Kiedy Koyori tkwiła jak wmurowana, ja podbiegłem do psa, który leżał skulony na ziemi. Na białej sierści widać było czerwone plamy. Krew. Trzeba natychmiast zawieźć go do weterynarza. Zdjąłem kurtkę i owinąłem zwierzaka w nią, by nie tracił zbyt szybko ciepła. W tym momencie podeszła do mnie Koyori. Acony wąchała zaniepokojona swojego kolegę i popiskiwała cicho.
-Musimy go szybko przetransportować do weterynarza. - Wypowiedziałem myśli, które wcześniej pojawiły się w mojej głowie. - Powinniśmy też zadzwonić na policję.
-Co? Ale on jest ranny... - Głos dziewczyny był słaby, a sama wyglądała, tak jakby zaraz miała się rozpłakać.
-Spokojnie. - Chwyciłem jej ramiona i spojrzałem prosto w oczy. - Wszystko się ogarnie. Sherlock będzie żył. Tylko musisz się opanować i mi pomóc.
-D-oo-brze. - Zająknęła się.
-Znasz jakiegoś weterynarza, który ma jakiś dyżur o tej porze? - Zapytałem się szatynki.
-Tak, niedaleko znajduje się całodobowy szpital dla zwierząt. - Skupiła się na mnie i zaczęła powoli otrząsać się z szoku.
-Świetnie. Teraz tak, zadzwonię na policję i powiem, żeby przyjechali tutaj. W międzyczasie pojadę na motorze po samochód i wrócę, żeby was zgarnąć do weterynarza, dobrze? - Uniosłem pytająco jedną brew.
-Nie chcę tutaj zostawać sama. - Mruknęła.
-Nie zostaniesz. - Zapewniłem ją. - Poczekam z tobą na przyjazd policji. Niedaleko mają komisariat.
-Jesteś pewien? - Zapytała.
-Oczywiście. - Wyjąłem telefon i wybrałem odpowiedni numer. Zgłosiłem napad nożownika i na dwóch policjantów czekaliśmy raptem 15 minut.
-Ten nożownik pobiegł w tamtą stronę. Ubrany w kaptur, więc nie można było rozpoznać twarzy. Niższy ode mnie o jakieś 10 cm, tak na oko. - Zacząłem szybko streszczać, bo wiedziałem, że Koyori nadal była otumaniona przez ostatnie wydarzenia. Wziąłem motor. - A teraz panowie wybaczą, ale muszę jechać po samochód, bo pies tej pani jest ranny.
-Chwileczkę... - Jeden z policjantów uważnie przyglądał się mojemu motorowi. - Co pan robił o tej porze na motorze?
-No na motorze zazwyczaj się jeździ, prawda? - Uśmiechnąłem się grzecznie. - Lubię czasami się przejechać nocą po mieście, bo mniejszy ruch i w ogóle. - Dodałem i już założyłem kask.
-A może lubi się pan ścigać? - Policjant dalej nie dawał mi spokoju. - Dzisiaj był organizowany nielegalny wyścig. Mamy zgłoszenia od tych nielicznych osób poruszających się o tej porze po ulicach miasta.
-Możemy porozmawiać na ten temat później? - Wskazałem na Sherlocka, przy którym klękała Koyori. - Ten pies naprawdę potrzebuje natychmiastowej opieki.
-No dobrze. - Burknął. Wsiadłem na motor i odjechałem w kierunku swojego mieszkania. Wprowadziłem motor do podziemnego garażu i od razu przeskoczyłem do swojego chevy. Odpaliłem silnik i ruszyłem z piskiem opon. Dość szybko znalazłem się z powrotem w miejscu, gdzie miał miejsce napad na nas.
-Wskakuj już z Acony do samochodu, ja wezmę Sherlocka. - Powiedziałem do szatynki i ostrożnie podniosłem coraz chłodniejszego psa. Przestawał skomleć i bardzo niewiele się ruszał. Było z nim naprawdę źle. Ułożyłem go na tylnym siedzeniu i przykryłem dodatkowym kocem, który zawsze woziłem w bagażniku. Wskoczyłem za kółko i odpaliłem silnik.
-Dziękuję, że to dla mnie robisz. - Koyori spojrzała na mnie zza swoich okrągłych okularów.
-Nie ma sprawy, po prostu znowu potrzebowałaś mojej pomocy. - Mrugnąłem. - Jeśli to by się stało Lokiemu, sam nie wiem czy bym umiał zachować taką zimną krew jak teraz.
-A myślisz, że będziesz mieć problemy jeśli chodzi o ten wyścig? - Zmarszczyła brwi.
-Raczej nie. Chyba, że mają jakiś dowód na to, że faktycznie brałem w nim udział. - Mruknąłem i skręciłem na parking przed szpitalem. - Jesteśmy na miejscu.
Wziąłem Sherlocka i ruszyliśmy do poczekalni. Nie było tam nikogo poza panią recepcjonistką, która od razu kiedy zauważyła stan białego psa, zadzwoniła po weterynarza. Przyszedł do nas starszy pan, który miał szpakowate włosy i okulary połówki na nosie. Z nim przyszło dwóch techników, którzy prowadzili jakby stół na kółkach. Położyłem psa na stalowym blacie i pozwoliłem, by specjaliści zabrali rannego psiaka do gabinetu zabiegowego. Wraz z Koyori usiedliśmy w poczekalni.
-Będzie dobrze. - Szepnąłem i położyłem dłoń na jej ramieniu.
Koyori?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz