Stałam na dużym
placu. Właśnie mieliśmy rozpocząć akcję wspierającą bezdomnych. Na palnie
dużego okręgu stało mnóstwo stołów, z ubraniami, napojami i jedzeniem. Ja sama
stałam przy stole z ubraniami, koło jednej dziewczyny o krzykliwych różowych
włosach. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Co roku
przychodzi pomóc więcej ludzi, naprawdę się cieszę, że dołączyłaś! –Zaśmiałam
się przyjaźnie, po czym mój wzrok skierował się na ludzi idących w grupach. –
To oni.
Faktycznie. W
naszym kierunku zbliżali się bezdomni, których nie raz mijałam na ulicy. Jedni,
kiedy zobaczyli jedzenie rzucili się jak opętani na stoisko, inni natomiast
zachowując człowieczeństwo powoli rozglądali się po placu. Do naszego stołu
podeszło trzech mężczyzn, dwóch z nich było zapuszczonych, jeden natomiast,
oprócz brudnego ubrania wyglądał przyzwoicie. Miał też plecak. Uśmiechnęłam
się, po czym obserwowałam jak moja koleżanka pyta o rozmiary ubrań.
- Proszę,
przynajmniej tak możemy pomóc. Zapraszamy również na koncert, specjalnie dla
was. Postaramy się zebrać jak najwięcej pieniędzy. Angelica Schuyler wystąpi. –
Dwóch podniosło wzrok i spojrzało na mnie i uśmiechnęło się tajemniczo.
- Angelica
Schuyler? Jesteśmy twoimi wielkimi fanami… to byłby zaszczyt spędzić z tobą
chociaż chwilę. – Mężczyzna z plecakiem spojrzał na nich krzywo – Masz bardzo
ładną torebkę, droga była?
- Eh, nie mam zwyczaju
rozmawiać o pieniądzach – Przyznaję, że ich wypytywanie było dosyć tajemnicze.
Już mieli coś dodać, kiedy zostali zawołani na jedzenie, pomknęli do stołu
obok.
- Przepraszam za
moich kolegów, nie mają wyczucia. Dziękujemy za ubrania – Powiedział, po czym
odszedł. Uśmiechnęłam się w jego stronę, a następnie przybiłam piątkę z
dziewczyną.
- Jestem pewna,
że gdy ludzie zobaczą, że wspierasz akcję pomocy dla bezdomnych, też się
dołączą! – Nie miałam serca mówić, że najpewniej będą mieli to gdzieś. Zoey
była tak optymistycznie nastawiona, że po prostu nie mogłam.
Przez kolejne
trzy godziny obsługiwaliśmy bezdomnych, a następnie ja poszłam przygotować się
do koncertu. Ku radości Zoey, już godzinę przed koncertem na placu był ogrom
ludzi. Kiedy wyszłam na scenę, wszyscy przywitali mnie ogromnymi brawami. Ja
sama uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam występ. Tańczyłam, śpiewałam i
schodziłam do widowni śpiewając razem z nią. Moją uwagę jednak dalej
przyciągało trzech mężczyzn, grupa w której był owy mężczyzna z plecakiem. Po
prawie dwóch godzinach szaleństwa na scenie, znalazłam się w otoczeniu rodziny.
Idąc w stronę samochodu, potkałam owego mężczyznę z plecakiem.
- Znów się
widzimy – zaśmiałam się delikatnie, ku zaskoczeniu mojej siostry. – To nie sprawiedliwe,
ty znasz moje imię, a ja nie znam twojego. Jak się nazywasz?
- Theo – Spojrzał
na mnie, poprawiając plecak.
- Więc, Theo.
Miło mi cię poznać. Muszę lecieć, mam nadzieję, że do zobaczenia! – Już wsiadłam
do samochodu, kiedy jeszcze odwróciłam się i krzyknęłam – Będę jutro w
restauracji z moją siostrą, jeśli ty i twoi koledzy chcecie, możecie dołączyć.
Godzina dwudziesta. Restauracja naprzeciwko parku – Uśmiechnęłam się, po czym
wsiadłam do samochodu i odjechałam.
- Zwariowałaś
An?! Zapraszasz bezdomnych? – Eliza patrzyła na mnie jak na wariatkę.
- Daj spokój, to,
że nam się powodzi nie znaczy, że mamy się zamknąć na innych. Współczuję im, nie
wiadomo co doprowadziło do tego, że są na ulicy. Chcę pomóc, to wszystko.
Theo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz