Każdy zajął swoje przypisane miejsce by uniknąć zamieszania, a następnie zaczęliśmy śpiewać kolędy i wyśpiewaliśmy aż trzy, które bardzo mi się podobały i nie powiem czasem denerwowały mnie te kolędy bo wolałam od razu jeść ale z drugiej strony lubiłam śpiewać wraz z rodziną, tak więc moje humorki zazwyczaj zaraz mi przechodziły i śpiewałam radośnie wraz z rodzicami, siostrą, wujkami, ciotkami, kuzynami i kuzynkami oraz dziadkami. Kiedy skończyliśmy, wstaliśmy z krzeseł a następnie tata jako iż był gospodarzem domu, wziął opłatek, a następnie zaczęliśmy się wspólnie podlić nad potrawami wigilijnymi, dziękując za cale jedzenie, rodzinę oraz życząc sobie wszystkiego dobrego abyśmy znowu wszyscy razem się spotkali ponownie w następnym roku.
Następnie po modlitwie i wcześniejszym podzieleniu się z każdym opłatkiem, zjedliśmy każdy swój opłatek, a następnie usiedliśmy ponownie na krzesłach. Tata jako nasza głowa rodziny zaczął każdemu nalewać barszczu na talerz, a następnie gdy każdy już miał napełniony talerz, zaczęliśmy jeść. Barszcz był doprawdy przepyszny! Te wspaniale smaki które dało się wyczuć w ustach sprawiały wielką przyjemność, nie mówiąc już o uszkach z kapustą i grzybami w środku, które były ukoronowaniem barszczu. Niektórzy wzięli sobie dolewki, a ja natomiast postanowiłam później sobie wziąć dolewkę, gdyż wolałam sobie nałożyć przepysznej rybki po grecku.
- Z jakiej ryby robiliście rybę po grecku? - spytała babcia ze strony mamy.
- Z dorsza mamuś - odparła spokojnie mama.
- Uwielbiam dorsza! - powiedziała zadowolona - My w tym roku zrobiliśmy z miruny ale to nie to samo... - dodała nieco zawiedziona.
- Ja tam uwielbiam mirunę a nie lubię dorsza - odezwał się wujek ze strony taty.
- Ja tam wolę dorsza bo nie ma ości tak - odezwałam się spokojnie, nakładając sobie niewielką porcję na talerz.
- Dobrze mówisz słonko - odezwała się znowu babcia i także zaczęła sobie nakładać rybki.
- Ja tam na razie mam ochotę na śledzika z cebulką - odezwała się moja młodsza siostra.
- Ja tam uwielbiam karpia - odezwał się tata, który od razu na swój talerz zagarnął dwie sztuki i zaczął ostrożnie jeść, by aby czasem nie połknąć ości.
- Fuuu! Jak można lubić karpia - wymruczała niezadowolona siostra.
- Ja też nie lubię karpia - dodałam swoje.
- Nie wiecie co dobre - odparła rozbawiona naszym zachowaniem mama.
- A co tu lubić skoro są tam same ości? Człowiek by to zjeść musi się nieźle namęczyć - mruknęlam niezadowolona.
- Każdy lubi co innego... Ja tam uwielbiam galaretę i bez niej dla mnie nie ma świąt - odezwał sie dziadek ze strony ojca.
- Galareta też pyszna - odezwała się jedna z ciotek.
- Ja tam uwielbiam sałatkę jarzynową i śledzie w śmietanie - zaczął swoje wujek ze strony mamy.
- Dla mnie tam wszystko pyszne - odezwała się mama, która jadła właśnie rogaliki z kapustą i grzybami.
- Kiedy otworzymy prezenty? - usłyszałam zniecierpliwione głosy najmłodszych gości, którzy nie mogli się wręcz doczekać aby dorwać się do choinki i znajdujących się tam prezentów.
- Najpierw zjedzcie coś jeszcze - odezwał się spokojnie mój tata.
- Łeeee... - mruknęli niezadowoleni.
- Spytajcie Lilian, to może dostaniecie prezenty szybciej urwisty - odezwała się spokojnie mama.
- Dlaczego ja? - zdziwiła się siostra.
- Oj siostrzyczko... Z naszej rodziny jesteś najmłodsza, więc to Ty rozdajesz wszystkim prezenty - odparłam lekko rozbawiona.
- Nie jestem wcale najmłodsza... Stara już jestem - westchnęła lekko.
- Córuś nie marudź - mówiąc to ojciec poczochrał ją po włosach, robiąc jej artystyczny nieład.
- Taaaaatooooo!  - burknęła niezadowolona.
- Co córkoooooo? - spytał rozbawiony i się lekko zaśmiał wraz z resztą rodziny.
- Chcesz to Ci pomogę rozdać prezenty... Chcesz? - spytałam siostrę - Dwie staruchy jesteśmy - dodałam rozbawiona dalej.
- Chcę - odparła tylko, po czym zaczęłyśmy każdemu rozdawać prezenty, a swoje zostawiłyśmy na koniec. Ja dostałam przepiękny biały golf, książkę o początkach prawdziwych lekarzy gdzie opisywali swoje historie i przeżycia, kosmetyki, czekoladki, spodnie dżinsowe, piękną czerwoną suknię, którą tak bardzo chciałam! Do tego jeszcze czerwone buty na obcasie oraz piękny naszyjnik z kolczykami. Byłam na prawdę prze szczęśliwa. Nasza wspólna wielka wigilia trwała do godziny dwudziestej trzeciej, gdzie słuchaliśmy różnych piosenek i kolęd w telewizji, a jedna piosenka szczególnie wpadła mi w ucho i nuciłam sobie ją nieco pod nosem, nawet przed snem. Kładąc się w końcu w swoim cieplutkim łóżku spojrzałam jeszcze na swoje okno ozdobione kolorowymi lampkami oraz sztucznym śniegiem, po czym zamknęłam oczy i zasnęłam.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz