— Mam cię u d e r z y ć? — akcentuję ostatnie słowo, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że to absurdalny pomysł. — Ale Theo!
Kręci głową i znów macha ręką.
— Masz rację. — Kładzie mi ją na ramieniu, ale po chwili ta cofa się, zaszywając się gdzieś w kieszeni. — Nie tutaj, przy klientach.
Wzdycham jeszcze raz, wahając się kilka chwil. Koniec końców wymierzam solidny cios w ten zarośnięty policzek i uśmiecham się jak najszczerzej. Pomimo, że dłoń pulsuje niemiłosiernie, na dodatek piecze jak diabli, jestem z siebie całkiem zadowolona i zapominam o tym, iż wcześniej nie byłam pewna, czy to aby na pewno dobra decyzja. Znajomy wyraźnie ucieszył się, że zdecydowałam się przystać na jego prośbie. W końcu ruszamy się z miejsca i idziemy do szefowej, by przedstawić jej osobę Theo i wbić do głowy, że to świetny pretendent na tę posadę.
— Theo to mój znajomy z dawnych lat. — Patrzę na niego z ukosa, na jego twarzy maluje się zdziwienie, ale nie protestuje. — Ogólnie to… z gotowaniem mu średnio po drodze, z pieczeniem też, ale umie liczyć albo podawać jedzenie. Mogę mu pomagać przez jakiś czas, później sam dojdzie do wprawy — oferuję swoją pomoc, by zdobyć punkty u szefowej. Nie, tak na dobrą sprawę to po prostu chcę, by go przyjęła. — Nie pożałujesz… nie pożałuje pani.
Sama nie wiem, czy w tej chwili to ona czy Theo trąca moją nogę, ale czuję nieprzyjemne łaskotanie pod podeszwą. Jak się okazuje, była to Vince, która szybko cofa ją, gdy tylko orientuje się, co robi. Posyła mi lekki uśmiech niemal ukryty pod burzą loków i znów wraca do papierkowej pracy, nucąc coś pod nosem. Szczerze nienawidzę takich momentów, bo raz, są stresujące, dwa, wydaje się, że ma nas totalnie gdzieś.
— Osiem godzin przez cztery dni w tygodniu — mruczy, przesuwając piórem po cieniutkiej kartce papieru. — Umowa na trzy miesiące. Skoro tak cię poleca… zaryzykuję. Ale jeszcze nie teraz. — Unosi wzrok znad bieli i wlepia go w nas. — Dzisiaj masz dzień próbny, Louise pokaże ci to i owo, nauczysz się. Na miejsce Molly przejdzie Gabriella, funkcję baristki pełnić będzie Renee, a ty… kelner, skoro tak bardzo chce twoja koleżanka — decyduje. — Wróć! Kasjer brzmi lepiej. Lou, ty nie zmieniasz pozycji. Świetnie, pięknie…
Po kolejnych piętnastu minutach wychodzimy z gabinetu. W oczach kolegi dostrzegam radosne iskry.
— Nawet nie pytaj — chichoczę cicho. — Tak wygląda każda rozmowa kwalifikacyjna. Nawet alkoholika by przyjęła, bo jest zbyt zajęta, by wyczuć jego zapach — kwituję w ten sposób charakter młodej Vince. — Zresztą, co się dziwić, ma niecałe trzydzieści lat i całą kawiarnię do ogarnięcia. A teraz chodź, bo nasza nowa baristka zaraz się wścieknie, że musi zajmować się naszą robotą.
Wyjaśniam pokrótce działanie kasy i gdy jestem pewna, że Theo nie zagubi się w tym wszystkim, odchodzę na kilka kroków do swojego stanowiska — szklanej wystawy z rogalami, ciastami, ciasteczkami i lodami.
— Poradzisz sobie — mruczę przez ramię.
Jego pierwsi klienci byli wyrozumiali i nie mieli problemu z zauważeniem plakietki “jeszcze się uczę”, jak to było w moim przypadku. Niektórzy nawet uciszali tych, dla których nieco dłuższa kolejka była problemem. Mężczyzna zauważał to.
Ale sielankę przerywa okrzyk jednego faceta.
— Fuj, jak tu śmierdzi! Wyprowadźcie tego popaprańca — żąda, wskazując wolną ręką na… Theo.
Śmierdzi?
Śmierdzi?
Gdyby faktycznie było czuć jakiś nieprzyjemny zapach, Vince nie przyjęłaby go (z tym alkoholikiem to był… żart). Nie stałby tu już drugą godzinę. Sama nie wiem, co on teraz sobie myśli, ale prosi mnie o zastąpienie i udaje się w głąb kuchni. Przerzucam obowiązek na Renee, która już przekrzykuje się z niekulturalnym klientem i prosi o opuszczenie lokalu. Mknę za nim, dopóki nie zatrzymuje się i opiera o szafki.
— Przeważnie tak jest — przyznaje i unosi dłonie w geście poddania.
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Próbował?
Boże, przecież musiał próbować.
— Przeważnie? — pytam, siadając na przeciwnym blacie. — Mogłeś mi nie mówić, nie ciągnęłabym cię tutaj. Zrozumiałabym.
THEO?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz