4 mar 2019

Od Nivana cd Wandy

Byłem ciotą najgorszą. Żeby tak się złamać i to w tak nieadekwatnym do tego momencie? Mogłem od razu wpakować sobie kulkę w łeb i oszczędzić niepotrzebnego gnębienia ludzkości na tym marnym padole.
To nie, ryczałem, ryczałem i jeszcze raz ryczałem, jeszcze mocniej zaciskając rozedrgane ręce na wątłym ciele panienki Przewalskiej.
Panienki. O czym ty pierdolisz.
Przecie już się...
Mniejsza, naprawdę, mniejsza o to wszystko, zignorujmy ten fakt i skupmy się na tym, żeby uspokoić rozedrgany oddech i narastający gniew.
Całusy, pełno całusów, równie mokrych, co moje policzki i stawianych równie panicznie i chaotycznie, co moje oddechy.
Rytm dłoni niezmienny, gładzenie policzka wciąż to samo, bez nawet jednego zawahania się.
Nadany Przewalskim rytm miał nigdy się przecież nie zmienić. Przynajmniej takie wrażenie odnosiłem.
— Idziemy — rzuciła w pewnym momencie, zerkając przy okazji prosto w moje oczy, na co mimowolnie drgnąłem. Bo dawno nie miałem przyjemności tak dokładnie przyjrzeć się tęczówkom młodszej blondynki. — Bo jeszcze zamarzniemy, a szkoda by było, żebyś się całkowicie mi rozchorował, nieprawdaż?
I ściągnęła jakąś tam łzę. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
— Już naprawdę, co raz różnica — odparłem, parskając słabo śmiechem. — Przeżyłem gorsze rzeczy — dodałem, przecierając przy okazji, z niezwykłym zmęczeniem oko, a następnie pocierając wolną ręką plecy Wandy. — Ale tak, chodźmy. Jeszcze to ty się przeziębisz, zobaczysz — mruknąłem, zerkając na nią z szelmowskim uśmiechem i poprawiając poły jej płaszcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz