A moim oczom ukazał się zniecierpliwiony Nivan Oakley. W tym płaszczu, w tym ładnym szaliku, który całkiem nieźle podkreślał odcień i głębie oczu, no i w tych cholernych botkach.
Ktoś musiał chyba siłą wcisnąć je na nogi mężczyzny, bo nie nigdy nie uwierzę, że ten dawny urwis zdecydował się samodzielnie je założyć.
Westchnął, burknął coś pod nosem, jak zawsze, nic nowego, i, przeskakując z nogi na tę drugą, zerknął na mnie spode łba.
— Wesołego Mikołaja, czy coś — rzucił praktycznie od razu, przy okazji wystawiając przed siebie małą, czerwoną torebkę, której raczej się nie spodziewałem.
Ale nadzieję miałem, tutaj zaprzeczyć bym raczej nie mógł.
Uśmiechnąłem się, odebrałem torebkę, oczywiście muskając drugą dłoń swoją, bo każdy moment był na to dobry i odsunąłem się na bok, ustępując mężczyźnie miejsca w drzwiach.
— Mleko i ciastka dla świętego się znajdą, zapraszam — mruknąłem, puszczając Oakleyowi oczko.
Szybko i zwinnie zsunąłem płaszcz z ramion mężczyzny i odwiesiłem go na bok, podczas gdy ten już zanurzał się w mojej norze, w sumie chyba już doskonale wiedząc, co gdzie jest. Niby można by stwierdzić, że bywał u mnie za często, ale komu by to przeszkadzało.
Może jedynie uroczej sąsiadce na tym samym piętrze, choć udawało mi się ją przekupić następnego dnia herbatką i ciastkami.
— Przepraszam za te wszystkie papiery i ogólny bałagan, ale w tym roku to nie ja wyprawiam w rodzince wigilię, więc stwierdziłem, że nie chce mi się i nie mam obowiązku sprzątać — rzuciłem, ostatecznie wynurzając się z przedpokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz