3 sty 2019

Od Althei C.D Bridget

       Na słowa dziewczyny moje dosyć neutralne spojrzenie zawędrowało na krzywe zadrapania po przemiłej kotce. Zwierzę potem uciekło w swoją stronę, dokładniej do domu Bridget, a dziewczyna wlepiła we mnie wzrok.
       - Jest tak źle? ― mruknęłam, wpatrzona w nieco szczypiące, pulsujące od środka rany. Sama wprawdzie mogłam to ocenić. 
       - Po prostu chyba lepiej się tym zająć. 
       - No dobrze. 
       Szybko uległam jej słowom, a może to dlatego, że powrót zatłoczonym autobusem wydawał się wystarczająco odpychający. Ruszyłam w ślad za dziewczyną, która w końcu poprowadziła mnie chodnikiem na samo skrzyżowanie, gdzie stał postawiony szary, nieduży dom, do jakiego przylegał mały ogródek. Pierwsza myśl ― skromnie, ale przyjemnie, pewnie i całkiem przytulnie. Zdążyłam nawet zapomnieć o tym, dlaczego tu zmierzam, aż w końcu niewyraźne szczypanie znów dało o sobie znać.
       Bridget odnalazła w kieszeni klucze i za moment otworzyła nimi drzwi. W domu, swoją drogą nawet nie tak ciasnym, jak przewidywałam, rozbrzmiał cichy pomruk kota przemykającego przez framugę drzwi. Zdążyłam dopatrzeć, jak wpada w swoje ciepłe posłanie i tam wydaje się całkiem porzucić złe wspomnienie o bliskim kontakcie z kołami ciężarówki. Istny kot samobójca. Nawet Duch, uciekając mi tylko raz, wrócił z podkulonym ogonem i nie odstępował człowieka na dobre parę dni. Ale, cholera, przecież to pies. Psy zawsze wykazywały większą wierność od kotów, żeby nie powiedzieć, że zwyczajnie były lepsze. Istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że gdybym zaczęła dyskutować o tym z właścicielką Orchidei, obie w okamgnieniu wykurzyłyby mnie z tego domu, chociaż pewności nie miałam ― czarnowłosej wprawdzie nie znałam, ale wydawała się całkiem miłą osobą.
       - Usiądź... ― Dziewczyna rozejrzała się, przy okazji większą uwagę poświęcając szukaniu środków dezynfekujących. ― Gdziekolwiek. ― Machnęła ręką.
       Wybrałam siedzenie zaraz przy stoliku w kuchni, do której było zwyczajnie najbliżej.
       Zanim do mnie wróciła, słyszałam, jak układała z powrotem pudełko z lekami na swoje miejsce. Cóż za perfekcjonizm. 
       Leki po chwili znalazły się przede mną.
       - Dasz sobie radę? ― Obdarowała mnie przelotnym spojrzeniem, wówczas gdy skinęłam twierdząco głową, wyciągnęła z lodówki kocią karmę. ― W takim razie ja nakarmię tę istotkę ― skwitowała z cichym westchnieniem.
       Stanęłam nad zlewem i pierwsze, co zrobiłam, to delikatnie się skrzywiłam. Bez żadnego kontaktu z wodą utlenioną, bez najmniejszego śladu bólu. To był niemal odruch. Gdy woda spłynęła już po mojej skórze, w tym po czerwonych zadrapaniach, uczucie nie okazało się nawet w połowie tak paskudne, jak przewidywałam. Rana zaczęła się jednak nieprzyjemnie pienić, co ugruntowało mnie w przekonaniu, że kotka zdecydowanie była przedtem w paru ciekawszych miejscach. Kot jak kot ― nie zmusisz go, by zrezygnował ze swojej niezależności i chodził po jedwabiu.
       Na koniec założyłam plasterki. Całkiem ładne, bo kolorowe, i uśmiechnęłam się do dziewczyny.
       - Gdzie mam schować resztę?
       Bridget znów nie zdradziła zbyt wielu emocji; zwyczajnie pokręciła głową, chyba nie chcąc, bym jako obcy kręciła się niepotrzebnie po domu.
       - Nie musisz, zostaw wszystko na parapecie.
       - Dzięki za pomoc. ― Może jednak jakoś do niej dotrę? 
       - Odwdzięczam się tylko. ― Jej usta zadrżały w dosyć niewyraźnym, ale nawet starannym uśmiechu, który z marszu doceniłam. ― Cóż... kawy albo herbaty? ― zaproponowała z dozą niepewności.
       - Herbaty.
       Dopiero teraz zdołałam zauważyć, że kuchnia była naprawdę śliczna. Wszędzie jasne kolory, w dodatku letnie, ciepłe światło popołudnia wpadało przez niedosunięte rolety, sprawiając, że oświetlone barwy stały się żywe oraz w punkt nasycone.
       - Skoro już tu jesteśmy, może jednak weźmiemy się za ten projekt na rzecz kliniki? ― rzuciłam propozycję. Dziewczyna, mimo swojego chwilowego zastanowienia, w końcu pokiwała głową bez słowa, chyba uzmysławiając sobie, że nie ma większej ucieczki od towarzystwa. 


[uwaga, przenosimy się aż do pięknego końca świąt]

       Czas minął dokładnie tak, jakby mrugnąć powieką. Pstryknąć palcami. Szybko. Nim się obejrzałam, parę miesięcy, w tym aż dwie pary roku, zmieniły się w ładną, opatuloną śnieżnym puchem zimę. Przez ten spory okres czasu na mój kontakt z Bridget nie można było narzekać. Ten jeden, pamiętny dzień, kiedy pod nasze nogi przypałętał się chory kotek, a potem ciężarówka niemal skasowała Orchideę, zaowocował zdrową, rozsądną relacją bez zobowiązań. Spotkałyśmy się (a może było to bardziej kwestią przypadku) parę razy ― nic jednak, nawet upływający czas, nie zmienił dziewczyny. Stała się przez to nawet prawdziwsza w moich oczach. Ten sam, wewnętrzny spokój, ta charakterystyczna małomówność, która dowodziła, że Bridget nie odzywała się niepotrzebnie, a jednak nie pałała niechęcią, gdy nikt jej nie naciskał. Wciąż jednak przed oczami miałam więcej niewiadomych niż... wiadomych. 
       Linia 431 ― Evening Valley. Ostatnio miałam tam coraz więcej interesów, wcale a wcale nie chodziło o dobrą piekarnię, którą otworzyli tej jesieni. Tak czy siak Lucia upodobała sobie rogaliki stamtąd, a że cały jej dzień zajmowała szkoła i zadania domowe, to Duch dzisiaj wylądował ze mną w tłocznym autobusie ograniczony krótką smyczą, gdyż zbyt bardzo umiłował sobie trącenie kobiecych spódnic.
       Najpierw, zaraz po wysiadce, udałam się dróżką umiejscowioną w niedużym parku. Duch ciągnął mnie naprzód z nosem między przystrzyżoną trawą i wprawdzie nie zwracałam nawet uwagi na to, jak daleko już jestem. Drzewa, a raczej ich łyse, acz spore korony w końcu przysłoniły mi większość promieni słonecznych, które pierwszy raz od dawna rozjaśniły ponure, zimowe dni. Zrobiło się więc jeszcze zimniej. Duch w końcu pociągnął mocniej. Mocniej i mocniej, ku znajomej mi już dziewczynie siedzącej na ławeczce z zeszytem i ołówkiem w ręku. Pewnie znowu coś rysowała.
       - Siemasz, artystko. ― Uśmiechnęłam się nieznacznie do Bridget, odrywając ją od zajęcia. ― Wybacz, ale Duch postanowił cię bliżej poznać.

[Mościku?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz