11 gru 2018

Od Lucii C.D Elias

    Stałam w bramie i omiatałam spojrzeniem kolejno przejeżdżające samochody. Wpatrywałam się zahipnotyzowana w to, jak te jeden po drugim mkną za sobą w kolorowym korowodzie. Zapomniałam nawet o tym, że mam wyciągnięty telefon i że chciałam zadzwonić do taty, by ten po mnie przyjechał i odwiózł do domu. Ewentualnie standardowo wstąpilibyśmy do jakiejś knajpy niedaleko na obiad. Westchnęłam ciężko, gdy z transu wyrwał mi bardzo dobrze znany, męski głos.
     - Santos! - odwróciłam lekko głowę w stronę, z której dobiegał dźwięk. - Skończyłem swoją zmianę. Podwieźć cię? - spytał, a ja kolejno czułam jak zdziwione, wręcz oburzone spojrzenia lądowały na mojej osobie. Jedno po drugim. Tak. Jak ja mogę znać taką osobę, jaką jest Elias Jefferson?! Jak?! Przecież on jest taki okropny! No cóż, przywykłam do okropnych osób. I mówię tu głównie o osobach w moim wieku, czasami też o rok starszych.
    Mężczyzna stanął obok mnie i pomachał mi dłonią przed twarzą, bo nie robiłam nic innego, tylko stałam i wbijałam w niego mój natarczywy wzrok. Jefferson nie był z tego raczej zadowolony.
     - Młoda, zejdź ze mnie, twoje spojrzenie truje moją dupę - parsknął i wyciągnął kluczyki do samochodu, którymi pomachał zachęcająco. - Jedziesz?
     - Tak, przynajmniej mój tata zaoszczędzi na paliwie - powiedziałam z westchnieniem i spojrzałam na niego, uśmiechając się dumnie.
     - Zajebisty tok myślenia, tylko pozazdrościć. Kurwa same korzyści, ja też tak chce. Ta szkoła mnie rucha jak chce - oburzył się i z lekkim, trochę też fałszywym zdenerwowaniem zaczął prowadzić mnie w stronę parkingu.
     - Jak babcię w bambus.
     - Dokładnie, a żebyś wiedziała - powiedział, otwierając drzwi do samochodu i wpuścił mnie do środka. Od razu zajęłam miejsce, położyłam swoją torbę na kolanach i zapięłam się pasem. Gdy ten wchodząc do samochodu i rzucił swoją torbę na tylne siedzenia, lecz nie zapiął pasów, od razu zapytałam się, zdziwiona.
     - Nie zapinasz się? - Zmarszczyłam brwi, uważnie obserwując jego ruchy dłoni na kierownicy. Ten natomiast parsknął i ruszył z miejsca z piskiem opon.
     - Prawdziwi mężczyźni nie zapinają pasów. Zapamiętaj - uśmiechnął się, by chwilę później zatrzymać się w dosyć potężnym korku. Wystarczył jeden rzut okiem, by stwierdzić, że będziemy tu siedzieć co najmniej godzinę. - Kurwa mać.
    Można było się tego spodziewać. Między godziną czternastą a piętnastą najwięcej ludzi wraca z pracy do domów. Takie stanie w miejscu i czekanie na chociaż najmniejszy ruch wśród aut skupionych na drodze, jest strasznie drażniący. Szczególnie po męczącym i długim dniu w pracy. Przez dłuższy czas obserwowałam twarz mężczyzny. Z każdą minutą pojawiały się na niej kolejne zmarszczki, obwieszczające to, jak dużo frustracji przynosi mu stanie w tym chorendalnie długim korku. Czas mijał powoli, dłużył się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że siedzimy tu już co najmniej trzy godziny, a minęło tylko trzydzieści minut. Jefferson mruczył coś pod nosem, klnąc zapamiętale i narzekając na tutejsze drogi i skrzyżowania. Minęła godzina szesnasta, gdy udało nam się wyjechać z tego cholernego korka, by dosłownie chwilę później trafić na kolejny.
     - No kurwa mać no! Więcej was ta jebana matka nie miała? Nienawidzę was skurwysyny za te dziurawe drogi - warknął Elias, już wyraźnie poddenerwowany przez to wszystko.
     - Może podjedziemy do jakiejś knajpy coś zjeść? Mam pieniądze, sama za siebie zapłacę, a ty nie będziesz się denerwował przy tej kierownicy - westchnęłam i wyciągnęłam z kieszeni kurtki ostatnie 30 avarów jakie mi zostało. Co prawda miałam się dołożyć siostrze do butów, które chciała, oczywiście zrobiłabym to bez jej wiedzy. Jednak patrzenie na Eliasa jak się denerwuje i podnosi głos, wpatrując się z wkurwieniem w samochód przed nim, sprawia, że jego humor zaczyna mi się udzielać.
     - Ty wiesz co, młoda… - zamyślił się mężczyzna i po chwili szybko skręcił w ulicę obok. - Ty to jednak czasami masz łeb. Ale tylko czasami. Mi nigdy nie dorównasz - parsknął, co ja skomentowałam bezgłośnym przewróceniem oczu. Chwilę później już mogliśmy nacieszyć się widokiem jednej z popularniejszych knajp w okolicy. Od razu weszliśmy do środka, a ja rozejrzałam się po jego wnętrzu. Wszystko utrzymane było w ciepłych, miłych dla oczu barwach, z niewielką domieszką drewna i cegieł na ścianach. W rogu pomieszczenia stał kominek, w którym żarzyły się dosyć spore szczapy drewna. Właśnie do tamtego miejsca się udaliśmy i zajęliśmy miejsce przy najbliższym wolnym stoliku. Od razu do ręki wzięłam menu, z którego od razu rzuciła mi się w oczy jedna pozycja - frytki. Boże, jaką ja wtedy miałam ochotę na frytki. Bez zbędnego myślenia zamówiłam to i colę, jednakże Jefferson długo myślał nad tym co wybrać, lecz ostatecznie zdecydował się na danie, którego nazwy w dalszym ciągu nie potrafię wymówić.
    Pobyt tam minął nam w milczeniu, jednak ku naszej uciesze, gdy wyszliśmy z budynku, ujrzeliśmy wręcz lśniące pustką drogi. Widać było jak wielki uśmiech pojawia się na twarzy mężczyzny. Wesołym krokiem podszedł do drzwi od samochodu i od razu do niego wszedł. Oczywiście poszłam w jego ślady, by chwilę później być już w drodzę do domu.
     - W końcu kuźwa wywalę cię z samochodu i będę miał święty spokój - zaśmiał się, a ja westchnęłam ciężko. Już miałam coś odpowiedzieć, gdy przed nami pojawiła się policja, która zatrzymała samochód Jeffersona.


< Eliasku? > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz