8 sty 2019

Od Louise cd. Noah

         Aaron, wbrew pozorom, okazał się być zdecydowanie inny. To znaczy, co trzeba rozumieć przez pojęcie "inny". Noah mówił o nim jak o człowieku fałszywym, obłudnym, szorstkim i stroniącym od humoru, jednakże teraz stanął przede mną całkiem odbiegający od pozorów facet. Wciąż biznesmen w idealnie wyprasowanym garniturze i wręcz równiutko założonym krawacie, lecz roześmiany, towarzyski i zwyczajnie wyluzowany, o czym jego brat, niestety, nigdy nie wspominał. Od zawsze ten starszy Brown stanowił dla mnie zagadkę, nie słyszałam o nim niczego dobrego, Noah nie lubił zagłębiać się w ten temat, a ja odpuszczałam, nie naciskałam. Nie znałam go lepiej. Ba!, nie znałam go w ogóle i dopiero teraz zauważyłam te pozytywne cechy. Pomijając fakt, że to dzięki Aaronowi pogodziłam się z wtedy jeszcze przyjacielem, który w jakiś sposób zobowiązał mnie do ukazywania wdzięczności wobec Rona. No tak, powinnam mu podziękować za to, że przyprowadził mnie tutaj i zajął się tak, jakbym była jego dobrą znajomą, choć praktycznie go nie znam. To nieco zabawne, ale nie dostrzegałam żadnego podobieństwa poza duetem Brownów. Za wyjątkiem wyglądu. Och, a ten młodszy brat właśnie siedział w kuchni, niczym obrażony dzieciak. To nie tak, że ignorowałam jego obecność. To naprawdę nie tak, że celowo wyolbrzymiam, by wzbudzić zainteresowanie kogokolwiek. Może on tak postrzegał tę sytuację? Może. Tak właściwie to nie miałam żadnego celu. Nagły wybuch Noah zranił mnie, czego nawet nie ukrywałam, dlatego wyszłam. Wyszłam, nie chcąc nawet patrzeć na nich obu. Los chciał, by oboje wybiegli na poszukiwania mnie, ale to starszemu udało się przekonać mnie do powrotu. Było cholernie zimno, a Noah... po prostu tam stał, nadal tam stał i tylko patrzył, jak oddalam się wraz z jego krewnym w stronę domu. Później i on przyszedł, cały ośnieżony ociekał nie tylko ironią. Sama nie wiem, ale wyczuwałam, iż ma mu to za złe. Hejże, niech nie myśli tylko o sobie i przeprosi? No tak, całkiem zapomniałam, że ten Noah Brown nigdy nie przeprasza.
         Do moich rąk trafiło ciepłe kakao. Sama nie wiem, czy zrobił to Aaron, czy Noah (bo z tego, co wiem, Aaron nic nie potrafi zrobić, ale, jak wiadomo, to może tylko plotka). Słodkie, pachnące dzieciństwem kakao (bo, tak, niemalże każdego wieczora wypijałam pełny kubek tego słodkiego napoju mlecznego), na dodatek w tym uroczym kubku z bałwanem. To wszystko wystarczyło, by wpierw rozgrzać moje serce, a później całe ciało. Bez różnicy, kogo jest dziełem, smakowało nieziemsko, choć to zapewne kolejne sproszkowane rodem z marketu. Miałam ochotę zapytać, co to za firma, ale raz, to niegrzeczne, dwa, Brown jeden zapewne skłamałby, kiedy okazałoby się, że to nie jego dzieło. Chociaż... trochę nie wierzyłam w to, iż w aktualnej sytuacji to Noah przypadłoby zrobienie kakao, tym bardziej dla mnie. Och nie, Louise, zraniłaś go. Skopałaś. Zignorowałaś. Naprawdę smutne, gdyby nie fakt, jakim on był człowiekiem do pewnego czasu. Nie dopuszczał mnie do siebie, odpychał. Cóż.
         — Cholera, wigilia — wyszeptałam w pewnej chwili.
         To jest to, o czym myślałam od rana. Przygotowania poszły się walić, kiedy ten oto Aaron wparował do naszej łazienki. Nie mogłam zaprzepaścić okazji, by poznać rodziców Noah i Rona. Nie mogłam, po prostu nie. To zapewne niepowtarzalna chwila, a na dodatek dzisiaj jest wigilia.
         — Pojedziemy moim samochodem — rzucił Aaron, unosząc się z kanapy. — Dobra, jest zbyt wcześnie — mruknął, tym razem opadając na miękkie poduszki. Po chwili rozległ się sygnał, który świadczył o tym, iż ktoś do niego dzwoni. Krótkie tak, jakieś pytania i koniec rozmowy. Powiedział, że Julie dzwoniła i niezwłocznie idzie do biura. Przytaknęłam. Będąc u progu drzwi, posłał mi uśmiech. Może był nieszczery, ale moje serce nadal nie pozbierało się po prześwietnym kakao.
         Nie wiem skąd miał mój numer, lecz po trzydziestu minutach wysłał mi SMS-a.
Nieznany numer: 18 u Noah.
         Chwilę zajęło mi rozszyfrowanie, od kogo jest ta wiadomość, ale odpowiedź była nadzwyczajnie prosta (dlaczego zastanawiałam się nad nadawcą?). Aktualnie była wpół do drugiej, także miałam naprawdę dużo czasu, co było ogromnym plusem. Czekał mnie właściwy prysznic, makijaż, ubranie się w tę olśniewającą sukienkę i przećwiczenie kilku tekstów, za sprawą których zabłysnę w środowisku naszych Brownów. Jak zaplanowałam, punkt trzynasta pięćdziesiąt udałam się do łazienki, by tam zażyć tej niedokończonej "kąpieli". Tym razem zakluczyłam się, rezygnując z jakichkolwiek nieproszonych gości. Dziś odpuściłam sobie ulubioną playlistę, nieco głupio mi tak, gdy Noah siedzi w sąsiednim pomieszczeniu. Czekała mnie długa droga — mycie ciała, długa zabawa z włosami i podwójnym szamponem (oczywiście specjalnym) i generalne golenie, co zresztą robiłam jakieś dwa dni temu, ale zdążyłam nabawić się więcej, niż jednego włoska na np. nogach, a więc zdecydowanie należało to powtórzyć. Woda była dość ciepła, z upływem minut rozgrzała się do idealnej temperatury, dzięki czemu poczułam, że mogę siedzieć tu następne sto lat. Przepięknie pachnący orzechowy żel do kąpieli i jakiś nieokreślony szampon, później drugi, tym razem coś w rodzaju mięty, a na końcu jeszcze również dziwna odżywka, dzięki której moje włosy bardziej przypominają włosy. Maszynka poszła w ruch jako ostatnia, kiedy wysuszyłam się wystarczająco, by ponownie zasiąść w brodziku prysznica i znów zbytnio oddać się w ręce wody i nudzącej pracy. Półtorej godziny później byłam gotowa — zegarek wskazywał piętnastą dwadzieścia, a więc zostało mi aż sto czterdzieści minut, czyli mniej więcej tyle, ile trwa mój ulubiony film. Tyle, że w ciągu owego filmu bohaterka dorobiła się chłopaka, dwóch kochanków i koniec końców dzieci, a jedyne, co uda mi się mi to nałożenie prymitywnego makijażu i założenie przygotowanych rzeczy, to znaczy... w odwrotnej kolejności. Zdecydowałam, że zanim się za to zabiorę, pobawię się chwilę w specjalistkę od kremów nawilżających i nasmarowałam się kilkoma warstwami, a na dodatek łudziłam się, że wsiąkną w porę. Paznokcie miałam z głowy, ostatnia wizyta u kosmetyczki odciążyła mnie z tego obowiązku, a złote hybrydy jedynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że nigdy nikt nie przyjąłby mnie na takie stanowisko (to znaczy, był tak piękne). Kiedy (nareszcie!) wyszłam z łazienki, para niemalże uciekła za mną, zaś gorąc był wyczuwalny w całym korytarzu, włącznie z salonem. Ignorowałam obecność Noah, choć nie powinnam. Nie wiem, czy chciał się odezwać, czy po prostu odprowadził mnie wzrokiem, ale na pewno odpuścił, kiedy zniknęłam za drzwiami sypialni. Zrzuciłam z siebie szlafrok i zabrałam się za przebieranie. Fakt, że byłam całkowicie naga wcale nie dodawał mi śmiałości, bo ten idiota Brown zawsze mógłby wślizgnąć się tutaj pod pretekstem rozmowy, a klucza nie ma. Wciągnęłam na siebie najlepszą bieliznę i jeszcze chwilę zastanawiałam się nad strojem. To znaczy, co do sukienki nie miałam wątpliwości, w przeciwieństwie do biżuterii i butów. Ten naszyjnik czy ten wisiorek, które kolczyki, jaki pierścionek, pasująca bransoletka, wybór w tym momencie wydawał się być sto razy trudniejszy, bo dopiero teraz dotarło do mnie, że muszę wywrzeć świetne pierwsze wrażenie na tych snobach. Koniec końców wybrałam to, co na początku, pierwsza myśl może okazać się być najlepszą. I tak stałam ubrana, przeglądałam się w małym lusterku, nawet stanęłam na łóżku, by widzieć swoją sylwetkę. Dobrałam jeszcze szpilki. Nie śmiałam nawet zaprotestować samej sobie, że wyglądam niezwykle i jestem w stu procentach gotowa. Jeszcze makijaż. Złapałam kosmetyczkę z kosmetykami i ruszyłam do łazienki, znów. I teraz Noah siedział w salonie. Nie myśl o nim, do cholery. Zajmij się wigilią. Zajmuję się wigilią dalej. Znów znikam w łazience, tym razem zapominając o zamknięciu się. Wyjmuję wszystkie rzeczy i przeglądam się własnemu odbiciu. Mocny makijaż? Delikatny? Średni. Tak, to najlepsza opcja. Siedziałam w przeklętym pomieszczeniu jakieś czterdzieści minut. Byłam w stu dwudziestu procentach gotowa dwadzieścia minut przed szóstą. Złapałam za płaszcz i ubrałam się, by w razie czego już wyjść na zewnątrz. Opierałam się o ramę drzwi, ukradkiem patrzyłam na Noah, a kiedy było zagrożenie, że to zauważy, wracałam wzrokiem do losowego punktu na ścianie.
         — Lou...
         Odchrząknęłam.
         — Proszę cię.
         Pokręciłam głową.
         — Idę ze znajomymi na imprezę, Noah. To naprawdę nie twoja sprawa.
         I, dzięki Bogu, wtedy podjechał Aaron. Umówiliśmy się, żeby stanął jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, żeby uniknąć podejrzeń jego brata. Dostałam więc SMS-a, że mam wyjść. Tak też zrobiłam. Noah zapewne zasypałby mnie pytaniami.
         Czerwony samochód czekał na mnie za zakrętem. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy wsiadałam do środka, totalnie oczarowana. Wyglądał jak z moich marzeń. Och, przecież nawet nie przejechałam się takim cackiem ani razu. A teraz siedzę tu i podziwiam możliwości Mustanga. Aaron próbuje nawiązać rozmowę, ale ja zbytnio zajęłam się atutami samochodu. Podróż minęła przyjemnie, choć nieco cicho.
         Stanęliśmy przed ogromną posiadłością rodziców Noah i Aarona. Ośnieżona posesja wyglądała na przepchaną do granic, zaś zalegający wszędzie śnieg dodawał uroku budowli. Mój żołądek wykręcał się na wszystkie możliwe strony, w pewnej chwili chciałam nawet odjechać albo co najwyższej zostać w samochodzie, lecz to byłoby do granic bezczelne. No i zadzwonił do drzwi. Otworzyła je kobieta, wyraźnie gospodyni, ale nie mama tej dwójki — gosposia, sprzątaczka. Zaprosiła nas do środka, wpierw wycałowując Aarona po całej twarzy.
         — A ty nie miałaś przyjść z Noah, kochaniutka? — zwróciła się do mnie. — Noah wspominał o tym, że będziecie razem.
         Och. Wspominał.
         — Rozchorował się — skłamałam. — Zostawiłam mu leki, dużo soku malinowego i gruby koc. Wyjdzie z tego, spokojnie.
         Bądź co bądź było mi wstyd, że tak perfidnie kłamię. Co ja powiem jego rodzicom? Wcisnę to samo? Prawda wyjdzie na jaw, do cholery. Usta Aarona wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. Życząc gospodyni wesołych świąt poszliśmy dalej, do jadalni. Ogromne pomieszczenie udekorowane świątecznymi dekoracjami wywierało na mnie niemałe wrażenie. Było pięknie. Przepięknie. A w progu stanęła ona. Pani Brown. Jej kreacja, w porównaniu do mojej, to jakieś kilkanaście tysięcy avarów różnicy, nie mówiąc o drogiej biżuterii i innych rzeczach, których nie śmiałam porównywać do moich. Wzięłam wdech.
         — Dzień dobry, Louise! — przywitała mnie szczerym uśmiechem, rozkładając ręce, jakby chciała mnie przytulić. Nieomylnie, po chwili tkwiłam w długim uścisku z kobietą. — Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.
         I wtedy cały stres odszedł. Jeżeli ojciec okaże się być tak samo miłym człowiekiem, jestem największą szczęściarą. Ale tak nie było. Uderzająco podobny do Aarona mężczyzna zbliżał się do nas, patrząc jakby spod przymrużonych powiek. Czekałam, aż padnie pytanie rodzaju "Gdzie jest Noah?". Nic takiego się nie stało. Próbowałam odciągnąć od siebie myśli dotyczące kłamstwa i mojej nieszczerości. Skupiłam się na kolacji.
         Padało dużo, dużo pytań. Skąd jestem, co studiuję, czy w ogóle studiuję, były też i te niewygodne, czyli bardziej osobiste. Rebecca i William Brown. Ten drugi był koszmarny, całkowicie dosłownie. Nie to, że do granic możliwości, lecz wyczuwałam jego niechęć co do mnie. Czasami usłyszałam jakiś żart, coś padło z jego ust. Mimo tego to uczucie nie przechodziło. Nie polubił mnie?
         Po pół godziny atmosfera polepszyła się. Odpuściliśmy składanie życzeń, od razu przeszliśmy do jedzenia i towarzyszących temu rozmów. Kiedy na moim talerzy zagościła spora łyżka ryżu, rozległ się dzwonek do drzwi. Gosposia wybiegła z kuchni, by otworzyć drzwi.
         — Ktoś jeszcze ma przyjść? — mruknęłam do Aarona. Wzruszył ramionami.
         Wróciłam do jedzenia, co chwilę zerkając w bok, gdyby tajemniczy gość zjawił się w wejściu. Zjawił się. Zdziwienie gosposi. Zjawił się. Stoi tutaj i mierzy nas wszystkich spojrzeniem, które wyraża tak wiele emocji, że nie potrafię nic określić.
         Noah, do cholery.




NOAH?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz