Oddech. Sapnięcie. Jęknięcie. Dreszcz.
Nivan.
Drgnąłem, słysząc własne imię, zacisnąłem palce spoczywające na piersi, skutecznie zagarniając materiał koszulki, która szczelnie opinała ciało mężczyzny. Zastygnąłem, chuchając z otępieniem, prosto w wargi Adama, z delikatnym grymasem przyjemności czającym się gdzieś tam na twarzy i przejawiającym się raz na jakiś czas.
Dopiero teraz zauważyłem, jak pięknie wypowiadał moje imię. Jak nadawał mu zupełnie innego brzmienia, naciskał gdzie indziej z akcentem, który rozpalał biedne policzki do czerwoności, a i budził charakterystyczne spięcia w okolicy podbrzusza.
Tylko w takich momentach, tylko wtedy. Tylko z jego ust, tak miękkich, tak pysznych ust.
Pamiętałem, gdy pocałowałeś mnie pierwszy raz. Gdy przyniosłem ten nieszczęsny sweter. Gdy skończyliśmy ten dzień w tak mało smakowity sposób.
A mógł być najpiękniejszym, jakiego kiedykolwiek przyszło nam doznać.
Wystarczało tylko trochę pokory i więcej intelektu.
Rozdziawiłem usta w bezdźwięcznym geście, uważnie analizując trasę, którą podążały wargi mężczyzny. Chłonąc każdy, nawet najmniejszy dotyk.
Żuchwa, szyja, ucho. Wrażliwe ucho.
Przygryzione ucho, palce wbijające się w skórę na plecach w odpowiedzi.
Tęskniłem, wiesz?
Delektowanie się tym, co ze mną robił, jak łatwo mną pomiatał, jak prędko okręcał mnie sobie wokół palca.
Mrowienie pozostawiane przez usta, wykwitające w każdym miejscu, na które natrafił.
Tyle słów pchających się na wargi, próbujących przedrzeć się przez zaporę stworzoną ze szczelnie zaciskających się kłów.
Wyszeptanie, wymruczenie imienia... Kochanka. Bo chyba już nigdy nie mogłem nazwać go inaczej jak kochankiem, bliskim, tym pięknym, et cetera.
Wszystko poprzedzone bardzo cichym „oh”, które prędko prześlizgnęło się przez gardło.
Nie wyobrażasz sobie nawet, drogi Antoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz